– I rzeczywiście każda kość podpisana jest imieniem tego, kto ją wyhodował w sobie? – spytała Liliane.
– W praktyce nie zawsze. Oczywiście, jak kości pochodzą od kogoś znacznego, to nawet paliczki są podpisane imieniem i godłem. Zwykle podpisuje się tylko czaszkę, a jeśli to był nikczemny nędzarz, to nawet czaszki nie. Po co na zawsze ma świadczyć o jego mizerii…?
– To wiem, ale narzędzia, tajemnicze kąpiele, które stosują ossuarzy… - niecierpliwiła się Karen. – Mistrz powinien mieć sporo takiego sprzętu.
– Karen… – skarcił żonę Falzarote. Trzymał mocno jej kibić, by się nie zataczała.
– Należy stosować kąpiele w kwasach. To żadna ujma – odpowiedział Schrymp. – Przygotowuję je tylko na czas pracy. Nie można polegać na zwietrzałych roztworach.
Zauważył, że goście nie są usatysfakcjonowani. Pokazał więc wygodny zydel zrobiony ze zgrabnie przeformowanych trzech kości udowych i miednicy. Forma mebla była całkiem wysmakowana. Obecnie sporządzał żyrandol dla dzielnicowego memuaru, ale nie pokazał nie dokończonego dzieła. Tu był nieubłagany.
– Za trzy miesiące zobaczycie gotowy. Jak otworzą salę pamięci ostatnich dziesięciu lat. Będzie pierwszy od wejścia.
Wrócili do stołu i znów wtłoczyli nogi między nogi stołowe i te od krzeseł. W kompocie podanym w płaskich salaterkach wśród gotowanych śliwek pływały opuchnięte larwy. Łysa Schrympa miała słaby wzrok. Adams wolał już popijać zadrożdżone wino z czaszki najstarszej córki Bedela.
Panie przechadzały się po atrium; jedynie Liliane co chwilę dosiadała się, gładziła po włosach Adamsa i znowu znikała. Widać obowiązkiem mężczyzn było siedzenie i picie, bo gospodarz nie proponował spaceru. Przy stole towarzyszyła im Schrympa, uzupełniając wino, ilekroć biaława warstwa osadu wyzierała spod mętnej cieczy. Adams co jakiś czas wybierał palcem osad i wycierał w rąbek salaterki, by jakoś ochronić nerki. Nikt na to nie reagował.
Adams przypomniał sobie o skrytej lewej dłoni Schrympy. Im nudniej przy stole i więcej wypitego alkoholu, tym natręctwo mocniejsze. Zbyt często zerkał w tę stronę, aby pozostało to nie zauważone. Schrymp coś szepnął do Aster. Ta usiadła naprzeciwko Adamsa i zaczęła świdrować go wzrokiem.
– Pewnie zauważyłeś, Adams, że Schrympa skrywa lewą dłoń pod szatą – powiedział.
– Myślę, że się zraniła.
– Nie… – Schrymp machnął dłonią. – Moje życie ułożyło się inaczej, niż planowałem.
Schrympa przysiadła obok, kołysząc synka do snu.
– Pierwotnie Schrympa miała być moją drugą żoną – powiedział. – Ustaliłem to z jej rodzicami. Stąd jej dłoń. Cóż, serce nie wybiera… – rzucił z teatralną intonacją i objął ramieniem Aster. – W tym czasie poznałem ją. Jest niezwykła. Schrympa to zaakceptowała i rodzi moje dzieci. Nie mogłem przecież zerwać umowy, zresztą zapłaciłem sporo forsy, żeby jej matka jadła to wszystko podczas ciąży…
Adams na wszelki wypadek pokiwał potakująco. Znów miał wsparcie w przysłuchującej się im Liliane.
– Bedel, pozwól zobaczyć – głos Liliane miał w sobie uwodzicielski czar.
– Dobrze.
Schrympa podciągnęła szatę. Zamiast dłoni miała miniaturową, trupią czaszkę bez żuchwy. Ruchome zęby łagodnie gładziły główkę niemowlęcia. Wydawało się, że trupie połączone nozdrza lekko poruszają się, a mroczne oczodoły zerkają badawczo. Wrażenie było niesamowite.
– Możecie jej dotknąć – powiedział Schrymp.
Liliane skwapliwie powiodła palcami po czole, wsunęła je w oczodoły, wreszcie schwyciła za zęby, które z kolei przycisnęły jej palce do główki dziecka.
– Świetna – powiedziała Liliane. – Pierwszy raz w życiu to widzę. Arcydzieło. Myślałam, że to tylko legendy.
