– Puść to! – zażądała Unni nerwowo.
– Nie – sprzeciwiła się Vesla. Ale dał się słyszeć jedynie bulgot, ponieważ w tym momencie Unni wciągnęła ją pod wodę.
No, przynajmniej uda nam się zejść dostatecznie głęboko, pomyślała Unni w desperacji. Ta torba pociągnie nas na samo dno.
Bardzo się jednak niepokoiła. Wszyscy byli wycieńczeni i wystraszeni na granicy paniki. W jaki sposób Jordi miał nie dopuścić do tego, aby nieprzytomny Morten nie nabierał do ust wody?
Jeśli oczywiście był tylko nieprzytomny. Może już…
Nie, nie chciała nawet o tym myśleć.
Poprzez wodę docierał do nich ryk silnika jachtu. Słychać było, że przepływa w pobliżu i że najprawdopodobniej zniszczył resztki mniejszej łodzi.
Unni miała wielkie kłopoty z Veslą, która przed zanurkowaniem nie zdążyła złapać dostatecznej ilości powietrza i teraz rozpaczliwie próbowała wydostać się na powierzchnię.
Było na to jednak zbyt wcześnie, jacht wciąż krążył w pobliżu.
Ale torby Vesla nie chciała puścić.
Co ona, na miłość boską, może w niej mieć?
No, teraz niebezpieczeństwo powinno już minąć, przynajmniej na moment. Unni zebrała siły i obie przecięły powierzchnię, chłonąc wytęsknione powietrze.
Antonio i Gudrun też już się wynurzyli, nie było natomiast Jordiego i Mortena. Unni i Antonio współdziałali bez słów, dziewczyna wolną ręką chwyciła Gudrun za kołnierz, a Antonio zanurkował.
Nie pojawiał się niepokojąco długo, Unni zdążyła odmówić kilka modlitw, nim wreszcie ukazali się na powierzchni. Wszyscy trzej.
Jordi ledwie był w stanie mówić.
– On… ocknął się… pod wodą. Zaczął się wyrywać i w końcu mu się udało. Pewnie się przestraszył… poszedł na dno. Dziękuję ci, Antonio, nie byłem na to przygotowany.
– Widzę już ląd – oznajmiła Gudrun, która wyraźnie traciła resztki sił. – Chyba prąd nas przyniósł.
Unni nie usłyszała ostatnich słów. Jej ciało sparaliżował chłód, poddała się.
Czyjaś dłoń złapała ją za ramię i podciągnęła do góry. Nic mnie to nie obchodzi, pomyślała. Chce mi się tylko spać. I to spać na zawsze.
Tego jednak zrobić nie mogła, Jordi na to nie pozwolił.
Przez kilka minut leżeli na brzegu, Unni zachłysnęła się wodą, podobnie Morten. Kiedy wszyscy już się wykaszleli i odzyskali w miarę normalny oddech, Antonio powiedział:
– Ogromnie mi przykro, że straciłaś łódź, Gudrun.
– To nie ma żadnego znaczenia. To była stara zdezelowana łódź, którą wożono kiedyś turystów pomiędzy Selje a klasztorem, a mnie udało się ją tanio kupić. Za to wysoko ją ubezpieczyłam. Kupię sobie nową, ładniejszą. Jeśli w ogóle będę miała jeszcze na to ochotę. Gorzej z torbą z dokumentami i w ogóle. Ale zupełnie nie pojmuję, jak oni mogli nas znaleźć?
– Dzięki syrenie przećiwmgielnej. Przecież ona nieustannie wołała: „Jesteśmy tutaj”. Nie wiemy przecież, od jak dawna nas śledzili.
– No a ten jacht? – spytał Jordi. – Skąd go wzięli?
– Widziałem, że cumował w Selje – odpowiedział mu brat. – A Leon jest mistrzem w pożyczaniu rozmaitych rzeczy bez wiedzy właściciela.
– Vesla – ledwie wydusiła z siebie Unni. – Co ty masz w tej lodówce? Kanapki?
Wycieńczona Vesla mogła wreszcie pozwolić sobie na uśmiech.
– Zdążyłam złapać torebki, Gudrun i moją. Ty nie miałaś torby, Unni.
– Hura! – wykrzyknęła Gudrun.
– Nie myślałaś chyba, że mogę sobie pozwolić na utratę mojej drogiej szminki z Paryża – powiedziała Vesla, trzęsąc się z zimna. – Ale jest jeszcze coś ważniejszego.
– Co takiego?
Vesla z dumą wyjęła ze swojej torebki owinięty w płótno pamiętnik, który znaleźli na Selji.
