Выбрать главу

Ciężko było zasnąć w smrodzie i przy chrapaniu. Adams zbudził się z bólem głowy. Po śniadaniu – talerz grysiku na mleku – jak najszybciej opuścił obmierzłą noclegownię. Jego butów już nie było, więc zrobił to samo, co złodziej: ryzykując grzybicę, wybrał pierwsze lepsze, pakusące na stopy.

177.

Dzień był słoneczny i ciepły. Adams czuł się nieświeżo, kości bolały. Pieniądze szybko znikały, a widoki na stabilniejsze bytowanie na razie nie pojawiły się. Mrużąc oczy od słońca, rozglądał się po ulicy. Przypadkiem zauważył ogłoszenie o pracy dla ochroniarzy.

„Od biedy mógłbym się tam zatrudnić”, pomyślał. „Forma po służbie legionowej jeszcze została, a walczyć się poduczyłem. Mógłbym też prowadzić kurs początkowy dla adeptów albo nawet doskonalić agentów służb specjalnych jakichś słabych, mało walecznych armii”, uśmiechnął się do swoich myśli.

Zaraz jednak jego uwagę zwróciła wysoka, szczupła kobieta, szczelnie zawinięta w czarną szatę. Czyżby wczorajsza przewodniczka…? Niby śpieszyła się do swoich zajęć, nieco zgarbiona i zaaferowana, ale raz i drugi zerknęła na niego spod szaty narzuconej na głowę.

– Chodź za mną, ale ostrożnie – szepnęła, mijając go.

Timbre jej głosu wydał się znajomy: niski, przyjemny. Szła szybko, jakby chciała mu uciec. Rzadko, znikając w przecznicy, zerkała, by sprawdzić, czy Adams za nią nadąża. Ten rozglądał się, czy ktoś ich nie śledzi. Parę razy wydało mu się, że mają ogon, ale potem podejrzany osobnik gdzieś przepadł.

Po półgodzinie kluczenia wąskimi uliczkami kobieta zatrzymała się przed wysoką bramą z blachy, przyozdobioną mosiężnym ornamentem. Miejsce wydało się Adamsowi znane. Nieznajoma otworzyła zamek. Adams zniknął za nią w uchylonej bramie. Falzarota już zrzuciła szatę z głowy, teraz starannie zamykała odrzwia. Nie była łysa, miała krótkie, jasne włosy. „Piękna dziewczyna i bardzo zgrabna”, pomyślał.

– Wypuścili mnie tydzień temu – powiedziała.

– A Karen, a twój mąż?

– Nie wiem, co z nimi.

– A twoje dzieci?

Wzruszyła ramionami.

– Falzarote od razu posłał pierworodnego synka na terofim. Najstarsza córeczka poszła na manu. Reszty też już nie mam. Jestem zupełnie sama. – Pokręciła głową.

Poszedł za nią w głąb domostwa. Atrium było zamiecione, ale na korytarzach zalegało sporo kurzu.

– Trudno mi samej jednej utrzymać w czystości cały dom. Odkąd przepadł Falzarote, brakuje pieniędzy. Musiałam zwolnić służbę. Ochrona Ludności wypłaca mi niewielką rentę, która ledwie starcza na żywność i bieżące opłaty. I tak miło z ich strony, że zgodzili się na coś takiego, mimo że to zniknięcie nie zostało jeszcze wyjaśnione.

Adams pokiwał głową.

– Poznałam cię wczoraj, zanim zaczepiłeś tego funkcjonariusza. Nie mogłam sama podejść i zagadać, bo miałeś na karku chyba ze trzech ogonów. Lewtan wybawił mnie z kłopotu. Dzisiaj godzinę czekałam na ciebie przed hotelem. Mam nadzieję, że ich wszystkich zgubiliśmy.

– Gnałaś jak sarna.

– Chodźmy na piętro, tam utrzymuję pokoje w lepszym stanie. Przygotuję ci kąpiel, zmyjesz wspomnienie po hotelu.

– A wcześniej po więziennej celi – powiedział. – Zwolnili mnie dosłownie wczoraj. Szukam pracy.

Zaniosła świeży ręcznik do łazienki.

– Przynieść ci kieliszek do wanny?

– Później.

Wymoczył się w ciepłej wodzie. Brakowało mu tego. Znalazł męski, czarny szlafrok w wielobarwne potwory z wyłupiastymi oczyma.

– Może być na obiad koźlina? – Falzarota pokornie skłoniła głowę. Nie uwolniła się jeszcze od starych nawyków. Chodziła teraz w czarnym kimonie, ciasno spiętym białym pasem. Podkreślało to jej talię i biust. Na plecach pysznił się wyhaftowany złotą nicią skrzydlaty smok.

