Выбрать главу

Popatrzyła na niego, kiwnęła głową i przełknęła ślinę.

– Możesz skorzystać z telefonu w salonie – poradziła Gudrun. – Tam będziesz mogła swobodnie rozmawiać.

Unni przeszła do salonu. Wszystko wydawało jej się jednym wielkim chaosem, było jej również bardzo przykro. Nie chciała tego, co miało nastąpić, nie wiedziała, co ma mówić.

Niech matka odbierze telefon, błagała w duchu, bo jeśli tylko mam innego ojca… Wtedy może być naprawdę trudno.

Dzięki Bogu, słuchawkę podniosła matka.

– Mamo, wyniknęło coś, co mnie zmusza do zadania ci bardzo osobistego pytania. I błagam, powiedz prawdę!. Ogromnie was kocham oboje i tak naprawdę dla mnie to nie ma większego znaczenia, po prostu muszę się dowiedzieć, najzupełniej teoretycznie…

Nie, to, co mówi, nie ma sensu. W końcu zdecydowała się i wypaliła:

– Czy ja jestem adoptowana?

To była długa rozmowa, popłynęło też wiele łez. Matka chciała wiedzieć, dlaczego. Unni wykręciła się białym kłamstwem.

W końcu wróciła do kuchni. Przyjaciele nie posunęli się nawet o milimetr dalej ani w nakrywaniu do stołu, ani w przygotowywaniu posiłku. Cały czas na nią czekali.

Unni załkała.

– Tak, zostałam adoptowana. Tylko oni mi o tym nie powiedzieli. To bardzo niemądre z ich strony, ale przecież chcieli dobrze.

– Świetnie to rozumiemy – uspokajała ją Gudrun.

– Wciąż jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, pod tym względem nic się nie zmieniło. Oni są moimi rodzicami i basta.

– Skąd pochodzisz? – spytał Jordi.

– Z Chile.

Antonio zmarszczył brwi.

– Ale nie wyglądasz na Indiankę?

– Bo też i nią nie jestem, nie całkiem. Jestem Kreolką. Nie wiem, ile mam w sobie krwi południowoeuropejskiej, a ile indiańskiej. Matka również tego nie wiedziała. Moja biologiczna matka zmarła podobno w wieku dwudziestu pięciu lat, ojciec jest nieznany. Moja matka była rzeczywiście z pochodzenia Hiszpanką, mogę być nawet w pełni hiszpańską Kreolką.

Jordi pokiwał głową.

– Wielu ludzi z północnej Hiszpanii wyemigrowało do Chile.

Unni ożywiła się.

– Ale jak to możliwe, że zebraliśmy się tu wszyscy z wyjątkiem tego Hiszpana Pedra? Chodzi mi o to, że jakaś dramatyczna historia z dawnych czasów z Hiszpanii miałaby skupić wszystkich w to wciągniętych w tym samym niewielkim miasteczku w Norwegii? To przecież szaleństwo! Tak, tak, wiem, że jesteśmy teraz tu nad morzem, ale mam na myśli miasto, w którym zwykle mieszkamy. Wszyscy w tym samym miejscu?

– Nasze miasto wcale nie jest niewielkim miasteczkiem! – zaprotestował Morten.

– Ach, zamknij się! W każdym razie nie jest wcale duże! – prychnęła Unni. Była tak wstrząśnięta tym, czego się przed chwilą dowiedziała, że ledwie się opanowała, by nie uderzyć Mortena.

– To wszystko nie jest wcale tak przypadkowe, na jakie wygląda – odezwał się Jordi z powagą i nie bez poczucia winy. – Wcale nie tak znów łatwo było was zebrać.

– Czy to ty…? – wybuchnął Morten.

– Mniej lub bardziej, owszem. Byłem zupełnie nieprzygotowany na to, czego teraz dowiedziałem się o Unni, ale poza tym trochę wami manipulowałem, do tego muszę się przyznać. Miałem jak najlepsze zamiary. Kiedy mieszkaliście tak daleko od siebie, nie byłem w stanie opiekować się wami. Rzeczywiście, namówiłem Antonia, żeby zaczął pracować w szpitalu w tym samym mieście, w którym mieszkał Morten. Mało brakowało, a Morten przeniósłby się do Oslo, pamiętasz? Zdołałem temu zapobiec rozmaitymi listami i działaniami, o których nie wiecie. I to właśnie ja… to ja wmówiłem sobie, że Unni będzie właściwą dziewczyną dla Mortena. No, ale o tym wspominałem już wcześniej.

Patrzyli na niego zaskoczeni. Jak on zdołał wszystko to zrobić?

