Выбрать главу

– Czy ten adres tu jest? – wykrzyknął Morten.

– Ależ skąd! – odparł Jordi z pochmurną miną. – Nie przypuszczasz chyba, że wszystko zostanie nam podane na srebrnej tacy. Jak na razie z niczym tak nie było, dlaczego więc nagle mielibyśmy mieć takie szczęście? No, czytam dalej. To nie wygląda najlepiej.

„Maj, 1933. Nie mam siły dłużej żyć. On jest żonaty, nie chce mieć do czynienia ani ze mną, ani z dzieckiem. Nie mogę wrócić do Hiszpanii, bo takiego wstydu tam nie zniosą. A tu zostać też nie mogę, jutro przyjdą i mnie wyrzucą. Mam teraz tylko jedno wyjście, on mi dał pieniądze. Tak strasznie mnie to bolało, ale musiałam je przyjąć. Spróbuję pojechać do Selje w Norwegii. Tam się ukryję. Jak mnie obrzucą kamieniami, to będę chciała jedynie umrzeć. Nie mam już po co żyć. No, może dla dziecka, ale przecież go nie znam, nic o nim nie wiem. Nie mam odwagi odebrać sobie życia, nie tutaj”.

Jordi podniósł głowę.

– W tym miejscu pamiętnik się kończy. Anne niczego więcej już nie napisała.

– W każdym razie dotarła do domu – powiedziała Gudrun ściszonym głosem. – Tylko po to, żeby umrzeć w połogu w wieku dwudziestu pięciu lat. Jej synowi, mojemu mężowi, jakoś się ułożyło.

– No, ale ona nie wspomina o żadnych zwojach pergaminu – zauważył Morten.

– To prawda – przyznał Jordi. – Przypuszczam, że nic z nich nie zrozumiała. W dodatku w tym pamiętniku są bardzo duże luki, a w pamiętnikach na ogół nie wraca się do tego, co wydarzyło się kilka miesięcy wcześniej.

– Nie jest też wcale pewne, że Anne dostała więcej niż jeden pergamin – stwierdził Antonio. – Przecież to Pedro wysyłał pozostałe, a jego w tamtych czasach nie było jeszcze na świecie.

– Pedro musi mieć bezpośredni kontakt z rycerzami – stwierdziła Unni.

– Ja również tak sądzę – odparł Jordi. – Nigdy nie mówił o tym otwarcie, lecz wiele na to wskazuje. Pedro jest jednym z ich bardzo nielicznych zaufanych.

– Ale on nie umarł tak jak ty – wyrwało się Mortenowi.

Jordi tylko się uśmiechnął.

Antonio zabrał mu pamiętnik Anne Hansen z ręki i teraz go przeglądał. Nagle wyraźnie się ożywił.

– Tu, pod sam koniec, jest cała strona z adresami!

Wszyscy koniecznie chcieli to zobaczyć. Pochylili się, zasłaniając jedno drugiemu.

– Tutaj – oznajmiła Vesla. – Czy to nie jest D? D jak dziadek?

– Hm – mruknął Antonio. – Pokażcie, to trochę niewyraźne. Czyżby to miała być Granada?

– Z całą pewnością – orzekła Gudrun. – Jest też nazwa ulicy. Calle Martino 26.

– Mamy zakładać, że to adres Enrica?

– Chyba na to postawimy – odparła Vesla. – Masz swoją srebrną tacę, Jordi!

Unni była jednak bardziej sceptyczna.

– Na początku lat trzydziestych? Siedemdziesiąt łat temu? W dodatku Enrico zapewne dawno już nie żyje.

– Zmarł w roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym – wyjaśnił Antonio. – Ale z całą pewnością miał więcej dzieci. Słyszałaś przecież o dwóch ciotkach, które zmarły.

– Dobrze, ale dlaczego w drzewie genealogicznym wymieniony jest tylko Elio? To przecież musi coś znaczyć!

– To bardzo proste – odparł Jordi. – Było to jedyne imię, jakie udało mi się odnaleźć.

– Ach, tak? – Unni położyła uszy po sobie. – Znów moja błyskotliwa inteligencja nie na wiele się przydała.

– Wówczas nie zastanawiałem się nad tym, jaki on może być ważny.

– Spróbujmy sprawdzić, czy ktoś ciągle tam jeszcze mieszka – zaproponował Antonio, wyjmując telefon komórkowy.

– Chcesz dzwonić do informacji telefonicznej?

– Jeszcze lepiej. Jordi, zadzwoń do Pedra.

Jordi usłuchał. Odbyli ożywioną rozmowę po hiszpańsku. Unni zafascynowana przyglądała się Jordiemu. Posługiwał się hiszpańskim z taką samą łatwością jak norweskim.

Ach, Boże, jakże ona go kocha. To chude ciało o długich członkach, tę niezwykłą twarz.

