Pedro powiedział życzliwie:
– Doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie dla ciebie, jeśli za jakieś trzy dni pojedziesz w tajemnicy do domu. Bilet już załatwiliśmy. Wyślemy wiadomość do Antonia, że nie żyjesz, urna dotrze później. Wtedy nikt już nie będzie pamiętał, że samolotem leciał taki pasażer.
Jordiego aż zapiekło w sercu, kiedy pomyślał o tym, jak bardzo zasmuci młodszego brata, ale nie pozostawiono mu wyboru.
Teraz musiał już wracać do Norwegii. Wprawdzie w Hiszpanii także miał wiele do zrobienia, powinien na przykład odszukać Elia, dowiedzieć się czegoś więcej o rycerzach, ale na to był zbyt zmęczony. Musiał jechać do domu i odzyskać siły. Może Antonio potrzebuje ochrony? Albo Morten?
Unni…
Nie, o niej nie wolno mu myśleć. Teraz jeszcze mniej niż kiedykolwiek.
Nie mógł się pokazać żadnemu z nich. Jordi stał się nie istniejącym człowiekiem.
14
Mimo wszystko Unni była pierwszą osobą, jaką spotkał, gdy jego samolot wylądował w Oslo.
Szedł przez halę odlotów, by coś sprawdzić, i zobaczył, jak Unni idzie wprost na niego przez wielkie pomieszczenie, w którym głosy niosły się echem.
Jordi doznał takiego szoku na jej widok, że krew napłynęła mu do twarzy i zapomniał „się unicestwić” jak powinien.
Ich spojrzenia się skrzyżowały. Spostrzegł, że Unni aż drgnęła. Patrzyła na niego oczami, które cały czas się rozszerzały, jak gdyby go poznawała. To jednak było niemożliwe, przecież nigdy wcześniej go nie widziała, co do tego miał całkowitą pewność. Zaraz jednak spuściła wzrok i rozeszli się każde w swoją stronę.
Wkrótce jednak ujrzał ją znów. Stała przed stanowiskiem odprawy bagażowej i, mocując się z jakąś papierową tubą, upuściła bilety na ziemię.
Jordi wahał się zaledwie przez chwilę, nie mógł oprzeć się pokusie, musiał podejść i jej pomóc. Uważał to zresztą po prostu za swój obowiązek, taką już miał naturę.
Usłyszał, jak Unni odzywa się zatroskana do eleganckiej kobiety za ladą:
– Miałam spotkać się z rodzicami przy tej rzeźbie, ale udało mi się zgubić i trafiłam do hali przylotów. Oni na pewno weszli już do hali tranzytowej, mam przynajmniej taką nadzieję. Ojej, nie mogę utrzymać tej tuby, to mojego ojca…
Kolejka za nią już zaczynała pojękiwać.
Jordi uratował dziewczynę od całkowitego upokorzenia. Unni zaś bardzo się zarumieniła od tej jego troskliwości. Teraz już w ogóle przestała sobie radzić ze swoimi rzeczami, a potem serdecznie mu dziękowała za pomoc przy odprawie.
Jordi przez cały czas nie odezwał się ani słowem, starał się także nie dotykać jej dłoni, tak by dziewczyny nie przeraziło jego zimno. Odszedł z lotniska z rozgrzanym sercem i krwią tętniącą w żyłach.
Nie mógł wrócić do swego dawnego mieszkania, przecież uchodził za zmarłego, poszukał więc sobie małego mieszkanka, w którym nic nie zakłócałoby mu spokoju i skąd mógł bez przeszkód wyruszać na obserwację swego brata, by go chronić.
To były marne lata. Oczywiście Jordi nie przez cały czas musiał się starać, by ludzie go nie widzieli, to zresztą byłby zbyt duży wysiłek. „Znikał” jedynie w krytycznych sytuacjach. Zwykli ludzie mogli na niego patrzeć, ile tylko chcieli, to nie o nich chodziło.
Wiele wieczorów spędził w swoim maleńkim pokoiku, rozmyślając o Unni, a wówczas naprawdę było mu trudno. Bez względu na to, jak długo analizował w myślach swą sytuację, wiedział, że musi zrezygnować z najważniejszego w życiu marzenia – marzenia o tej dziewczynie. Gdyby nie zawarł paktu z rycerzami, spoczywałby teraz w grobie. Gdyby nie dbał o przyrzeczenia złożone rycerzom i mimo wszystko się z nią skontaktował, i tak otaczająca go aura lodowego chłodu odgrodziłaby ich od siebie.
Skulił się w swoim skromnym pokoju, podciągnął nogi i objął je rękami, a głowę zwiesił na kolana. Zamknął się w swoim niedużym świecie smutku.