Nad wyspą Selją zapadał zmrok. Panowała taka cisza, że zaczęli się zastanawiać, gdzie się podziały wszystkie krzyki mew. Ptaki najwidoczniej udały się już na nocny spoczynek.

Trudno sobie wyobrazić, że gdzieś istnieje jakieś normalne życie.

Jordi sprawiał nagle wrażenie straszliwie zmęczonego, jak gdyby na jego barkach spoczęły wszelkie cierpienia tego świata.

– Cóż, przyjaciele, po ostatnim wstrząsie chyba najwyższy czas przedstawić was tym pięciu rycerzom.

Gudrun pobladła.

– Nie, nie tutaj – uspokoił ją Jordi. – Jutro przecież wybieramy się na wyspę w poszukiwaniu pamiętnika młodej Anne. Tam będziemy mieli spokój, prawda?

– Owszem, w okolicach klasztoru jest bardzo spokojnie – odparła Gudrun. – O tej porze roku nie ma żadnych turystów.

– A ci, którzy boją się tego spotkania, mogą zostać w domku. Vesla?

– Nie, jadę z wami – odpowiedziała, przelotnie zerknąwszy na Antonia.

– A ty, Gudrun? I Morten?

– Co mogę stracić, wyruszając z wami? – wzruszyła ramionami Gudrun.

Morten odetchnął głęboko.

– Spróbujcie tylko jechać beze mnie!

– Wobec tego ustalone, wyruszamy jutro.

Wszyscy popatrzyli po sobie. Mają zostać przedstawieni grupce rycerzy z piętnastego wieku?

Wyrazili już, może trochę zbyt prędko, zgodę. Ale, do diabła, z każdym dniem stawali się coraz bardziej zahartowani!

CZĘŚĆ TRZECIA. RYCERZE

16

Vesla podobnie jak wiele innych kobiet miała problemy z podjęciem decyzji, co zapakować na podróż. Wyjazd do o wiele cieplejszego Vestlandet późną zimą czy też wczesną wiosną okazał się prawdziwą zagadką. Jak ludzie się tam ubierają? Gdzie będą mieszkać? U babci Mortena. To jednak nie wyjaśniało zbyt wiele. Jak długo? Kilka dni.

I jak większość podróżujących zabrała ze sobą za dużo bagażu. Przygotowała się na wszelkie możliwości. Pogoda? Zimno, ciepło, słońce, deszcz, burza, wiatr.

Gdy zeszła do samochodu tamtego dnia o wczesnym poranku, kiedy mieli wyruszać, od razu się zawstydziła swojej wielkiej walizki i pięknego śpiwora. Unni zabrała jedynie torbę na kółkach, Antonio i Morten dość spore sportowe torby. Wszyscy troje ubrali się, jakby przewidując trudne warunki, ona zaś włożyła najlepszy podróżny kostium. Vesla miała sporo eleganckiej garderoby, dość dużo pieniędzy wydawała na stroje, zwłaszcza odkąd pojawiła się strojnisia Emma.

Teraz Vesla poczuła się niepewnie. Antonio tylko wziął jej walizkę i wrzucił ją do samochodu. Morten, rzecz jasna, nie mógł powstrzymać się od niemądrej uwagi: „Wybierasz się do Paryża?”, i tylko Unni uratowała ją okrzykiem: „Ojej, masz fajną walizkę, zawsze chciałam taką mieć!”

Unni jest naprawdę miła.

Wszyscy w domu Gudrun już ułożyli się do snu. Tylko Vesla nie mogła zasnąć.

Nie miała już siły dłużej leżeć i gapić się w sufit. Była kompletnie trzeźwa, nie wiedziała, dlaczego. Owszem, zdrzemnęła się podczas przejazdu z Widmowego Dworu i w samym Dworze również spała kilka godzin rano, ale teraz, po takim pełnym emocji dniu, powinna być choć odrobinę senna.

A może właśnie dlatego nie mogła zasnąć? Nie pracowała ciężko tak jak w domu opieki. Głównie siedziała i słuchała niepojętych, wstrząsających opowieści. Ciało miała wypoczęte, lecz umysł wzburzony. Cóż, nie jest to najlepsza recepta na sen.

A następnego dnia mieli się spotkać z duchami? Tak jakby to miało podziałać uspokajająco.

Wreszcie postanowiła zejść na dół. Ubrana była w śliczny szlafroczek, narzucony na cieniutką koszulę nocną, a na nogach miała supereleganckie domowe pantofelki na obcasach.

Nagle drgnęła. W wykuszu, jedynie przy świetle zapalonej świeczki, siedział Antonio.

Serce Vesli zaczęło zachowywać się nienormalnie. Czyżby przewidziała to spotkanie? Czy jedynie go pragnęła?