Morten poddał się i wsiadł do samochodu.
– Zniknęli bez śladu, a my nie zrobiliśmy żadnych zdjęć, do diabla! – westchnęła Unni z pewną ulgą, ale i oskarżycielsko.
– No to jedziemy dalej! – postanowił Jordi.
Podróż trwała w kompletnej ciszy wśród blasku księżyca, który zalał teraz piękny krajobraz. Wszyscy siedzieli pogrążeni w myślach. Unni podświadomie przysunęła się bliżej Jordiego. Czuła się samotna i przestraszona spotkaniem z bohaterami tego niezrozumiałego dramatu, w który została wciągnięta.
Jordi nie miał innego wyjścia, jak tylko opiekuńczo objąć ją ramieniem, jeśli w ogóle mieli jakoś się pomieścić. Bijący od niego lodowaty chłód wprost mroził Unni, lecz dziewczynie nie przyszło nawet do głowy, by się od Jordiego odsunąć. Westchnęła tak głęboko, że zabrzmiało to niczym szloch.
„Trzeba położyć kres wszelkiemu cierpieniu!”
W tych słowach krył się klucz do całej zagadki.
Wszyscy nie mogli się już doczekać, kiedy usłyszą historię Jordiego.
Ale Unni zadrżała, przeniknięta zimnem aż do szpiku kości. Co takiego Jordi niedawno powiedział?
„Jeśli kiedyś ujrzycie mnichów, strzeżcie się!”
3
Do Nordfjordeid dotarli późnym wieczorem i jechali dalej, kierując się w stronę pensjonatu. Morten pilotował ich za pomocą telefonu komórkowego. Zawsze, gdy tylko mógł się do czegoś przydać, cieszył się jak dziecko, Antonio więc powstrzymał się od uwagi, że równie dobrze sam mógłby rozmawiać z babcią Mortena przez samochodowe głośniki. Po cóż zresztą miałby to robić? Młody chłopak radził sobie naprawdę dobrze.
Długo jechali coraz węższymi drogami poprzez mocno pofałdowany teren, nie mając tak naprawdę pojęcia, gdzie się znajdują.
W końcu jednak minęli tabliczkę z napisem: „Widmowy Dwór”.
– Bardzo pobudzająca wyobraźnię nazwa. – Unni aż zadrżała. – Kim było owo widmo?
– Nie wiem – odparł Morten. – Nie znam tych okolic.
– Bez względu na to, czego nam teraz potrzeba, to z całą pewnością nie są tym żadne lokalne straszydła. Wystarczą przeciwnicy, żyjący i nieżyjący, którzy nieustannie depczą nam po piętach.
Nagle z gęstego mroku wyłonił się niewidoczny wcześniej okazały budynek.
– Czy tu nikogo nie ma? – spytała zdumiona Vesla.
– Celowo założyli zaciemnienie w całym domu – odparł Morten. – Babcia stara się zachować wszelką ostrożność, gdy chodzi o te mroczne siły, które odbierają życie jej najbliższym.
– Do których zaliczasz się również ty – skomentowała Unni.
– Owszem – przyznał Morten krótko.
Dom górował nad przybyłymi niczym wieża. Unni nie bardzo lubiła styl tej epoki, kiedy to powstawały wielkie, trzeszczące drewniane domiszcza, wysokie i nieprzytulne, w których aż rozlegało się echo. Jeszcze zanim wysiedli z samochodu, domyśliła się, że Widmowy Dwór jest urządzony w „starym norweskim stylu”. Ściany z belek pomalowano na wstrętny brunatny kolor albo, co gorsza, są jasnozielone z rdzawoczerwonymi zdobieniami. Istna paskuda!
Morten wydawał polecenia:
– Skręć trochę na prawo, Antonio, to wjedziemy na dziedziniec!
– Dobrze, że nie ma śniegu, w którym zostałyby ślady – zauważyła Vesla, oglądając się w tył. – Nikt nas tutaj nie znajdzie.
– Nikt żywy – dodał Jordi cicho.
– Zamilknijże wreszcie, ty proroku nieszczęścia! – uśmiechnął się dobrodusznie Antonio. – Ale naprawdę uważasz, że ci upiorni mnisi mogą przekazać wiadomość Leonowi i jego bandzie?
– Tego nie wiem – odparł Jordi. – Ponieważ jednak ja mogę się komunikować z rycerzami…
Nie zabrzmiało to zbyt optymistycznie.
Jakiś starszy mężczyzna otworzył drzwi do garażu i Antonio ostrożnie wprowadził samochód do środka. Drzwi zamknięto i mężczyzna zapalił w końcu latarkę.
