Gdyby tylko było lato i słońce, siedziałoby się na dworze! Niestety mgła, czy też może raczej chmury, zawisły nisko nad lasem i chatką, otaczając wszystko ponurą wilgocią.
Prądu elektrycznego w chacie nie było. Chyłkiem nadciągnął wieczór i w małej izdebce zrobiło się ciemno, chociaż zapalili wszystkie świece, jakie udało im się znaleźć. Nikt nie pomyślał o zabraniu oleju parafinowego do lampy wiszącej u sufitu.
Posiłek spożyli w takich miejscach, jakie kto sobie znalazł. Dwie osoby siedziały na stołkach, trzy na łóżku, Jordi zaś usadowił się na podłodze.
No a miejsca do spania…
Z tym było gorzej. Gdy jednak Antonio oznajmił, że w żadnej podłogowej desce nie ma mysiej dziury, zapadła decyzja, że będą spać na podłodze. Gudrun oddano łóżko, zasłużyła na to, tak bardzo im przecież pomogła (być może również wszyscy młodzi chcieli spać na podłodze, bo tak było o wiele ciekawiej). Vesla miała swój śpiwór, pozostali ułożyli ze wszystkich kołder, poduszek i kocy, jakie tylko znaleźli, duże wspólne posłanie. Unni gotowa była przysiąc, że Vesla jest rozczarowana. Na początku chciała zaproponować śpiwór Mortenowi, ten jednak okazał się dżentelmenem i odmówił. Unni niemalże słyszała, jak Vesla w duchu przeklina.
Potem ułożyli się rzędem: Jordi, Antonio, Morten, Vesla i Unni. Nie było to rozmieszczenie, jakiego wszyscy najbardziej by pragnęli, za to absolutnie najprzyzwoitsze. Unni dostała do własnego użytku cudowny, wełniany koc Mortena.
Wszyscy byli zmęczeni, a raczej wytrąceni z równowagi po ciężkich przeżyciach. Oczy wydawały się suche ze zmęczenia, umysł natomiast zupełnie trzeźwy.
Było już ciemno, wciąż jednak mogli się widzieć nawzajem, co prawda tylko jako cienie w mroku. Jasne włosy Mortena i Vesli wskazywały na to, gdzie leżą, Antonio okryty był białą owczą skórą, Jordi i Unni ułożyli się w cieniu, każde pod swoją ścianą.
Nikt nie mógł zasnąć.
Jordi wstał w końcu, by dołożyć kilka polan do pieca. Ostrożnie przeszedł między leżącymi, lecz nie uniknął kilku protestów, kiedy źle stąpnął. Tu i ówdzie rozległ się zduszony śmiech.
Kiedy otworzył drzwiczki pieca, izdebkę zalało ciepłe światło.
– Gudrun, nie chcesz wiedzieć, jak wygląda twoje łóżko od dołu? – spytała Unni z udawaną naiwnością.
– O, nie, doprawdy nie chcę! – odparła Gudrun ze śmiechem w głosie.
Jordi wrócił na swoje miejsce, położył się, ale cisza nocna nie trwała zbyt długo.
– Jordi – odezwała się Unni cicho. – O jednej rzeczy nigdy nam nie opowiadałeś.
– A o czym to?
– O tym, jak zdołałeś wyeliminować dwunastego mnicha.
Zapadła cisza. Unni usłyszała, że Gudrun lekko się unosi i opiera na łokciu, pozostała trójka ułożyła się wygodniej, żeby lepiej słyszeć.
Jordi się wahał.
– Celowo unikałem mówienia o tym. To była dość nieprzyjemna historia.
– Trochę teraz się wymigujesz – stwierdziła Unni.
– Tak, chyba tak – westchnął Jordi. – Czy mogę nie mówić o tym dzisiaj? Mamy za sobą męczący dzień, poza tym są tu panie.
– Opowiadaj, opowiadaj! – wykrzyknęła zaciekawiona Vesla.
– Nie – uśmiechnął się Jordi. – Antonio być może kiedyś o tym usłyszy, nikt inny.
Teraz wtrącił się Morten.
– Jeśli nie chcesz, żebyśmy się o tym dowiedzieli, to nie powinieneś tak drażnić naszej ciekawości, jak to teraz robisz. Wiesz, że uczepimy się ciebie jak pijawki i będziemy cię dręczyć, dopóki nam nie powiesz. Równie dobrze możesz więc mówić o tym teraz, przyjacielu.
– Inaczej nikt z nas nie będzie mógł zasnąć – przyłączyła się Gudrun. – A chyba tego nie chcesz mieć na sumieniu?
– Ale to naprawdę paskudna historia, wręcz obrzydliwa, perwersyjna. Czy nie wystarczy wam, że go unicestwiłem? I w związku z tym nie musimy już dłużej o nim myśleć?