Po kilku serdecznych pozdrowieniach rozmowa była zakończona.

– Pedro ma to zaraz sprawdzić, oddzwoni. Uważa, że posunęliśmy się bardzo daleko.

– Ach, tak? – zauważyła Unni z ponurą miną. – Ja uważam, że drepczemy w miejscu, jakbyśmy ubijali kapustę.

– Powiedz raczej „winogrona”, to przynajmniej ładniej brzmi. I bardziej po hiszpańsku – stwierdził Mor – ten. Znów był w lepszej formie, wyraźnie ożywiony tym, że czynią postępy. – A więc nasz następny krok to wyjazd do Hiszpanii?

– Zaraz, zaraz – Antonio oblał go kubłem zimnej wody. – Przede wszystkim zaczekamy na odpowiedź Pedra… Co, Gudrun? Aha, szukasz torby, tutaj jest. Ale co ty, na miłość boską, w niej dźwigasz? Jest ciężka, jakby była z ołowiu.

– Nazywam ją młotem. To bardzo praktyczna rzecz, którą można walnąć w głowę zbyt natrętnego faceta. Tyle tylko, że z upływem lat stają się coraz mniej natarczywi, niestety.

Vesla wybuchnęła śmiechem.

– Powinieneś zobaczyć moją, Antonio, jest jeszcze cięższa!

Antonio wziął jej torebkę i udał, że osuwa się na podłogę.

– Jesteście szalone, dziewczyny, jak możecie dźwigać takie ciężary? Czy masz przy sobie wszystko, co tylko posiadasz, Veslo?

– No, cóż, zostawiłam w domu kilka kwitów kasowych, żeby przypadkiem kręgosłup mi się nie skrzywił.

Jak cudownie było siedzieć i żartować z przyjaciółmi. Nie wyjeżdżajmy stąd nigdy, pomyślała Vesla.

Zadzwonił telefon, Jordi odebrał.

Kolejna rozmowa po hiszpańsku, prędko jednak zakończona.

Jordi popatrzył na przyjaciół.

– Pod tym adresem nie ma żadnego abonenta o nazwisku Garcia Navarro albo Navarro Garcia. Nie ma też żadnego Vargasa, o to również pytałem, chociaż to byłoby bardzo nieprawdopodobne.

Wtrącił się Antonio:

– Ale to wcale nie musi oznaczać, że oni tam nie mieszkają. Jeśli dobrze znam rodzinę mego ojca, to nie zaliczają się do bogaczy, którzy mają telefon. Choć może raczej należałoby powiedzieć, że nie mają pojęcia, jak obchodzić się z pieniędzmi. To rodzina matki raczej się na tym znała. Trochę to wyglądało tak, jak w przypadku Tamilów i Syngalezów. Jeśli da się Ta – milowi koronę, za rok będzie miał milion, a jeśli da się milion Syngalezowi, za rok zostanie mu korona.

– Posłuchaj, co ma z tym wspólnego Sri Lanka?

– Nic – przyznał Antonio. – Ale spróbujmy teraz ułożyć jakiś konkretny plan, żebyśmy nie musieli posuwać się dalej po omacku.

– Dobrze! – wykrzyknęła Unni. – Mamy przecież cel. To Elio!

26

Ku wielkiemu rozgoryczeniu Mortena odmówiono mu udziału w wyjeździe do Hiszpanii.

– Jeszcze nie całkiem odzyskałeś formę, Mortenie – tłumaczył mu przepraszającym tonem Antonio. – Ale twój stan prędko się poprawia. I nie możemy tego popsuć kolejnymi niebezpiecznymi dla zdrowia eskapadami. Poza wszystkim po tym kolejnym uderzeniu w głowę powinieneś kilka dni spędzić w spokoju. Twojej babci, która również odniosła obrażenia podczas wypadku na łodzi, przyszli na myśl jacyś przyszywani krewni, których ma w Molde. Moglibyście pojechać do nich na kilka dni i zostać tam do czasu, aż będziecie mogli wrócić do Selje. Molde wydaje się bezpieczne, możecie tam pojechać prosto stąd.

– Ale my chcemy jechać z wami! – jęknął Morten. – I babcia, i ja chcemy jechać z wami!

– Weźmiecie udział w wielkiej ekspedycji – obiecał Antonio. – Wtedy naprawdę będziesz nam potrzebny, Mortenie. Teraz jedziemy tylko odszukać Elia. Zajmiemy się tym Jordi i ja. Mam dwa tygodnie urlopu.

Obie dziewczyny stały ze zwieszonymi głowami. Vesla myślała o upokarzającym powrocie. Znów w domu, bez pracy, zbyt śmiałe słowa wypowiedziane przy pożegnaniu. Żałosne tłumaczenia…