Выбрать главу

Ibn Khaldouni przestał gorączkować. Jego twarz się goiła. Zniknęła czerwona wysypka i krwawe wylewy okularowe. Obrzmienia też prawie już nie było. Za dnia spał mniej, choć nadal respektował wymogi procedury medycznej.

– Cieszę się, że stajesz na nogi – powiedział Adams, kiedy medstrażniczka zakończyła swoją krzątaninę przy chorym.

Ibn Khaldouni lękliwie zerknął na judasza w drzwiach celi.

– Od razu mi się poprawiło, jak zacząłem wypluwać tabletki. Masaży nie da się uniknąć, ale pigułki można schować pod policzkiem. Ona wychodzi, zanim świństwo rozpuści się do reszty. Trują mnie mniej, a twarz goi się lepiej bez ich pomocy.

Adams zamilkł.

– Może chcą, żebyś się mniej ze mną kontaktował.

– Ale przecież mają swoją barierę.

– Widać chcą więcej, niż im gwarantuje bariera.

Skoro tak, Adams opowiedział mu ze szczegółami wydarzenia ostatnich dni, w tym zdarzenie z dziewczyną-jętką.

– Myślę, że kłamał – podsumował Ibn Khaldouni. – Odbyt musiałby jej zarosnąć niewiele przed aresztowaniem. Musiałyby być jeszcze widoczne ślady. Tymczasem twierdzisz, że była tam gładka, biała skóra.

– Właśnie. Pokój był dobrze oświetlony. Widziałem wyraźnie. Gładka, zdrowa skóra. To był żywy posąg. Ale co ona w takim razie robi z niestrawionymi resztkami?

– Może całkowicie trawi? Może wydycha resztki? A nadmiar wody usuwa, ziając jak pies?

– Mało prawdopodobne.

– To może w ogóle nie je.

– Jakże? Siedziała w kafejce.

– Siedziała, nie jadła. Może was śledziła?

– Sam mi to zasugerował. – Adams pokręcił głową. – Ale jakże ktoś tak rzucający się w oczy zajmowałby się śledzeniem?

– Kiedyś wyłuszczałeś mi przemiany u Czarnych, analogiczne jak u owadów. Są przecież owady, których forma dojrzała jest pozbawiona ust.

Przerwał im hałas na korytarzu. Do celi drugi raz dzisiaj wkroczyła postawna medstrażniczka.

– Będzie trochę seksu – powiedziała lekko zarumieniona. – Kalduni, kładźcie się na pryczy i nadstawcie tyłek.

– Co!?

– No, nie… – zachichotała. – Będzie zastrzyk. Doktor zaordynował wam bardzo skuteczny antybiotyk.

– Ale dureń ze mnie: tak się wygadać… – burknął stary, wyciągając się na pryczy i odsłaniając blady pośladek.

Wkrótce Adamsa znowu wezwano na spacer z nadkomendantem.

– Spacerki, samotne spacerki, tylko dwie przecznice i z powrotem – zagadnął Człekoust, gdy zamknęła się za nimi blaszana furtka Ochrony Ludności.

– Tam przecież filuje nadzwiadowca Ciaken – powiedział Adams. – Pod takim zapyziałym drzewkiem w żelaznym koszu. Myślałem, że dotąd mi wolno chodzić. Chyba w tamtym miejscu wydeptałem koleinę w „chodniku, bo zawsze zawracam pod drzewkiem. – Adams uśmiechnął się.

– Ee… gdzie tam. Ciaken tam stoi, bo jednocześnie prowadzi inną sprawę. Stamtąd ma wgląd do śledzonego mieszkania.

– Podziwu godna wydajność.

– Sam tak wybrał. Dwa kroki dalej ma pizzerię. Może zjeść drugie śniadanie.

– Kosztowna kuchnia.

– Ma służbowy karnet. Na kupon porcja makaronu lub kluski bezmięsne. Do tego herbata. Resztę może dokupić.

– Ciężki kawałek chleba.

– Taa. Chodź, rozerwiemy się. – Popchnął lekko Adamsa. – Na zawody sportowe.

Po półgodzinie szybkiego marszu znaleźli się przed okazałą halą sportową w kształcie owalnej rotundy, ozdobioną kolumnami i stojącymi między nimi nadnaturalnej wielkości posągami betonowych kulturystów i kulturystek.

Korytarzem przeszli obok kas. Nikt nie wymagał od nadkomendanta biletu. Bez wątpienia przecież bawił tu w sprawie służbowej. Zawody trwały już od rana i stadion był pełny. Od słońca osłonięto go szczelnym dachem z szarego płótna żaglowego, natomiast nad pokrytą gliną kolistą areną, wzniesioną ponad półtora metra nad podłogę, zawieszono w powietrzu płócienny parasol w kształcie dachu budynku. Z jego krawędzi zwisały barwne frędzle.

Nadobywatel poprowadził Adamsa do jednego z pierwszych rzędów, a końcowy odcinek ich wędrówki śledziły reflektory. Rozległy się oklaski zgromadzonej widowni. Popularny urzędnik ukłonił się na wszystkie strony, dał znak dłonią, że dziękuje, i że wystarczy, i usiadł. Adams obok niego.

