Teraz, spoglądając na kobietę siedzącą naprzeciwko, poczuł dreszcz podniecenia. Był spragniony jak wędrowiec, który przebył długą drogę przez spaloną słońcem pustynię. Holly była niczym tchnienie wiatru. Niczym łyk wody. Przypomniał sobie jej długie nogi opięte czarnymi dżinsami, kiedy wolnym krokiem, kołysząc zmysłowo biodrami, zbliżała się do jego stolika…
Wciąż bawiła się słomką. Nagle wyobraził sobie, jak pomalowanymi na czerwono paznokciami gładzi go po plecach. Z trudem się powstrzymał, by nie chwycić jej za rękę.
– Jesteś o wiele ładniejsza niż dawniej.
– Dziękuję. Chyba dziękuję… – Wzruszyła lekko ramionami, po czym oparłszy się wygodnie, przez chwilę przyglądała mu się z uwagą. – No dobrze, Parker. Powiedz mi, co cię sprowadza do Hotelu Marchand w samym środku dnia?
– Twój głos.
– Kolejny komplement?
– Uwielbiamjazz. A ty świetnie czujesz bluesa.
– No cóż, od lat śpiewaniem zarabiam na chleb.
– Od dawna pracujesz w tym hotelu?
– Dwa… nie, trzy lata – odparła, przesuwając palce po wilgotnej szklance. – Codziennie po południu ćwiczę z Tommym. Występuję cztery wieczory w tygodniu, a w pozostałe dni staram się o zastępstwa w różnych klubach w mieście.
– Zajęta z ciebie kobieta.
– Męczy mnie bezczynność.- Uśmiechnęła się szeroko. Nagle coś sobie przypomniała. – Kilka przecznic stąd zauważyłam kiedyś będący w trakcie remontu lokal o nazwie Grota Parkera. T o twój?
– Mój.
Na samą myśl o swoim nowym przedsięwzięciu zrobiło mu się lekko na duszy. Całe życie marzył o tym, by otworzyć kawiarnię, w której przy dźwiękach nowoorleańskiego jazzu goście popijaliby pyszną aromatyczną kawę, od pokoleń sprowadzaną przez rodzinę Jamesów do Stanów.
– Z zewnątrz wygląda bardzo ciekawie. Kiedy otwarcie?
– Jak dobrze pójdzie, to za kilka dni. A wtedy wreszcie nie będę musiał… – Urwał.
Do diabła, nie przyszedł tu, by rozmawiać o swoich problemach. Wręcz przeciwnie, choć na parę godzin pragnął o nich zapomnieć.
– Nie będziesz musiał…? – spytała cicho Holly.
– To nudne. Nie chciałabyś o tym wiedzieć.
– Gdybym nie chciała, tobym nie pytała.
Przyjrzał się jej badawczo, po czym skinął głową. Podniósłszy ze stolika butelkę zimnego piwa, przejechał palcem po etykiecie z nazwą browaru. W stąpił do baru w Hotelu Marchand, by oczyścić głowę, uwolnić się od trosk, od nieustannych intryg swojej już wkrótce byłej zony, od uciążliwych obowiązków związanych z prowadzeniem rodzinnej firmy. Nagle poczuł, że ze wszystkiego chce się Holly zwierzyć, opowiedzieć jej o swoich kłopotach.
– Miałem spotkanie z sZ,efem kuchni tego hotelu, Robertem LeSoeurem – rzekł, na moment milknąc, by pociągnąć łyk piwa. – Były ostatnio prob~ lemy z terminową dostawą kawy przez należącą do mojej rodziny firmę i LeSoeur groził zerwaniem kontraktu.
– To niedobrze.
– Na szczęście do tego nie doszło – przyznał z uśmiechem Parker. – Zdołałem go przekonać, żeby dał nam jeszcze jedną szansę.
– Świetnie. Ale skoro tak, to dlaczego siedzisz z nosem na kwintę?
Parsknął śmiechem.
– Na pewno masz ochotę tego słuchać? Wzruszyła ramionami.
– Właśnie skończyłam próbę. Do wieczora jestem wolna.
Nie wiedział, dlaczego ta wiadomość go ucieszyła.
– W porządku, sama chciałaś… Zapewne obiło ci się o uszy, że. się rozwodzę?
– Owszem. Cały Nowy Orlean o tym trąbi.
– Niestety. – Po chwili kontynuował cicho: – W umowie przedmałżeńskiej zobowiązałem się, że w razie rozwodu Frannie otrzyma mój udział w rodzinnym biznesie. Jednakże opłaty za import kawy wzrosły i Frannie czuje się poszkodowana. 'Uważa, że dostałaby za mało pieniędzy. Twierdzi, że sabotuję własną firmę, żeby pozbawić ją należnej jej fortuny.
