Выбрать главу

Życie zmarłych? Cóż za paradoks!

– Czy ja również będę wtedy zmarłym?

Rycerz zawahał się.

„Prawdopodobnie tak, ale to trudno stwierdzić. Jedno natomiast musisz wiedzieć: Jesteśmy w mocy obdarzyć cię zdolnością przebywania wśród ludzi w taki sposób, by oni nie zwracali na ciebie uwagi. Nie będziesz niewidzialny, lecz stanie się tak, jakbyś w ogóle nie istniał”.

Cóż za wysublimowana różnica! Jordi nie bardzo to wszystko rozumiał.

Starzec jeszcze nie skończył.

„Istotne dla ciebie jest również to, byś wiedział, że nie wolno ci się z nikim wiązać, nawet w myślach i uczuciach. Masz się skupić wyłącznie na jednym: na swoim przyszłym zadaniu. Zapewnimy ci swoistą ochronę, damy ci aurę chłodu, przez którą nikt nie będzie chciał przeniknąć”.

Wydawało się to niezwykle ciężkie i trudne do zaakceptowania.

Rycerz czekał na odpowiedź Jordiego.

„Robimy to dla ciebie, ponieważ nasza sytuacja jest rozpaczliwa. Jest was już niewielu, a tamci pozostali nie są dostatecznie silni. Jeśli tobie się nie powiedzie, przypadnie nam w udziale błąkać się po świecie po wsze czasy. Ty zaś jako człowiek bez tożsamości otrzymasz zwielokrotnioną moc”.

Jordiemu przez głowę myśli przelatywały jak burza. Jaką ma alternatywę? Śmierć za dwa, może trzy tygodnie?

– Obiecuję – rzekł wreszcie. – Przyrzekam wykonać to, czego żądacie. W zamian proszę, abyście spełnili moją prośbę i dali mi jeszcze pięć lat.

Rycerze potwierdzili, że tak się stanie. Starzec gestem uspokojenia położył mu dłoń na ręce. Potem Jordi mógł z powrotem wspiąć się na schody i wyjść w czarną noc.

Pięciu rycerzy dosiadło koni, wkrótce zniknęli mu z oczu. Został sam. Cienko ubrany, w mroku i chłodzie. Jedyną oznaką życia, jaka w ogóle do niego docierała, było dobiegające z oddali wycie psa.

I właśnie wtedy ujrzał na przedramieniu piekące wypalone piętno. Znak. Owego uproszczonego stylizowanego dwugłowego gryfa. Przerażony szepnął:

– Mój Boże, co ja też zrobiłem?

13

Jordi, odstawiwszy wynajęty samochód, powrócił do swego skromnego hotelu. W myślach miał taki chaos, że nawet nie próbował doprowadzić do tego, by cokolwiek się w nich wykrystalizowało. Był na to zbyt zmęczony, cały też się trząsł od wykluwającego się przeziębienia. Zresztą nic dziwnego, po takiej nocy!

Skulił się w łóżku i naciągnął na siebie jeszcze dodatkowy koc, lecz mimo to nie przestawał drżeć z zimna.

Gdzieś w środku nocy zbudził go koszmar o torturach. Leżał zlany potem, łóżko przypominało saunę, a w głowie huczało.

Jordi był rzeczywiście chory. Antonio otrzymał wiadomość, która w istocie nie mijała się z prawdą.

Rano Jordi zaraz po przebudzeniu zatelefonował do Flavii.

– Gdzie… gdzie jesteś? – spytał, nie będąc w stanie zapanować nad dreszczami ani też nad szczękaniem zębami.

Flavia była już w Madrycie i przerażona obiecała przybyć natychmiast.

Jeszcze bardziej się przeraziła, gdy go zobaczyła. Flavia była jednak kobietą czynu. Natychmiast postarała się przenieść Jordiego do domu swego przyjaciela w Madrycie, powiadomiła biuro podróży o tym, że Jordi nie wraca z nimi samolotem do domu, i zajęła się pielęgnacją chorego.

Jordi niewiele pamiętał z tamtych dni. Od czasu do czasu widywał przez chwilę jakiegoś wychudzonego mężczyznę o chorobliwym wyglądzie, który był najwidoczniej przyjacielem Flavii, a zarazem gospodarzem tego domu, kilkakrotnie też odwiedzał go lekarz. Poza tym czuwała nad nim Flavia.

Wyglądało na to, że jego stan wcale się nie poprawia. Jak gdyby obrażeń doznała również dusza Jordiego. Ale pewnego dnia po zastrzyku zrobionym przez lekarza Jordi, z trudem chwytając oddech, zdołał odbyć rozmowę z Flavią.