– Nigdy nie siadam w pierwszym rzędzie, bo można oberwać – Uombocco konfidencjonalnie szepnął do Adamsa. – Teraz zaczynają się najlepsze walki.

Adams dostrzegł siedzące z przodu za przeciwnymi narożnikami ringu dwie olbrzymie, otyłe kobiety, opalone w solarium i odziane w szlafroki. Obie miały włosy zlepione brylantyną i zaplecione w jednakowe dziwaczne koki. Kobietom towarzyszyło kilka równo rozsadzonych znacznie drobniejszych niewiast, mających na sobie kolorowe, wzorzyste – jednak identyczne w formie – długie do kostek stroje przypominające kimona. Granicę ringu stanowiła usztywniona gliną barierka z plecionki, wysoka na piędź.

Obie czekające kobiety podniosły się z miejsc, zdjęły szlafroki i spokojnie, po schodkach wyciętych w glinie, wyszły na ring. Były odziane jedynie w wielekroć zawinięte pasy, formujące skromny substytut majtek. Jedna miała pas żółty, druga bordowy. Z boku zwieszały się im ozdoby wykonane z kilkunastu frędzli w odpowiednich kolorach. Pasy ginęły między olbrzymimi pośladkami. Kobiety były do siebie tak podobne, że Adams odróżniał je tylko dzięki kolorom pasów.

– To jest sumo kobiet? – spytał.

– Zawodowe sumo było sportem wyłącznie męskim, ale to niedopuszczalne. Kobiety tak długo domagały się równouprawnienia, że Nero zezwolił na ich zawody, a także wskutek długotrwałych nalegań zgodził się na stroje identyczne z męskimi. Kobiety muszą mieć przecież równe prawa. Obecnie ta dyscyplina stała się tak popularna, że mężczyźni w ogóle przestali ją uprawiać, a kultywują ją wyłącznie kobiety. Tak naprawdę jest to obrzęd ku czci bogini Maanat. Od jej imienia zawody nazywają się też maanat.

– Przecież żadna Maanat nie istnieje.

– Co to ma za znaczenie, skoro one w to wierzą?

Obie zawodniczki stanęły obok siebie, patrząc w tym samym kierunku, nieco w górę. Każda uniosła prawe ramię i lewą nogę, a następnie uderzyła w matę, aż rozległ się głuchy odgłos. Potem to samo lewym ramieniem i prawą nogą. Następnie powtórzyły ruchy, unosząc jednocześnie prawe ramię i nogę, a wreszcie lewe ramię i nogę. Ich taniec wywołał aplauz publiczności.

– Są tak tęgie, a piersi mają nieproporcjonalnie małe – Adams podzielił się spostrzeżeniem.

– Nie piersi, a splendory, nie pośladki, a zasiady - poprawił go władca. – Nie używają silikonu ze względów bezpieczeństwa; a piersi nie powiększają się tak bardzo, jeśli kobieta tyje. Zresztą następne będą wyglądać lepiej.

Teraz zawodniczki ujęły swoje piersi w dłonie i obracając się po kolei w cztery strony świata, machały nimi rytmicznie.

– To ceremonia ważenia splendorów. Symbolizuje Maanat, która swym mlekiem ożywia wszystkie strony świata. W czasie walki zwycięska zawodniczka staje się Maanat – wyjaśnił władca.

– Która?

– Tego w tym momencie jeszcze nie wiadomo.

– Ta ceremonia wygląda dziwacznie i upokarzająco. Ty ją wymyśliłeś?

– Tak.

Obie nisko przykucnęły naprzeciw siebie, w oznaczonych miejscach, mierząc się wzrokiem. Pomiędzy nimi, nieco z boku, stała maleńka sędzina, odziana w długi do kostek szlafrok i czapkę przypominającą perukę z loków. Trzymała przed sobą pokrytą płaskorzeźbami tabliczkę kultową na długiej rączce. Sędzina coś powiedziała i dała znak tabliczką.

Zapaśniczki mierzyły się jeszcze chwilę wzrokiem; nagle najpierw żółta, potem bordowa dotknęła oboma kułakami ringu. Jednocześnie ruszyły do przodu, odbijając się dłońmi od gliny, i zderzyły barkami. Przypominało to zderzenie dwóch parowozów. Żółta ujęła przeciwniczkę obiema rękami za pas i krótkimi szarpnięciami wyrywała ją z pozycji, za każdym razem przesuwając nieco poza krąg. Bordowa spóźniła chwyt, a teraz szamotała się, by zepchnąć dłonie żółtej. Żółta stała tyłem do Adamsa, starając się poprawić chwyt, a drganie tłuszczu falami przebiegało przez jej boki, biodra i pośladki. Jeszcze parę pchnięć i przeciwniczka była poza kręgiem ringu. Walka nie trwała dłużej niż trzydzieści sekund. Zwyciężczyni ukłoniła się pokonanej, następnie przykucnęła i wykonała ramionami dziękczynny gest w kierunku daszku. W nagrodę za zwycięstwo sędzina włożyła jej naszyjnik oraz wpięła błyszczące złociście klipsy.