– My dobrze rozumiemy te słowa. Bez takich ilustracji.
– Może więc nie potrzebowaliście świata do ich ilustracji? Nie jesteście dziełem upośledzonym. On dał wam potęgę i wielką moc, dał wam lepsze zrozumienie. A ty żałujesz, że nie obdarzył was zmysłami. Nasza niby-wyższość ma polegać na tym, że istniejemy dwuetapowo: najpierw na krótki czas wśród materii, którą postrzegamy zmysłami, aby się do istnienia przyuczyć; a dopiero w drugim etapie wśród duchów? Mnie to nie przekonuje. Ja tu widzę raczej równowagę darów i upośledzeń.
Adams instynktownie czuł niebezpieczeństwo tych rozmów. Zbyt często dochodzili do zgody, za łatwo poglądy Człekousta stawały się jego poglądami. Z drugiej strony, nie potrafił im sprostać, nie widział w nich szczeliny. Z jeszcze innej strony Adams miał na podorędziu parę stwierdzeń, które chciał tamtemu podsunąć, a które nieoczekiwanie mogłyby się przerodzić w coś jakby pułapkę intelektualną, w którą rozmówca mógłby wpaść.
186.
Człekoust zaczął wprowadzać Adamsa w prowadzenie ewidencji, jednak żadnej konkretnej roboty na razie mu nie zlecił. Na ogół wzywał go do pokoju przesłuchań, gdzie przesiadywali godzinami przy obowiązkowym kieliszku. Wyjaśniał szczegóły nowej pracy Adamsa. Pił dużo, Adamsa też nakłaniał. Nie nalegał wprost, jednak nie do pomyślenia było, żeby odmówić nadobywatelowi. Posiedzenie z reguły kończyło się ciężkim bólem głowy następnego ranka.
Kiedyś Człekoust otworzył szafę narzędziową i po kolei demonstrował Adamsowi działanie poszczególnych przyrządów. Przechodził dreszcz, kiedy na próbę zakładał je na szyję, palce czy kończyny Adamsa, jednak nadobywatel żadnego z nich nie wprawił w ruch. „Aż się rwie z ochoty, żeby to zacisnąć na moim ramieniu”, pomyślał Adams. „Aż go korci. Dłonie mu się spociły”.
Uombocco trzymał nerwy na wodzy, potrafił się powstrzymać, ale pokusy ukryć nie potrafił.
– Oprócz archiwów będziesz inwentaryzował moje wybrane zbiory – powiedział, odkładając narzędzia. – Ale nie wszystkie. Dopiero jak się sprawdzisz, zajmiesz się moimi ulubionymi. Pokażę ci je, żeby cię bardziej zmotywować do tej pracy.
– Już jestem zmotywowany.
– Jasne. Ale będzie jeszcze lepiej. – Skinął ręką, żeby Adams poszedł za nim.
– Obejrzysz zbiór ludzi.
– Ludzi…? A gdzie twe ulubione muchy?
– Muchy żyją, ludzie pozwalają się kolekcjonować. To tu. – Behetomotoh podbródkiem wskazał boczny korytarz.
– Wypychasz ich czy co?
– Gdzie tam. Mają wikt, opierunek i uznanie. To im wystarcza. Tyle że łażą na golasa, bo chodzi wyłącznie o ich ciała. Zresztą, łatwo dają się przekonać, że tak jest naturalnie. Przecież są okazami w kolekcji: pierwsza połowa siedemnastego wieku, mężczyzna, druga połowa pięćdziesiątego ósmego wieku, kobieta. Zestawieni w odstępach stuletnich.
– Aż takie późne stulecie? Pewnie ma łeb jak wiadro, a zęby w zaniku.
– Nic z tego, Adams. Te rojenia nie są obecnie potrzebne. Nie trzeba ich wam już podsuwać.
Weszli do sali przechodzącej w bardzo długi korytarz. Wzdłuż jego ścian zawieszono kotary. Człekoust podszedł do jednej z nich i odsłonił skryte za nią okno. Za szybą na drewnianym zydlu siedziała nieatrakcyjna, naga kobieta około trzydziestki: szarawe, rzadkie, krótko ścięte włosy; zwiotczałe, zdeformowane piersi i nadwaga zaznaczona zbyt pełnymi biodrami. Nieznajoma drzemała oparta o ścianę.
– Ta kobieta jest tobie współczesna. Właśnie ty żyjesz w końcu pięćdziesiątego ósmego wieku.
Adams spojrzał na niego. Behetomotoh przytaknął gestem i skinieniem głowy.