– No pewnie. – Uśmiechnął się, wpadając w głęboki fotel. Było mu dobrze, wygodnie, ciepło. Gospodyni urzekała posągową urodą, chociaż od ostatniego razu jakby się nieco zgarbiła. Może tylko chwilowo przygniotły ją bieżące trudności.

Podała mu gorącą, bardzo słodką herbatę ziołową z łyżką alkoholu.

– Telewizor masz w szafce koło drzwi – rzuciła już z korytarza. Wypił niewiele ponad połowę kubka, a już zmorzyło go zmęczenie.

Piękna gospodyni zbudziła go na obiad. We śnie zsunął się z fotela na rozłożone na podłodze futro.

– Jeszcze nie zaczęłam starać się o status wdowy – odpowiedziała na pytanie, co zamierza zrobić. – Obawiam się, że mogą mi wtedy odebrać kamienicę. Wiesz, jeśli ktoś mnie zechce i ja go zechcę, mogę też zostać drugą żoną. Nie sprzeciwię się. Jeszcze zachowałam sylwetkę. Urodziłam wiele dzieci, a wszystkie mi odebrali. Nie ma sensu rodzić dzieci w Mieście pod Skałą. Tylko się piersi od karmienia rozciągają, a na brzuchu robią zmarszczki i rozstępy. Marny pożytek z tego, że nie wolno oddalić pierwszej żony, tak jak wolno drugą. Dlatego zapuściłam włosy.

– Wyglądasz teraz pięknie.

– Imienia też jeszcze nie zapomniałam.

– Powiedz, jak masz na imię.

– Mila. Nie oglądałeś telewizji?

– Zaraz usnąłem. A co tam ciekawego?

– Niewiele, ale należy oglądać. Zresztą ja obecnie nie muszę tego robić. Teraz już nic nie nadają.

Pomógł jej pozmywać naczynia po obiedzie. Wyszli na ganek nad atrium, żeby napić się kawy. Przebrała się teraz w białą tunikę bez rękawów, rozciętą do pasa na bokach i spiętą na ramionach. Adams, rozparty w bujanym fotelu, przypominał sobie smak prawdziwej kawy.

– W całej kamienicy dbam tylko o niektóre pomieszczenia – powiedziała. – Najstaranniej pielęgnuję Inez. Suszarką do włosów usuwam kurz. Zraszam ją wodą z detergentem, płuczę, suszę gorącym powietrzem. Zostałyśmy tutaj tylko my dwie.

– Popatrzyłbym na nią.

Skinęła głową i oboje podnieśli się z foteli. Adams ostrożnie odstawił kawę – niech ustoi się jej resztka nad fusami. Starczy na ostatni, letni łyk, za którym przepadał. Rujsz stał w pokoju na piętrze, przyrzucony leciutkim muślinem. Oboje delikatnie zdjęli powłokę ochronną. Kobieta z mgły naczyń krwionośnych stała przed nim w pełnej krasie. Jak uważniej popatrzeć, ujawniały się naczynia limfatyczne i chyba też nerwy. Mimo niezwykłej zwiewności prezentowała się całkiem kompletnie.

– Majstersztyk – powiedział. – Przykryjmy ją już.

– Niech tak zostanie. Pościelę ci u Inez. – Uśmiechnęła się do niego. – Chodźmy teraz do środka, zrobię ci drinka. Tutaj robi się zbyt zimno.

Weszli do pokoju obok jadalni umeblowanego sofami i fotelami. To tutaj kiedyś Aster tańczyła dla niego. Mila rozwiązała zapięcia na ramionach i opuściła tunikę, pozostając naga od pasa. Zgrabnie spięła materiał, formując coś na kształt białego sarongu od kolan do bioder. Adams jak zauroczony patrzył na jej nagie piersi. Odwykł od widoku roznegliżowanych kobiet. W Krum wszystkie odziewały się bardzo starannie, w głębi serca kryjąc swoje rodzinne tragedie.

– Może wolisz, żebym założyła tamten czarny sarong w kwiaty…? – spytała, niezbyt pewna jego reakcji.

– Niee. Tak jest świetnie. – Mila trzymała się prosto, miała długie, proste nogi, długą szyję, smukłe ręce o wąskich przegubach i proporcjonalne ramiona. Przy takiej sylwetce duże, podłużne i opadające piersi wyglądały znakomicie. Sylwetką przypominała Crispę, chociaż nie miała tak delikatnych przegubów rąk ani kostek u nóg jak tamta.