Antonio bardzo interesował się dziewczętami, kiedy dorósł. Lubił miłosne podboje, bez końca się zakochiwał, a wkrótce znajdował kolejną dziewczynę, jeszcze lepszą. Dwa lata trwało, nim się wyszumiał. Dwa lata, kiedy dawał ujście swej bezgranicznej radości życia i samolubstwu. Teraz Antonio dojrzał, bardzo poważnie zajął się studiami.
Jordi nigdy nie przeżył podobnego okresu burzy i naporu. Dzieciństwo zniszczone przez brutalność Leona, później zaś dźwigana w pojedynkę odpowiedzialność za życie Antonia uczyniły z Jordiego niezwykle poważnego młodego człowieka. Do chwili, gdy w jego świecie pojawiła się Unni, w jego życiu uczuciowym panowała kompletna pustka. Długo, bardzo długo obserwował ją tylko z daleka, śnił o niej i marzył…
A teraz pierwsze zetknięcie. Bał się, że go zdradził jego czuły uśmiech, ale przecież ponowne spotkanie z Unni nie wchodziło w grę, złożył wszak obietnicę rycerzom. Nigdy też w tej krótkiej przyszłości, jaka została mu ofiarowana, nie będzie mógł zapomnieć, że i tak należy do ich świata.
Gdyby tylko zdołał uwolnić rycerzy od przekleństwa!
Ale spotkanie z Unni przyczyniło mu wiele cierpień. Miał wrażenie, że jest rozdzierany pomiędzy nie mającą kresu tęsknotą a przyrzeczeniem złożonym rycerzom. Oczywiście sam prosił ich o pomoc, lecz fakt, że wkrótce po zawarciu owego przeklętego paktu spotkał Unni, był niezwykle trudny do zniesienia. Przypomniał mu natychmiast, jak wiele utracił.
Przez te cztery lata, które upłynęły od pamiętnego spotkania z rycerzami, miał coraz więcej problemów. Znów pojawił się Leon, Jordi ujrzał go znacznie wcześniej niż Antonio. Łotr wraz ze swoją bandą rozpoczął nagonkę na Mortena i Antonia, Jordi miał więc ręce pełne roboty. Mnisi wciąż go szukali, na szczęście bez powodzenia, wiedzieli jedynie, że pojawiło się coś bądź ktoś, kto posiada siłę dla nich niepojętą. Nie miał czasu ponownie wyruszyć do Hiszpanii i jeśli chodziło o obietnicę złożoną rycerzom, nie posuwał się dalej. Nic więc dziwnego, że z czasem zaczęli się niecierpliwić.
Obietnicę tę w pewnym sensie teraz złamał. Pozwolił się rozpoznać swoim przyjaciołom. Nie sądził jednak, by rycerzom wyrządziło to jakąś szkodę, raczej wprost przeciwnie.
Ostatnie dwa tygodnie były dla Jordiego niezwykle trudne.
Jordi zakończył opowieść. Nie zdradził się z uczuciami, jakie żywił dla Unni, jedynie beztrosko opowiedział o spotkaniu na lotnisku. Dziewczyna rozjaśniła się w szerokim, mokrym od łez uśmiechu i z radością pokiwała głową, szczęśliwa, że i on to pamięta. Z tym jednym wyjątkiem słuchający otrzymali pełne sprawozdanie.
Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. Dzień miał się już ku końcowi, na dworze powoli zaczynało się ściemniać. Miękki zmierzch otulił mityczną wyspę Selję zaklętą poświatą.
Kiedy milczenie się przedłużało, Jordi powiedział zażenowany:
– Doskonale zrozumiem, jeśli nie zechcecie mi uwierzyć.
– Och, ale wierzymy! – zapewniła Unni czym prędzej i zaraz lekko się zawstydziła tego, że przemówiła w imieniu wszystkich.
– Ja również ci wierzę – podchwycił Antonio.
Vesla zerknęła na niego i gdy spostrzegła, jak bardzo jest poważny, i ona nie chciała być gorsza.
– Ja także – kiwnęła głową, chociaż w jej myślach panował kompletny chaos.
– Ja nie mam żadnych powodów, żeby ci nie wierzyć, Jordi – powiedziała Gudrun. – Zetknęłam się ze zbyt wieloma niepojętymi rzeczami. A ty, Mortenie? Widzę, że odwracasz głowę.
Młody chłopak drgnął.
– Co takiego? Ja… no, tak, wierzę.
Nie zabrzmiało to całkiem przekonująco, lecz nikt tego nie skomentował.
– A teraz miały być pytania – ożywiła się Unni.
– Chwileczkę, chwileczkę – zaprotestowała Gudrun. – Muszę przygotować kolację. I dajcie Jordiemu chwilę odpocząć, mówił przecież tyle czasu.