W kącie pudła znalazł samotną kartkę, wsuniętą pod tekturę opakowania. Starannie przetarł ją z grubej warstwy kurzu.
„Wyznaczono funkcjonariuszkę Bjezduszną. Profilowanie wykazało, że właśnie jej wygląd zainteresuje go najbardziej. Jedynie Mówiąca twierdziła, że należy wyznaczyć kogoś w typie Pierwszej. Jednakże reakcja na ponowne spotkanie z Łagodną mogłaby wywołać nieprzewidywalne następstwa, a ponowne wykorzystanie Llth jest wykluczone - odmawia współpracy. Dlatego Mówiąca została przegłosowana”. Kartka została przekreślona czerwonym ołówkiem, a obok ręczny dopisek: zamiast Bjezdusznej spotkał Łagodną. Należy wyciągnąć konsekwencje służbowe, do pozbawienia twarzy włącznie”.
Ostatnia kartka wydawała się najmniej zrozumiała.
191.
Dzień był chłodny, nieco wietrzny, ale kiedy zaświeciło słońce, stawało się przyjemnie ciepło. Adams mógł pójść ulicą w prawo lub w lewo, z przyzwyczajenia skierował się w stronę baru, w którym przesiadywali z Człekoustem.
„Czy on potrzebuje moich ujęć, aby udowodnić Renacie, że nadal odwiedzam Karen i Falzarotę? Może właśnie teraz jestem filmowany ukrytą kamerą, a cała rzecz zostanie wkrótce zmontowana i przedstawiona jej jako kolejny niezbity dowód”, pod czaszką Adama zagościła niepokojąca myśl. „Czy mój wygląd wystarczająco różni się od tego sprzed wyprawy do Krum? Czy Renata zdoła odróżnić zmiksowane różne ujęcia?”
Kurtka była szara, drelichowa, nie granatowa z syntetyku. Ale czy to jej wystarczy, żeby dostrzec różnice…? Czy ona w ogóle pamięta moją starą kurtkę? Przecież w podziemiach widziała zmięty łach, wysmarowany gnojówką.
Dziwiła dwoistość w zachowaniu Człekousta. Z jednej strony wtajemniczał Adamsa coraz bardziej w działanie swojego państwa, z drugiej, nie ustawał w próbach zerwania jego więzi z Renatą.
Zamyślony Adams mijał znajome miejsce, gdy usłyszał czyjeś wołanie. To sam Uombocco machał do niego zza stolika barowego. Oczywiście, nadobywatel stawiał. Jak tylko Adams zdążył opróżnić poprzedni kufel, zamawiał nowy.
– Ta cała wasza kara to też niezły nonsens – prychnął nagle, rozpylając banieczki piany. Jego piwo pokrywała gruba biała warstwa, na piwie Adamsa piany nie było.
Adams spojrzał zdziwiony.
– Oddawać mi tych, którzy Jemu odmawiają, czyli oddawać temu, kto też odmówił. A niby dlaczegóż miałbym ich za to gnębić? Istoty mi bliskie? Towarzyszy losu? – Behetomotoh znowu energicznie zdmuchnął pianę z kufla, aż spadła na blat stołu. Jakby chciał pochwalić się jakością pitego przez siebie piwa.
Jednakże Adams pomyślał o czym innym: „Właściwie jak zaprotestować?”. Intuicyjnie wydawało mu się, że w tym wywodzie jest szczelina, jednak nie potrafił jej wskazać.
– Boisz się powiedzieć, Adams? Nie ma sprawy… Wal, co myślisz! Obiecuję, że drugi raz nie będę ci zrywał paznokci. A przy okazji, jak odrosły? Ładnie?
– Zagoiły się.
– No, pokaż. – Behetomotoh pociągnął go za rękę. – No, proszę! Ale cienkie i równe! Dużo ładniejsze paznokcie niż te zdarte. A widzisz? Opłaciło się nieco pocierpieć, no nie…?
– Są takie, jak przed zwiadem na płaskowyżu.
– Wiesz, że w zacietrzewieniu zdjęliśmy z ciebie nasz znak?
– Widzisz, jak się można zapomnieć?
Adams spojrzał na niego ponuro.
– No, powiedz, co myślisz. Bez obaw.
– Nienawidzisz ludzi. Dlatego ich dręczysz.
– Bo oni to dzieci… a ja to dzieło… taki zwykły twór – teatralnie przekręcał słowa. – To o ten wywód ci chodzi?
– Właśnie.
Behetomotoh pociągnął jeden łyk, potem drugi.
