A więc pragnął pozostać razem z nią jeszcze przez chwilę. To ucieszyło dziewczynę.
Unni cofnęła się myślą w przeszłość. Czy ktokolwiek inny w samochodzie albo później skarżył się na wrażenie chłodu w obecności Jordiego? Nie, nikt. Jedynie ona. Dlatego, że ją pociągał? A może raczej to ona pociągała jego? Miała nadzieję, że jest i tak, i tak. Nie mogła bowiem zaprzeczyć, że pomimo tego lodowatego zimna, jakie wokół siebie roztaczał, czuła do niego wielką słabość. Obronna sztuczka rycerzy nie zadziałała więc, i to ani trochę.
Jordi zabrał ją do innej części domu. Gdy jednak mijali pustą werandę, na której nie było ani światła, ani zasłon, zatrzymali się na chwilę. Na zewnątrz panowała ciemność, lecz gdzieś w oddali dostrzegli dwie pary reflektorów samochodowych.
– Myślisz, że ktoś tutaj jedzie? – spytała Unni.
– Nie mam pojęcia, nie znam tej okolicy. Ale przypuszczam, że rzeczywiście przyjechaliśmy z tamtej strony.
– Musimy znajdować się stosunkowo wysoko.
– I ja tak myślę.
Jak dobrze być razem z Jordim! Jak gdyby przez całe swoje życie Unni zmierzała właśnie tu – nie odnalazła jeszcze całkowitego spokoju, do tego jeszcze daleko, ale nareszcie trafiła we właściwe miejsce, była przy nim.
Jordi przez cały czas starał się trzymać w pewnej odległości od dziewczyny, by nie narażać jej na chłód. Mimo to jednak mieli wrażenie, jakby byli bardzo, bardzo blisko siebie, jak gdyby w myślach ją przytulał, a ona chętnie się na to zgadzała.
Reflektory samochodów to znikały, to znów się pojawiały. Wciąż były daleko, cztery maleńkie światełka w oślepiająco ciemnym świecie, ale poruszały się przez cały czas. To skręcały, to się zniżały, lecz nieustannie powracały, najwyraźniej sunęły po nierównym terenie, kierując się w stronę Widmowego Dworu.
Ale przecież mogą tu istnieć jakieś boczne drogi, w które te samochody skręcą, nic wszak o tym nie wiedzieli.
Unni nie podobała się myśl o ponownym przyjeździe do tego dworu. „Oczyścimy dom w powrotnej drodze”, tak powiedział Jordi, ale co to za powrotna droga, trzeba będzie nadłożyć wiele kilometrów. Od głównej szosy Widmowy Dwór dzieliła spora odległość. Nie, nie, myśl o powrocie w to niesamowite miejsce nie wydawała się dziewczynie ani trochę kusząca.
– Upłynie co najmniej pół godziny, zanim te samochody mogą tu dotrzeć, jeśli w ogóle mają taki zamiar – szepnęła Unni. – Ale mówiłeś coś o widmie. Wyjaśnij mi to bliżej.
– Dobrze. Ujrzałem je w korytarzu przed moim pokojem, akurat odchodziło. Zobaczyłem lekko jaśniejącą szarawą postać mężczyzny, która zniknęła w jednym z niezamieszkanych pokojów. Ów mężczyzna wszedł wprost do środka, nie otwierając drzwi.
– Rozumiem – powiedziała wstrząśnięta Unni. – Ale dlaczego chciałeś o tym mówić ze mną?
Wyczuła, że Jordi się uśmiechnął.
– Może pragnąłem, żeby ktoś dotrzymał mi towarzystwa? Żartuję, uznałem, że może cię to zainteresować. Że zechcesz go zobaczyć.
Unni, właściwie sama tym zaskoczona, usłyszała własny głos zadający pytanie:
– Idziemy tam?
Zdaniem Jordiego był to dobry pomysł, stwierdził jednak, że Unni powinna się cieplej ubrać, a ona się z nim zgodziła. Jordi w tym czasie czekał przed jej pokojem. Unni dla pewności włożyła również zimową kurtkę i dopiero tak otulona podreptała za Jordim do korytarza, w którym znajdowała się jego sypialnia.
Jordi musiał mówić szeptem, ponieważ za drzwiami, które mijali, spali przecież ludzie.
– Samochody niedługo tu będą, pozostało nam niewiele czasu.
Jordi zatrzymał się i otworzył jakieś drzwi. Unni bardzo się cieszyła, że włożyła ciepłą kurtkę. Tu musiała stać tuż przy Jordim.
