Выбрать главу

– Przecież…

– Taak…? – Człekoust spojrzał z uwagą. – Ach, zastrzyk – sam sobie odpowiedział na pytanie. – Oczywiście, dostaliście zastrzyk z halucynogenu, ponieważ przez przypadek staliście się świadkiem różnicy zdań między funkcjonariuszami. Taka sytuacja jest niedopuszczalna.

„Łże w żywe oczy”, pomyślał Adams. Behetomotoh uśmiechnął się do niego kwaśno.

– Widzieliście zdumiewające zdarzenia? Może feerię barw…? Jakieś kształty? Materializujące się myśli?

Adams nie wiedział, czy i ile powinien relacjonować.

– To wizje. Halucynacje po przyjęciu mocnego chemikalium. Tak działa podany wam środek – powiedział Człekoust. Podszedł do szafy narzędziowej i wydobył stamtąd pękatą butelkę. Nalał Adamsowi szklaneczkę.

– Skosztujcie tym razem czego innego, to pynuj. Warto mieć trochę miłych wspomnień z pobytu w moim urzędzie.

„A w środku koźle szczyny”, pomyślał Adams. Napój miał jednak przyjemny smak, sztych drożdżowy dodawał gładkości.

– Może jednak nie chcecie? Nie będę was zmuszał.

– To dobry pynuj. - Adams wolno sączył napój. Behetomotoh dolał sobie do pełna. Jego twarz zarumieniła się już po kilku pierwszych łykach. Rysunek czerwonych blizn zyskał na wyrazistości.

– Dalej mi nie wierzycie. – Uśmiechnął się nadobywatel. – No, przecież nie pozabijaliśmy się, prawda…? Siedzę przed wami, Adams. Czy tak wyglądałbym, gdyby wasze wizje były prawdą?

Adams skinął głową.

– Co teraz będzie z nami obojgiem? Z Renatą i ze mną?

– Decyzja zostanie podjęta – Behetomotoh spoważniał. – Jednak na razie oboje pozostaniecie w Mieście pod Skałą. Nikt nie będzie wymuszał na mnie błędnych decyzji. Nawet mój stary znajomy i doświadczony współpracownik.

– Ibn Khaldouni żyje, dlaczego więc mnie nie zwolniono?

– To rzuciłoby niekorzystne światło na sprawę Renaty. Zwalniając was, utraciłbym podstawę do przetrzymywania jej u siebie. A tego chyba nie chcecie…?

Adams spojrzał na niego z niepokojem. Człekoust odpowiedział mu znaczącym spojrzeniem.

– Nie trzeba mnie trzymać za kratkami, przecież bez Renaty nie ucieknę.

Człekoust pokiwał głową.

– Ta sprawa zostanie rozważona. Nie jest wykluczone, że uzyskacie status rezydenta. Wówczas wolno przebywać na komendzie bez formalnego oskarżenia. Nadanie statusu nie powinno mieć wpływu na decyzję w waszej sprawie. – Nadkomendant spuścił wzrok i zajął się aktami.

Śledczy wyprowadził Adamsa.

175.

Strażnik Clfugg zaczął dostarczać im kupy brudnej odzieży do pralni. Mieli ją przeglądać, łatać dziury i przyszywać guziki. Robota należała do niego, ale Clfugg wolał zlecić ją spokojnym więźniom. Liczył im po pół sycela za partię.

Ibn Khaldouni pośpiesznie czyścił miskę z zupy. Wycierał resztki płynu czarnym chlebem. Ostatnio strażnik bawił się z nimi, wpadając do celi, zanim skończyli obiad, i przemocą odbierając nie dokończone jadło. Adams ostentacyjnie nie śpieszył się: teatralnym gestem wręczał resztki swojej zupy wywiadowcy, z miną: „Zjedzcie. Wy, Ribnyj, też się pożywcie”. Wkrótce jednak będzie musiał z tego zrezygnować, bo głód doskwierał coraz bardziej. Możliwe, że Ribnyj pozazdrościł im dodatkowego źródła dochodu.

– Nie mogę zdążyć – burknął Ibn Khaldouni. – Nie potrafię jeść w takim tempie.

– Mści się, że kiedyś wymusiłem na nim należyte wydawanie posiłków. Odczekał siedem dni i zaczęło się…

Ibn Khaldouni kilkoma haustami wychłeptał resztę z miski i dławiąc się, przełknął ostatnie kęsy chleba.

– Noo – powiedział i zadowolony rozsiadł się na pryczy. Adams, rozwalony na sąsiedniej, już od jakiegoś czasu z uśmiechem śledził starania towarzysza.

– Po co iść do Nieba? – spytał. – Dlaczego ty, Khaldouni, chcesz się tam dostać?

