– Do Caf6 du Monde -poleciła Frannie.
– Dobrze, proszę pani. – Po chwili samochód włączył się w ruch.
Ignorując obecność szofera, Frannie wyciągnęła telefon komórkowy i wcisnęła pojedynczy przycisk. Po kilku sekundach' na drugim końcu linii odezwał się znajomy głos.
– Justine, to ja, Frannie – oznajmiła do słuchawki. – Nie uwierzysz, co dziś widziałam!
Justine zaczęła zgadywać, Frannie jednak przerwała jej w pół słowa.
– Opowiem ci, jak się zobaczymy. Przyjedź za kwadrans do Caf6 du Monde.
Nie czekając na odpowiedź przyjaciółki, która czasem była również jej kochanką, rozłączyła się. Oparta wygodnie o miękkie skórzane siedzenie, patrzyła z wściekłością na migające za oknem domy i skwery.
Resztę dnia Parker spędził w biurze.
Nie był z tego powodu naj szczęśliwszy. O wiele bardziej wolałby być w klubie. Albo z Holly Carlyle. Prawdę mówiąc, wolałby być gdziekolwiek indziej niż w rodzinnej firmie.
Siedząc przy biurku, zastanawiał się, kiedy po raz pierwszy zaczął odczuwać niezadowolenie ze swojego życia. Właściwie od dziecka wiedział, że. któregoś dnia przejmie rodzinny interes. Do firmy przyszedł jako nastolatek. Jego praca polegała na sprzątaniu. Dobrze pamiętał, jak chodził z miotłą, ścierką i szufelką. Jego ojciec głęboko wierzył, że tylko ktoś, kto przeszedł przez wszystkie szczeble od najniższego do najwyższego, jest w stanie dobrze poprowadzić firmę.
Jako młody chłopak Parker nie oburzał się, że musi wykonywać pracę fizyczną. Kiedy po latach przydzielono mu własny gabinet, poczuł satysfakcję. Awansował nie dlatego, że był synem szefa, ale dlatego, że uczciwie na ten awans zasłużył.
Popatrzył z niechęcią na stos papierów leżących na biurku, po czym obrócił się w fotelu obitym lśniącą skórą w kolorze bordo i wyjrzał przez okno na port.
Dokerzy kręcili się po nabrzeżu, rozładowując ze statków worki z kawą przeznaczone dla Jamesów.
Nagle Parker uświadomił sobie, jak brzmi odpowiedź na pytanie, które nie dawało mu spokoju. Otóż pierwsze oznaki niezadowolenia z pracy i życia pojawiły się wraz z nowym gabinetem. Wtedy, gdy po raz pierwszy wyjrzał przez okno na port. Było to dziesięć lat temu, tuż przed ślubem z Frannie. Ojciec mianował go wiceprezeseD;l firmy i przydzielił mu ten wspaniały, narożny pokój.
Parker wszystko dokładnie pamiętał, zupełnie jakby to się wydarzyło wczoraj.
– Jestem z ciebie dumny, chłopcze - oznajmił qjciec, odrzucając na bok poły marynarki, by wsunąć ręce do kieszeni spodni. - Spisałeś się znakomicie. Swoją pracą i oddaniemjirmie zasłużyłeś na to stanowisko.
– Dzięki, tato.
Parker rozejrzał się z zaciekawieniem po swoim nowym gabinecie. Pod ścianą na prawo od drzwi stał dobrze zaopatrzony barek, pod ścianą na lewo niski stolik do kawy oraz dwie skórzane kanapy. Na wprost, pod oknem, z którego rozciągał się widok na zatokę, stało ogromne biurko. Lśniąca w słońcu tafla wody sięgała aż po horyzont; gdzieniegdzie przecinały ją leniwie płynące statki.
– Twoja matka chciała tu wszystko pozmieniać – rzekł ojciec - ale uznałem, że urządzanie twojego gabinetu zostawimy Frannie. Na pewno sprawi jej to przyjemność.
Roześmiawszy się cicho, Parker przytknął czoło do chłodnej szyby.
– Obawiam się, że dekoracja wnętrz nieszczególnie ją pociąga. Ale oczywiście spytam, czyby chciała.