– Znajdujemy się w tylnej części domu – powiedział cicho. – Ośmielę się więc zapalić latarkę.
Na podłogę padł wąski snop światła, wystarczył on jednak, by ujrzeli postać mężczyzny odwróconego do nich plecami. Stał przy oknie i wyglądał na zewnątrz. Ubrany był w szare, nieco staroświeckie ubranie – Unni domyślała się, że musiało pochodzić mniej więcej z czasów pierwszej wojny światowej – i był niemal równie wyraźny jak każdy żywy człowiek. Niemal – bo zdradzały go rozmyte kontury jego sylwetki.
Przez chwilę trwało milczenie. Unni drżała, choć teraz raczej nie z zimna, a z emocji.
– Możemy się do niego odezwać? – szepnęła. Serce waliło jej bardzo mocno.
– Nie, on żyje w swoim własnym świecie. Ale spróbuję później. Teraz słyszę już samochody na drodze. One rzeczywiście tu jadą.
Czym prędzej wyszli z pokoju.
– Będziemy budzić resztę? – spytała Unni, kiedy zbiegali po schodach.
– Nie, przynajmniej dopóki nie dowiemy się, o co chodzi. To mogą być przecież jacyś zbłąkani podróż' ni, może posłaniec lub coś równie niewinnego.
Nie przypuszczam, pomyślała Unni.
– Pierwszy samochód to taksówka – stwierdził Jordi, wyjrzawszy zza uchylonej zasłony w jednym z okien w holu. – Prawdopodobnie służy jako przewodnik drugiemu samochodowi.
– No tak, bo nawet Leon nie odnalazłby na własną rękę drogi do tego domu. Ale jak oni nas odszukali? Dzięki mnichom?
– Nie, przypuszczam, że to bardziej prozaiczne. Wiesz przecież, że można śledzić telefony komórkowe, chociaż to pochłania sporo czasu. Albo też w taki czy inny sposób udało im się założyć podsłuch na telefon w domu Gudrun.
– Oni chyba nie mogą być wszędzie – powiedziała przestraszona Unni.
– Nie, to tylko moje domysły. Wolałbym nie wierzyć w to, że mnisi są w stanie nas śledzić i na nas donosić.
Samochody się zatrzymały. Z tego, który zjawił się jako drugi i wyglądał na wynajęty, wysiadła jakaś młoda dama. Zapłaciła kierowcy taksówki, który zaraz stąd odjechał.
– To Emma – stwierdziła Unni słabym głosem. – Jak, na miłość boską, zdołała się tu dostać?
– W każdym razie widać, iż nie ma zamiaru się poddawać – powiedział Jordi z ponurą miną. – Cóż, musimy zbudzić Gudrun.
Jak się okazało, wcale nie musieli tego robić. Babcia Mortena, ubrana w szlafrok, już wychodziła ze swego pokoju. Prędko wyjaśnili jej, co się stało.
– Gudrun – poprosił Jordi czym prędzej. – Daj jej pokój numer siedemnaście. Pójdę teraz na górę, przygotuję go. Emma nie powinna mnie widzieć.
– Ale przecież ten pokój…
Jordiego już nie było.
– On o tym wie – spokojnie wyjaśniła Unni. – Właśnie stamtąd wracamy.
– Widzieliście?
– Tak, tak. – Unni była teraz dumna, że potrafi z takim spokojem opowiadać o rzeczach bardzo przecież niezwykłych. – Jordi chce się zająć oczyszczeniem tego pokoju później, ale nie wiem, co miał na myśli, mówiąc, że go teraz przygotuje.
Na schodach pojawił się Antonio, konieczne były kolejne wyjaśnienia.
Zaraz potem Emma weszła do środka.
Na ich pierwsze pytanie odpowiedziała wesołym ćwierkałem:
– Stacja benzynowa w Nordfjordeid, pytaliście tam, jak daleko do Widmowego Dworu. Znalazłam więc taksówkę, która mnie tu przyprowadziła. Zwyczajnie i po prostu.
Rzeczywiście, zwyczajnie i po prostu. Żadnych nadprzyrodzonych zjaw, mnichów, żadnego podsłuchiwania rozmaitych telefonów.
Niemądrze postąpili! To bezmyślność z ich strony pytać obcych o drogę! Ale kto mógł przypuszczać, że takie będą skutki?
– To znaczy, że jedziesz teraz z Ålesund?
– Przecież już mówiłam! Nie cieszycie się, że was znalazłam Nareszcie możemy być razem, Antonio! Ach, jakiż to czarujący dom!