– Wystarcza mi, że wiem, gdzie mogę trafić w przeciwnym wypadku… – mruknął stary, na postrzępionej brodzie zebrały się zbłąkane krople zupy.

– Ale nawet ty nie wiesz, co cię tam czeka?

– Tak. Nawet ja.

Kroków wesołego strażnika jakoś jeszcze nie było słychać na korytarzu.

– Nie wiem, ale sporo mogę się domyślić – dodał, widząc, że Adams oczekuje na precyzyjniejszą odpowiedź.

– Na ten przykład czego?

– Może tam nie od razu będzie sama radość i szczęście…?

– A bezczynności już najmniej?

– Jak to?

– Zwyczajnie. Nie pomyślałeś, że jesteś tutaj przygotowywany do pracy, do sprostania jeszcze trudniejszym, ale pasjonującym wyzwaniom?

– Taka nagroda?

– Ulubiona praca może być nagrodą. Jeśli jej podołasz, niesie wielką satysfakcję. Przynajmniej mnie… – Z triumfem na twarzy odsunął błyszczącą miskę.

– Trud, wysiłek… Tylko tyle?

– Aż tyle. Może idący w radosnym korowodzie do Miejsca Płomieni zostają zwyczajnie odrzuceni albo sami nie chcą podjąć następnych zadań…?

– Dlatego cierpią?

– Może wolą to cierpienie od czego innego? Dlatego zostają w Miejscu Płomieni na zawsze.

– A ty, Khaldouni?

– A ja coraz częściej myślę o nieznanych wyzwaniach, które mnie tam czekają. Może pora skończyć pobyt w Mieście pod Skałą.

Na korytarzu rozległy się kroki strażnika. Dzisiaj to on przegrał wyścig kulinarny. Nie uzupełni służbowej racji resztkami porcji więźniów.

Wrócili do rozmowy dwa dni później. Zebrało się trochę nowych pomysłów z kolejnych spacerniaków.

– Jeśli Człekoust sugeruje, że były tylko dwie generacje dzieł stworzonych, to dla mnie jasny argument, że jest inaczej – zaczął Ibn Khaldouni.

– Inaczej? – Adams wyciągnął się na pryczy z rękami pod głową. Bardziej zaprzątało jego myśli, czy Człekoust uwolni Renatę.

– Przegonili mnie po wybiegu, ale Ciaken drzemał na krześle w cieniu, więc miałem sporo czasu na rozważania. Widzisz, tu może siedzieć tajemnica Nieba. Może nią być trzecia generacja dzieł stworzonych. Dla której ty będziesz grał rolę tych… – obejrzał się z teatralną ostrożnością – tych, co nas tutaj otaczają. Pozbawionych zdolności tworzenia.

– Pierwszych? – Adams podsunął mu legalne słowo.

– Właśnie.

– Albo rolę gabrieli. - To wolno było wypowiedzieć.

– Właściwie to chciałem powiedzieć: rolę osobistego opiekuna, inspiratora, przewodnika. Będziesz miał wgląd w naturę wszystkich światów i pozaświatów, co ci przyobiecano jako nagrodę, ale jednocześnie będziesz miał kupę odpowiedzialnej pracy.

– Marnie się do tego nadaję: brak siły, no wiesz, potęgi, zdolności umysłowe nikłe… Duch wątły.

– Niekoniecznie. Jeśli przyjrzeć się relacjom między nami a Pierwszą Generacją, trzeba stwierdzić, że są oni niewiarygodnie potężniejsi od nas, nieśmiertelni, ale też bezpłodni i przy całym swym ogromie pozbawieni zdolności tworzenia. No wiesz, bo to dzieła, a nie dzieci wykazujące podobieństwo.

– Potrafisz z tego wywieść jak miałaby wyglądać Trzecia Generacja? – Adams spojrzał na zgarbionego Khaldouniego.

– Pewnie, że nie. Ale dzięki indukcji trochę przypuszczeń można z tego wyciągnąć.

– Pośpiesz się, bo znowu mnie wezmą na spytki.

Stary uśmiechnął się promiennie: znaleźć wiernego słuchacza to zawsze radość.

– Pierwsi zmysłów wcale nie mają, my mamy ich pięć. Trzecia Generacja może być wielekroć bardziej zmysłowa niż my.

– Akurat zmysłowa? A cóż w tym nowego…?

– Nie w tym sensie, jak myślisz. Każdy zmysł to nowy typ doznań. Wzrok to kolory, perspektywa, to mgła, to precyzyjne zrozumienie linii, geometria; słuch to świadomość sekwencji, dzięki temu najprostsze zrozumienie wyrafinowanego piękna, algebra. Mam mówić dalej?