– Nie ma legend. Każdy mit zostanie kiedyś zrealizowany.
– Wiem, mówiłam w przenośni. Adams, ty też dotknij.
W oczach Schrympy zajaśniała duma. Adams przemógł się i dotknął czaszki. Była ciepła, sucha, pokryta skórą. Oczywiście, była to tylko zniekształcona dłoń, ale robiła wrażenie. Schrympa umiejętnymi, drobnymi ruchami ożywiała jej mimikę. Zęby były palcami; Adams wyczuł od spodu szorstkość linii papilarnych. Paznokci nie było.
Schrympa dolewała co chwilę wina. Nie skrywała już miniaturowej czaszki. W chwilę później znowu przyniosła dziecko do karmienia i rozchyliła poły szaty.
– To już ostatni raz dzisiaj? – spytał Falzarote, kiedy Schrympa podała dziecku drugą pierś.
Łysa kobieta rzuciła mu spojrzenie.
– Niech z każdej pociągnie do końca, bo zrobi się zapalenie – zauważył ze znawstwem.
– Chcesz skończyć? – spytał Bedel.
– Zwykle dziecko nie jest w stanie poprawnie opróżnić piersi. Schrymp skinął głową, a jego łysa małżonka bez słowa podeszła blisko do Falzarote i wystawiła ku niemu pierś. Ten jakby lekko cofnął się, mając przed samym nosem wielce rozkwitłą brodawkę karmiącej kobiety, następnie przysunął usta i ujął wargami kwiatek. Ssał, cmokał i głośno mlaskał, demonstrując swoją fachowość. Wreszcie na zakończenie oblizał koniuszek brodawki.
Wystawiając drugą pierś, Schrympa podeszła do Adamsa, ten jednak udał, że całkiem pochłania go czaszka z alkoholem. Liliane posłała Adamsowi zbójeckie spojrzenie. Schrympa natychmiast zwróciła się do Bedela, który równie fachowo opróżnił jej prawą pierś.
Bedel wznosił nieustannie toasty, co zmuszało do szybkiego picia. Falzarote usnął z twarzą na blacie stołu. Potem Bedel obiecywał Adamsowi załatwienie pracy. Jeszcze później Aster tańczyła.
Nie pamiętał drogi do domu. Liliane wlekła go, coś mówiła, lecz zagłuszały ją maszerujące kolumny doboszy. Werble łomotały w głowie, docierając przez alkoholowe oszołomienie.
14.
Przebudzenie było równie męczące jak zaśnięcie. Zawiniło marne wino Bedela Schrympa. Liliane zbudziła Adamsa swą wizytą, a teraz niecierpliwie łaziła po pokoju. Widząc jego rozpaczliwy stan, przeprowadziła zwykłą procedurę ratunkową: kawa, zimny kompres. Mało pomogło.
– To było cholerne świństwo – powiedział.
– Tak? Piłeś jak gąbka. Dobry pynuj smakuje znakomicie. Ten był całkiem niezły.
– Pynuj?
– Pynuj, samogon z sokiem gronowym, leżakowany przez siedem lat. Do tego kieliszek szczyn kozła na beczkę. Dodaje pikantności…
– Jechało drożdżami. Nie do zniesienia.
– Dobry pynuj ma mieć w smaku zharmonizowany sztych drożdży.
– Aaa… Sztych. Nie mogłem nie pić: bez przerwy toasty.
– Zauważyłeś chociaż, jak Aster tańczyła…?
– Jednak tańczyła, więc mi się nie wydawało.
– Przecież była prawie na golasa.
– Myślałem, że miała obcisły strój w ciemne paski.
– Eee… Nic nie widziałeś – wzruszyła ramionami. – Zresztą niewiele straciłeś. Ona ma zbyt mięsiste uda i biodra, zbyt kościste kostki, kolana i przeguby, za wąskie ramiona i płaskie, obwisłe piersi – miażdżyła urodę tamtej, poprawiając włosy przed lustrem. – Ta Schrympa jeszcze gorsza: taka mała owca.
– Pamiętam, że Falzarote pił mleko Schrympy.
– Taak… To też było kiepskie widowisko. Pierwsza żona powinna przynieść swoje piersi na tacy.
– Na tacy…? – W głowie Adamsa pracowała wiertarka udarowa.
– Wtedy wygląda to wykwintnie: niesie tacę, podtrzymując nią swoje piersi. Ale do tego potrzebna jest wysoka dziewczyna o dużych, podłużnych piersiach. Niska, pulchna Schrympa ma je nieforemne i za małe, mogła jedynie podejść do siedzącego i stanąć właśnie jak owca.