Towarzysze jednak nie okazali mu żadnej łaski. Unni nie śmiała nic powiedzieć, ale sercem zgadzała się ze wszystkimi. Jordi wzbudził w nich wielką ciekawość i doprawdy, skoro już powiedział „a”, to teraz musiał powiedzieć „b”.
W końcu Jordi westchnął i ustąpił.
– Tylko niczego nie upiększaj – uprzedziła go Vesla. – Chcemy poznać wszystkie pikantne szczegóły, przecież to właśnie one są najbardziej emocjonujące.
– Spragnione skandalu hieny – mruknął Jordi. – Ale sami się o to prosicie. Proszę mnie o nic później nie winić.
Wszyscy ułożyli się wygodniej. Twierdzili, że naprawdę powinni dowiedzieć się, w jaki sposób można wyeliminować mnicha. To dla nich bardzo ważne. Jordi zrezygnowany tylko kręcił głową.
W chatce zrobiło się ciepło i przytulnie. W piecu wesoło trzaskał ogień, przez szpary w drzwiczkach prześwitywała czerwień płomieni. Pierwszy dym, który snuł się pod sufitem, teraz już zniknął, powietrze było czyste i przyjemne.
Wszyscy mocno odczuwali łączące ich więzi, stanowili zespół, dobrze zestrojony i dobrze współpracujący. Nawet jeśli posłanie mieli twarde i niewygodne, a za poduszki służyły im kurtki i swetry, to jakież to miało znaczenie? Byli razem i zajmowali się sobą nawzajem najlepiej jak umieli. Nawet jeśli niektórym marzył się jeszcze bliższy kontakt z wybranymi, to starali się o tym nie wspominać.
Nikt z nich nie chciał myśleć o dniu mającym nadejść nazajutrz i o bardzo trudnym pytaniu:
W jaki sposób zdołają się stąd wydostać i jak w przyszłości mogą się chronić przed bandą Leona?
23
Jordi nabrał powietrza w płuca i zaczął mówić, przełamując wielką niechęć i niesmak.
– Kiedy doszedłem już do siebie w domu Pedra w Madrycie, nie wróciłem bezpośrednio do Norwegii. Podczas pobytu w Santiago de Compostela przyszedł mi do głowy pomysł, gdzie mógł być ów kościół, w którym znajdowała się sala tortur. Nie był położony w samym mieście, lecz na przedmieściu, które z czasem się rozrosło i połączyło z Santiago. Na miejscu starego kościoła stał teraz rozpadający się dom z kamienia. Powiedziano mi wówczas, że w tym domu mieścił się kiedyś klasztor, który później został przekształcony w muzeum, podobnie jak Convento de Santa Ana w Junilla i wiele innych miejsc. Nikt jednak nie chciał nim zarządzać, gdyż był to naprawdę straszny dom, o którym plotki przekazywano sobie szeptem. Dlatego właśnie zmienił się w ruinę.
Ja, przekonany o tym, że rycerze roztoczyli nade mną opiekę, postanowiłem przyjrzeć się bliżej staremu klasztorowi. Wiedziałem przecież, że jestem w stanie się ukryć i że mnisi mają trudności ze zbliżeniem się do ludzi. Nad tym, jak się ta kwestia przedstawia w przypadku na poły umarłych, takich jak ja, wcale się nie zastanawiałem, mogło się to skończyć bardzo niedobrze.
Poleciałem więc samolotem z Madrytu do Santiago na jednodniową wycieczkę. Czym prędzej udałem się do klasztoru, chociaż wiedziałem, że my – wy i ja – nigdy nie powinniśmy odwiedzać Santiago de Compostela.
To był naprawdę budzący przygnębienie budynek. Większość eksponatów muzealnych naturalnie usunięto, ale pozostało jeszcze sporo rupieci. Gdy tylko wszedłem do środka, od razu poczułem, że to nie jest dobre miejsce, o, nie! Coś w moim wnętrzu nakazywało mi uciekać stamtąd tak szybko, jak nogi poniosą, ale ze mnie uparty typ…
– Dziękuję, to wiemy – powiedział Antonio. – Chociaż tak w ogóle to pozytywna cecha. Bez niej ani ty, ani ja nie przeżylibyśmy dzieciństwa.
Jordi ciągnął:
– Zacząłem krążyć po salach. Najpierw obejrzałem klasztor z czworokątnym dziedzińcem na środku, otoczonym podcieniami, wspartymi na kolumnach. Od strony północnej znajdował się kościół, na piętrze było dormitorium, czyli sypialnia. Zajrzałem też do jadalni, refektarza i tak dalej. Nie natrafiłem na nic godnego uwagi. Później jednak, gdy zszedłem do piwnicy z winem i minąłem karcer, coś zaczęło się dziać.