Nie orientował się, ile wolno mu powiedzieć, był jednak zmuszony uczynić z niej swą powiernicę. Rycerze wszak otwarcie mówili o wielu sprawach, w tajemnicy utrzymywali jedynie samą przyczynę ich nieszczęścia, a i to również dlatego, że ich słowa zamykały się, gdy tylko zaczynali poruszać ten temat.

Jordi przekazał więc Flavii tyle, ile jego zdaniem mógł powiedzieć. Najwięcej mówił o własnych widokach na przyszłość.

Z początku Flavia nie chciała mu wierzyć. Zauważyła jednak, że w miarę upływu dni stan Jordiego coraz bardziej się pogarsza.

Zbliżały się jego dwudzieste piąte urodziny.

Poprzedzającego dzień urodzin wieczoru odbyli długą rozmowę i przygotowali pewien plan. Przyjaciel Flavii reprezentujący władze również w tym uczestniczył i pomagał.

Jeśliby Jordi zmarł zwyczajną śmiercią, obiecali uczynić wszystko, by wyprawić mu piękny pogrzeb. Gdyby jednak wydarzenia następnego dnia potoczyły się pod jakimkolwiek względem nietypowo, wiedzieli dokładnie, co mają robić.

Jordi czuł się bezpiecznie, mając tych dwoje przy sobie. Patrzył na nich oczyma rozpalonymi gorączką i próbował dziękować. Oni to rozumieli i mocno ściskali go za rękę.

W końcu Jordi zapadł w coś w rodzaju śpiączki, stracili z nim wszelki kontakt.

Flavia czuwała przy chłopaku przez całą noc. Widać było wyraźnie, że Jordi przeżywa coś wyjątkowo przykrego, to dało się wyczytać z jego twarzy. Bardzo nad tym bolała, bo zdążyła już polubić tego samotnego młodzieńca, który tak bardzo troszczył się o innych. W ręku zaciskała list, ten, który Jordi napisał do młodszego brata na wypadek, gdyby nigdy już mieli się nie spotkać.

Około północy nastąpiła przemiana.

On walczy ze śmiercią, pomyślała Flavia, przejęta i rozczarowana.

Rozpoczął się dzień dwudziestych piątych urodzin Jordiego.

Tamtego wieczoru przed urodzinami Jordi osunął się w wielką ciemność.

Nie był to jednak wcale pusty mrok. Nie potrafił określić tego uczucia bliżej, miał jednakże wrażenie, jakby wokół niego znajdowały się przedmioty albo ludzie.

W miarę upływającego czasu te niewidzialne „wizje” nabierały mocy. Słyszał szepczące głosy. Miał wrażenie, jakby ktoś przekradał się wzdłuż ścian wokół niego, ostrożnie i delikatnie jak kot krążący dokoła zdobyczy, w każdej chwili gotów uderzyć.

Z wolna ciemność zaczęła blednąć. Niewiele, lecz oddzieliły się szare cienie. Te szepty…

Teraz słyszał to już wyraźnie: „Santiago, przybądź do Santiago!”

Przecież ja tam byłem, pomyślał zamroczony. Ale nie zbliżyłem się dostatecznie, więc mnie nie złapaliście.

W starym kościele w Santiago de Compostela rycerze dokonali żywota. Kiedy to było? Ten stary o tym wspominał, pod koniec piętnastego wieku. Ale dokładnej daty Jordi nie pamiętał.

W każdym razie było to jeszcze przed Kolumbem. Czy przed czasami wielkiego inkwizytora Tomása de Torquemady? Jordiemu wydawało się, że tak, choć nie miał. takiej pewności. W każdym razie było to na początku panowania Ferdynanda i Izabeli. To znaczy kiedy?

Nie był zbyt mocny w historii Hiszpanii, na to pytanie lepiej odpowiedziałby Antonio. Jordi nie miał przecież kiedy się uczyć.

Czyżby klucz do tej zagadki tkwił w dacie śmierci pięciu rycerzy?

Mózg miał zbyt zamroczony, by sprawnie myśleć. Był w stanie jedynie wychwytywać wrażenia, nie potrafił nawet ustawić przy nich znaku zapytania, a tym bardziej ich wyjaśnić.

Unni, już nigdy nie zobaczy Unni!

A jeśli nawet, to i tak nie będzie mógł do niej dotrzeć. Musiał oddać ją Mortenowi Andersenowi, który, rzecz jasna, ogromnie się z tego ucieszy.

Czy on, Jordi, będzie w stanie żyć w takich okolicznościach?