– Można ją łatwo odróżnić od innych – kontynuował. – Większa niż poprzedniczki, zwykle piersi też ma większe. Wiesz, wokoło analogi hormonów żeńskich pod każdą postacią… Nie dość, że rozwoju piersi nie próbowano powstrzymywać krępowaniem, to nawet wszyto w nie plastikowe worki z cieczą, żeby je bardziej rozdąć. Niestety, z wiekiem worki się poprzesuwały. Tatuaże w różnych miejscach ciała. Po kilka dziur w płatkach uszu. Poprzedniczka miała tam zawsze po jednej dziurze. I co ważne, popatrz, te dziury w skrzydełkach nosa, w policzku i w łukach brwiowych. O, tu wywiązało się wokół nich zapalenie. Widzisz te czerwone obręcze naokoło dziurek?
– A mężczyzna?
– Co, mężczyzna?
– No, jej współczesny.
– Nic ciekawego. Przerost prostaty przez nadmiernie częste kopulowanie, jednocześnie najniższe w historii stężenie plemników w spermie. Też dziury w skrzydełkach nosa, w uszach i innych miejscach twarzy. Sporo tatuażu. Łatwo go odróżnić od poprzednika: ma bliznę po wyrostku robaczkowym. Poprzedni ma zagojoną, wygnitą ranę, ten ma już ślady szycia. A ten? Zgadniesz? – Człekoust odsunął kotarę zasłaniającą następny kojec. – Popatrz, jaki niski, chociaż nie karzeł. Nie wyrósł. Kości zniekształcone krzywicznie. Zęby starte do dentyny. Żywił się chlebem z ziarna mielonego na kamiennych żarnach i zdrewniałymi łodygami. Trwała deformacja skręceniowa kręgosłupa, widoczna skolioza. Jedna z kości śródstopia ma ubytek po skórnym ropniu, który wygnił aż tak głęboko. Brak śladów operacji jamy brzusznej.
– Nie wiem.
– Trzydziesty siódmy wiek. Jakiś niewolnik czy więzień, za młodu był łucznikiem.
Wolno przechodzili od kojca do kojca.
– A następne wieki, te po pięćdziesiątym ósmym?
– Chciałbyś wiedzieć, czy będą jeszcze jakieś następne wieki, tak…?
Adams popatrzył na niego spłoszony.
– Jasne: zobaczysz pannę z sześćdziesiątego drugiego wieku, Azjatkę na ten przykład, to łatwo domyślisz się, że przynajmniej Azjaci dotrwali do tego wieku.
Blokada sama ujawniła swoją obecność.
– No dobrze, popatrz sobie. To akurat nie ma wielkiego znaczenia. Na następnym wybiegu… – Skinął dłonią w kierunku kolejnego okna przypominającego wielką szybę w biblioteczce. – O, tamta panna.
Stojąca tam kobieta różniła się budową od oglądanych poprzednio. Była dość wysoka i szczupła tak, że szerokie biodra sterczały kanciasto. Skórę na twarzy miała gładszą i znacznie jaśniejszą niż na reszcie ciała, szczelnie pokrytej mozaiką przebarwień i wykwitów. W jej sylwetce wyróżniały się niezwykłe, wręcz wzorowo piękne, foremne piersi.
– Zgadnij, ile ona ma lat?
To pytanie okazało się nieoczekiwanie trudne. Jej ciało nie dawało typowych wskazówek, po których zwykle ocenia się wiek kobiety.
– Nie może być stara. Wprawdzie ma nieco zwiotczałej skóry na brzuchu i na bokach, ale takie piersi nie mogą należeć do staruchy.
– Ma ponad osiemdziesiąt lat.
Można ekstrapolować rozwój medycyny w przyszłości. To nie było niemożliwe. Jednak ani śladu osteoporozy, jędrna skóra czterdziestolatki, twarz piękna. Zbyt wiele zwycięstw nad czasem.
– To jakieś wszczepy? – Adams spytał o najbardziej intrygującą rzecz.
– Dodano trochę tkanki tłuszczowej, ale to jej własne piersi. Wybrała sobie ich kształt, nie zmieniając wielkości.
– Sama wybrała?
– Ma na sobie biustonosz wewnętrzny. Delikatną plecionkę kolagenową, wszczepioną pod warstwy jej własnej skóry. Koszyczki modelują kształt, a pierś sprawia wrażenie jędrniejszej, niż gdyby była pozbawiona wszywek.
– Za to pewnie zwiększone ryzyko raka.
– Nawet nie. To jej własny kolagen. Jedyne niebezpieczeństwo, to że plecionka zostanie wchłonięta przez organizm, a zabraknie pieniędzy na nową. Wewnętrzny biustonosz jest charakterystyczny dla jej stulecia.