– Dziennik Anne Hansen, bardzo proszę.
– Veslo, jesteś genialna! – uradował się Antonio.
– Wiem o tym – odparła nieskromnie.
Nagle wszyscy wybuchnęli śmiechem. Uczucie ulgi wyzwoliło gwałtowną reakcję, rozpaczliwy śmiech.
Przemoczeni, przemarznięci, wycieńczeni tak, że aż rwało w płucach, pokaleczeni leżeli albo siedzieli na ziemnej skalistej plaży i tylko się śmiali.
Nie da się jednak zaprzeczyć, że wśród tego śmiechu momentami dało się też słyszeć płacz.
CZĘŚĆ CZWARTA. CHIŃSKA SZKATUŁKA
21
– Co teraz zrobimy? – spytała Unni.
– Antonio i ja musimy przyjrzeć się obrażeniom – powiedziała Vesla.
– To prawda – przyznał Antonio. – Ale ty sama jesteś ranna.
– Jakoś sobie z tym poradzę.
– Gudrun, nie możemy zostać u ciebie w domu. Ty także nie możesz tam przebywać. Tylko dokąd pójdziemy?
Gudrun wyglądała na straszliwie zmęczoną. Jordi przykładał jej do rany chusteczkę, oczywiście przemoczoną.
– Ale czy oni nie uważają, że my już nie żyjemy? – spytała.
– Miejmy nadzieję, że tak – odparł Antonio. – Mimo wszystko jednak musimy być ostrożni.
– Mam małą chatkę…
– Daleko stąd?
– Nie. Po drodze do promów pływających do Ørsta i Volda. W lesie, właściwie niedaleko od Selje, ale dawno już tam nie byłam i nie mam pojęcia, co się tam dzieje.
– Czy obcym trudno tam odnaleźć drogę?
– O, tak.
Antonio zastanawiał się.
– Musimy wykorzystać tę mgłę. Chodźmy do twojego domu, zabierzemy nasze rzeczy i wszystko to, co tobie, Gudrun, może być potrzebne, a potem pojedziemy do chatki. Ty możesz ruszyć dalej do Ørsta i na kilka dni zatrzymać się w hotelu. Nie musisz ukrywać się tak długo jak my.
– Chcę być razem z wami – odparła zdecydowanie.
Antonio pogładził ją lekko po policzku.
– Doskonale, Gudrun! Potrzebujemy cię, wiesz o tym.
Wzruszyła się trochę i w jej głosie pojawił się ton lekkiej surowości.
– Dobrze mieć w grupie dwoje medyków, nie będziemy musieli niepotrzebnie tłumaczyć się lekarzowi. Ale co z policją?
– Skoro mamy udawać martwych, to powinniśmy siedzieć cicho. Spytaj Jordiego, on wie wszystko na ten temat.
Z czułością popatrzyli na Jordiego, jedyną pośród nich osobę, na której zimna woda zdawała się nie wywierać żadnego wrażenia. Odpowiedział im uśmiechem.
Rozpoczęła się powolna i bardzo męcząca wędrówka do domu Gudrun, którego położenia mogli się właściwie jedynie domyślać. Morten, rzecz jasna, stracił swoje kule, lecz podchodził do tego przynajmniej z pozoru ze spokojem. I tak wkrótce byłby już w stanie sam się przemieszczać. Utratę przytomności tłumaczył porządny guz z tyłu czaszki. Unni twierdziła, że Morten podczas uderzenia jednocześnie stracił mowę, a on, usłyszawszy to, popatrzył na nią z godnością i wypowiedział pierwsze od chwili wypadku zdanie: „Zachowuję swoje cenne uwagi, do czasu, aż inni się wygadają”.
Dzięki Bogu, wracał do formy. Podtrzymywali go wspólnie.
Właściwie orszak, który kulejąc, powoli, zbliżał się do domu, przedstawiał sobą pożałowania godny widok.
Antonio i Vesla natychmiast zajęli się opatrywaniem ran. Vesla starała się nie zwracać uwagi na to, jak bardzo dokucza jej złamane żebro. Dziwne, że człowiek po urazie prędko dopasowuje się do nowych okoliczności, unika ruchów, które wywołują ból, ciało samo znajduje odpowiedni sposób, by się temu opierać.
Od czasu do czasu musiała jednak coś mocniej chwycić i wtedy na ogół nie była już w stanie zapanować nad jękiem. Antonio patrzył na nią wówczas, lecz nic nie mówił, jedynie jego oczy wyrażały współczucie. Wreszcie Morten i Gudrun zostali już oklejeni plastrami i obandażowani, teraz więc przyszła kolej na Veslę.