– Synu, wiem, że żenisz się dla dobra rodziny. Mama i ja doceniamy twoje poświęcenie.
– W porządku, tato.
– Ale wiem również… - ojciec zamilkł, czekając, aż Parker obróci się do niego tWarzą - że Frannie cię kocha. Kiedy jesteście razem, ledwo może utrzymać ręce przy sobie. Wiele par pobiera się z rozsądku, a potem tworzy naprawdę udane związki.
– Nie przejmuj się, tato. - Parker wzruszył ramionami. - Jestem pewien, że Frannie i ja będziemy szczęśliwi.
– Nie mam co do tego wątpliwości. Twoja matka i ja też pobraliśmy się z rozsądku. - Starszy mężczyzna usiadł w przeznaczonym dla gości fotelu. - Nasi ojcowie wszystko zaaranżowali. Uznali, że warto połączyć interes kawowy z firmą żeglugową. I jak widzisz, odnieśliśmy sukces zarówno na polu zawodowym, jak i osobistym.
– Tak, wiem.
Parker spoczął przy biurku, w fotelu, w którym miał spędzić resztę życia. Nagle te dwa słowa zaczęły mu dźwięczeć w głowie. Resztę życia, resztę. życia. Podczas gdy ojciec snuł wspomnienia, on {rozmyślał o tym, co go czeka: że właśnie tu spędzi 1"1 resztę życia.
W tym gabinecie. Przy tym biurku.
Będzie częścią rodzinnej jirmy. Przejmie pałecz kę. Będzie zajmował się tym, czym wcześniej zajmował się jego ojciec. Będzie przyjeżdżał do tego budynku i zasiadał przy tym biurku, póki starczy mu sil. Do samej śmierci. Będzie codziennie spoglądał przez okno na zatokę. Będzie patrzył, jak statki przypływają do portu i wypływają w morze.
Dzień po dniu. Bez końca.
Poczuł się tak, jakby wokół piersi zacisnęła mu się zimna żelazna obręcz.
– W przyszłym roku twoja siostra przejmie dział marketingu, więc przyszłość jirmy jest zabezpieczona.
– Na to wygląda - rzekł ochrypłym głosem Parker i poluzował krawat, który nagle zaczął go dusić.
I kiedy starszy James z rozmarzeniem w głosie snuł plany na przyszłość, młodszy starał się oddychać normalnie i nie ulec panice.
Przytknął czoło do szyby. W dole na nabrzeżu praca wrzała jak zwykle. Tyle że on już nie czuł tej satysfakcji co dawniej.
Zmienił się, stał się innym człowiekiem. Swoje odsłużył. Starał się. Naprawdę sumiennie wykonywał to, co niego należało. Nawet ożenił się z kobietą, którą rodzice dla niego wybrali. Ale jego małżeństwo okazało się niewypałem.
Dłużej już tak nie mógł. Nie potrafił. Chciał się zająć czymś innym. O klubie jazzowym marzył od naj młodszych lat. Wiedział, że dla własnego dobra, dla zdrowia psychicznego, musi zejść z drogi, którą obrali i którą podążali jego przodkowie.
Podjął decyzję. Teraz pozostało mu jedynie powiadomić o niej ojca.
O dziesiątej wieczorem wszystkie wolne miejsca w hotelowym barze były zajęte. Zgromadzona w sali publiczność żywo reagowała na płynącą ze sceny muzykę. Holly czuła bijącą od ludzi energię. Palce Tommy'ego śmigały po klawiaturze, nakontrabasie akompaniowała mu córka Tommie.
Trzymając w ręce bezprzewodowy mikrofon, Holly zeszła ze sceny i zaczęła krążyć między stolikami. Od czasu do czasu przystawała, pochylała się nad gościem i patrząc mu w oczy, śpiewała tylko dla niego. Potem uśmiechając się zalotnie, odchodziła, by po minucie czy dwóch znów przystanąć i znów zanucić komuś do ucha.
Muzyka omywała ją niczym fala, każda nuta była jak czuły dotyk kochanka. W sali panował łagodny półmrok, tylko Holly znajdowała sięw świetle reflektora; jego ciepły blask wydawał się jej niemal bardziej naturalny niż ciepło promieni słonecznych.