– To bez sensu. – Holly zmarszczyła z namysłem czoło. – Sabotując firmę, działałbyś na niekorzyść wszystkich udziałowców.
Uniósł butelkę w takim geście, jakby miał zamiar wypić zdrowie Holly.
– No widzisz, ty to rozumiesz, a Frannie nie. W każdym razie firmę nękają kłopoty. Zamówiony towar dociera z opóźnieniem, a czasem ginie po drodze. Nie dałbym głowy, czy za tym wszystkim nie stoi moja małżonka, która w ten sposób chce się na mnie zemścić.
– Na złość babci odmrożę sobie uszy? – Nie spuszczając oczu z Parkera, Holly ponownie zamieszała herbatę.
– Niezbyt to mądre… Co zamierzasz zrobić?
– Nie wiem – przyznał. – Mieliśmy wielkie plany. Chcieliśmy razem z rodziną Marchandów wprowadzić Kawy Jamesów do stałej sprzedaży w restauracji i barze hotelowym, ale teraz, kiedy szef kuchni jest wściekły… Czeka mnie nie lada zadanie, żeby sprawę sfinalizować. – Wypuścił z płuc powietrze, po czym wziął głęboki oddech. – Skoro są tak poważne kłopoty z dostawami, może byłoby lepiej, gdybym się w ogóle ze wszystkiego wycofał. Wtedy Frannie nie miałaby powodu działać na szkodę firmy.
Kiedy przestał mówić, w sali zaległa cisza jak makiem zasiał. Po chwili Parker zorientował się, że ławka przy pianinie jest pusta; muzyk akompaniujący Holly wyszedł tylnymi drzwiami. Poza nimi i barmanem w lokalu nie było żywej duszy.
– Zamierzasz się poddać?
Głos Holly wyrwał go z zadumy. – Słucham?
– Poddać. No wiesz, zrezygnować z walki. Skapitulować.
– Nie bardzo widzę, co mógłbym zrobić…
– Zawsze coś można zrobić – oznajmiła stanowczo Holly. – A ty chcesz oddać punkty walkowerem.
– Tak myślisz?
– A co mam myśleć? Sam powiedziałeś, że nie zdołasz wprowadzić swoich kaw do stałej sprzedaży w Hotelu Marchand…
– Nieprawda. Powiedziałem, że czeka mnie nie lada zadanie, żeby tę sprawę sfinalizować.
– Poza tym z powodu żony gotów jesteś wycofać się z rodzinnego biznesu…
– Owszem, bo wtedy nie będzie mogła…
– Na twoim miejscu bym walczyła. Starała się ją pokonać.
– Tak? – Zacisnął mocniej dłoń na butelce piwa. – Rozważyłaś wszystkie za i przeciw po zaledwie trzech lub czterech minut rozmowy?
– Niczego nie rozważałam. Po prostu słucham swojej intuicji. To dobrze robi, wiesz?
ROZDZIAŁ DRUGI
Intuicja. Jej własna kilka razy ją zawiodła, ale na ogół Holly lepiej wychodziła, kiedy kierowała się intuicją, niż gdy ją lekceważyła. Jakiś wewnętrzny głos od dawna jej mówił, by nie angażowała się w żaden nowy związek. Nie wolno się spieszyć; trzeba czekać, aż dawne rany się zagoją.
Teraz jednak ten głos radził jej wyciągnąć pomocną dłoń do Parkera Jamesa. Intuicyjnie czuła, że są sobie bliscy. Zdumiało ją to, gdyż dotąd tak kiepsko układało się jej z mężczyznami, że od kilku lat wolała trzymać się od nich na dystans.
Do Parkera Jamesa coś ją jednak ciągnęło. Może chodzi o ten błysk w jego niebieskich oczach, kiedy opowiadał o klubie jazzowym, który zamierzał wkrótce otworzyć. Może o to, że wydawał się spragniony kogoś, kto by go wysłuchał. A może o to, co wiedziała na temat kobiety, którą dziesięć lat temu poślubił.
Zaczęła się nerwowo zastanawiać, czy powinna mu wyjawić, co widziała tamtego dnia przed laty. Czy informacja ta pomoże mu wygrać bitwę rozwodową? Czy nie pomoże, a jedynie sprawi mu ból?
Wpatrując się w niebieskie oczy mężczyzny, w których widziała z trudem skrywane oznaki cierpienia, postanowiła milczeć. Przynajmniej na razie.
– A więc powiimo się słuchać intuicj i, tak? – spytał po chwili Z lekką drwiną w głosie. – Może masz słuszność. Gdybymjej posłuchał, nie ożeniłbym się z Frannie.