– Na pewno coś w tym kiedyś było. Może dawno temu… to zaszłość historyczna, jak kiedyś łaskawie zauważyłeś. Ale teraz, kiedy tylu was do mnie dociera. Właściwie tak do mnie podobnych…
Na chwilę umilkł.
– A ja zapewniam wam najlepsze warunki, jakie tylko potrafię. Przecież sam z wami tutaj siedzę!
Adams pomyślał, że nawet najlepsze warunki stworzone przez Behetomotoha mogą być karą nie do zniesienia.
– Zaaranżowałeś zamordowanie Ibn Khaldouniego. Oskarżyłeś mnie fałszywie – powiedział.
– To a propos tych idealnych warunków, co…? Zgoda, ale przecież zaraz potem zostałeś zwolniony.
– Więc po co ten cyrk z funkcjonariuszami?
– Argumentowałeś wystarczająco przekonująco. Adams milczał.
– No… zwyczajnie. Na ścianie nie było twoich odcisków palców, więc jak mógłbyś wytrzeć dłonie z krwi?
– I rzeczywiście to mogło mieć dla ciebie znaczenie? Przecież cała sytuacja była ukartowana. Co z tego, że nie było akurat tego dowodu…? Przecież można było zdjąć moje odciski palców we śnie i przenieść na ścianę. Co to za problem dla sprawnych organów ścigania…?
– Faktycznie, żaden problem.
Adams nie potrafił powiedzieć, czy nadfunkcjonariusz mówi szczerze, czy tylko dobrze gra.
– Naprawdę zaskoczyłeś mnie swą przenikliwością. Wiesz, umiejętność nazywania, definiowania, takie tam sprawy… – kontynuował Behetomotoh. – Myślałem, że to nie jest aż tak wielka różnica między nami, między generacjami. Ty zaskoczyłeś mnie, przejrzałeś całą intrygę… A wyglądało, że rozegraliśmy to po mistrzowsku.
– Milicjanci czekali na moje przybycie w kuchni Ibn Khaldouniego.
– Tak. Nawet tego się domyśliłeś.
– To właściwie po co była cała ta intryga?
– Leviahatannah nalegał, żebyś zszedł i do jego miasta.
– Było niewiele szans, że wyjdę z tego żywy.
– Wręcz przeciwnie, wszystko zostało starannie przygotowane. Trzeba było zadbać nawet o takie detale jak latarka.
– Wysiadła przed końcem drogi. W zacisku ziemnego korytarza.
– Wtedy już mogła. Należało ją tak przygotować, żeby wytrzymała kąpiel w wodospadzie, a później w gnojówce. Dział techniczny miał z tym trochę roboty.
– To dlaczego zabroniłeś mi opuszczenia Miasta pod Skałą?
– Nawet dodałem nieco drobnych szykan. Wszystko po to, abyś sam poszukał drogi ucieczki.
– Ale strażnicy starali się mnie powstrzymać, ująć.
– Nie dość skutecznie? W sam raz, abyś się nie zawahał i umknął. Zresztą sam musiałem odsunąć od sprawy paru głupawych nadgorliwców.
– Przecież i tak poszedłbym w dalszą drogę.
– Niekoniecznie. Zbyt wiele wysiłku poświęcałeś odzyskaniu Natalii, a ona przecież nie poszłaby tam z tobą. Gdybyś został, nigdy nie poznałbyś Renaty.
– Tak, nigdy nie poznałbym Renaty – Adams urwał na chwilę. – Jednak po powrocie z Krum oskarżenie o zabicie Ibn Khaldouniego zostało wznowione.
– Możesz mi wierzyć albo nie, ale u mnie panuje straszny bałagan… Któryś chciał się wykazać i dorobił ten odcisk palca na ścianie. Nie jestem w stanie panować nad wszystkim, mając pod sobą samych niedorajdów i nieudaczników. Nikt nie zauważył, że Ibn Khaldouni żyje.
Adams, coraz lepiej poznając działanie tutejszej administracji i archiwizacji, był nawet skłonny zgodzić się z tym.
192.
Prowadząc prace archiwizacyjne, Adams badał zakres swoich uprawnień. Okazało się, na przykład, że na jego polecenie medstrażniczka potrafi przez parę godzin odkurzać i przestawiać tekturowe pudła z dokumentami. Kiedyś po prostu zaryzykował, wydał polecenie, a ona posłuchała.
Od tej pory ta spokojna, powolna dziewczyna cierpliwie czyściła z kurzu i wstępnie porządkowała sterty papierzysk. Pracowała dokładnie, uważając, by nie pobrudzić kurzem zielonego munduru, do którego nosiła czarną spódnicę.