– Witajcie! – odezwał się ciepło. – Weźcie swoje bagaże i idźcie tymi schodami!
Wchodzenie po schodach nie było akurat specjalnością Mortena, na szczęście te zaopatrzone były w poręcz, której mógł się przytrzymywać, i przy solidnym wsparciu przyjaciół oraz wtórze licznych postękiwań wdrapał się w końcu na górę.
Gudrun, babcia, powitała go tam uściskami i potokiem łez.
– A oto i twoi przyjaciele – powiedziała, odezwawszy się wreszcie do wnuka. – Ty musisz być Unni! Ale, drogie dziecko, jesteś dosłownie sina z zimna! Ogrzewanie w samochodzie nie działa?
– Hm, zmarzłam z innego powodu – mruknęła Unni, nie patrząc na Jordiego.
– A ty jesteś Antonio, prawda? Lekarz i w ogóle. To niezwykle praktyczne rozwiązanie. Ty natomiast musisz być Vesla, Morten bardzo chwalił twoją opiekę podczas podróży.
A potem babcia Gudrun zamilkła. Kiedy stanęła przed Jordim, na jej twarzy odmalował się wyraz zaskoczenia. Nic zresztą w tym dziwnego. Doprawdy, trudno było orzec, skąd się on wywodzi, czy przynależy do królestwa życia, czy też śmierci. Łatwo natomiast starsza pani teraz odgadła, dlaczego Unni tak bardzo przemarzła.
Na gości czekał już gorący posiłek, jedzenie smakowało wprost niebiańsko. Unni ukradkiem przyglądała się Jordiemu. Jadł bardzo ostrożnie, jakby nie przywykł do jedzenia, Unni spostrzegła jednak, że bardzo go poruszyła bliskość przyjaciół, smaczna kolacja i ciepło panujące w pokoju. Morten nie przestawał mówić, jakby naprawdę przebudził się do życia.
Unni wyobrażała sobie jego babcię jako niedużą okrąglutką staruszkę z siwymi włosami i policzkami rumianymi jak jabłuszka. Nie bardzo odpowiadało to prawdzie.
Gudrun Vik Hansen była ubrana w elegancki sportowy sweter i legginsy. Wyglądała bardzo młodzieńczo, miała makijaż, wyraźny własny styl i była bardzo wesoła. Według słów jej przyjaciela, Bjørna, potrafiła gnać z wózkiem na zakupy przez centrum handlowe niczym kierowca rajdowy, jeśli tylko miała Wolną drogę, a robiła tak jedynie dlatego, że ją to bawiło. Umiała rąbać drzewo jak mężczyzna, doskonale grała w brydża, do którego siadywała raz w tygodniu, prowadziła kurs francuskiego i nie bała się niczego na świecie. A wiek? Sześćdziesiąt sześć lat.
Gudrun Hansen ogromnie cieszyło, że Morten nareszcie nawiązał z nią kontakt. Po wypadku bardzo się o niego martwiła. Napisała do niego mnóstwo listów, lecz, jak się sama wyraziła, wnuk nie był wzorowym korespondentem.
Łóżka czekały już na przybyszów gotowe w nagrzanych pokojach, najpierw jednak postanowili trochę porozmawiać.
Usiedli więc przed kominkiem w jednym z większych pomieszczeń, wszyscy łącznie z babcią Mortena, po to, by wysłuchać historii Jordiego.
Do historii, którą mogła im opowiedzieć Gudrun, postanowiono wrócić następnego dnia.
Unni i Vesla usadowiły się w drewnianych fotelach, których siedzenia i oparcia obite były tradycyjną norweską kraciastą tkaniną. Jordi i Antonio zajęli miejsca po obu stronach kominka, Jordi siedział na ukos od Unni, mogła go więc dobrze widzieć (i chętnie na niego patrzyła). Morten zasiadł razem ze swoją babcią na kanapie, gospodarz natomiast opuścił Widmowy Dwór, musiał bowiem wrócić do domu, do swojej rodziny.
Antonio rozpoczął od nieco pobieżnego naszkicowania wydarzeń, jakie stały się udziałem Mortena, Unni i jego samego. Vesla przecież przyłączyła się do nich znacznie później.
– Ach, tak, a więc i wy, bracia, mieliście swoje trudności – pokiwała głową Gudrun. – Tak, tak, wiedziałam przecież, że istniała jeszcze jedna gałąź rodu, pochodząca od siostry bliźniaczki babki mego męża Jonasa. Sądziłam jednak, że ta gałąź rodu wymarła.