Mięso było niezłe, ale zapach owocowego, cuchnącego drożdżami wina pozostał.
– Zrobienie terofim nie jest trudne, ale musisz spełnić parę reguł – powiedziała Karen, lekko rozsuwając chustę, żeby zauważyli, że nie ma nic pod spodem. Piersi miała tatuowane w kwiaty, podobnie jak to sobie kazała zrobić Liliane. – Przede wszystkim powinien to być twój syn, najlepiej pierworodny.
Odpowiedziała uśmiechem na zdumione spojrzenie Adamsa i dodała:
– Jest przecież sporo kobiet, które urodzą dla ciebie dziecko za rozsądną opłatą.
– No, tak. – Mięso pieczone w winie uderzało do głowy jak alkohol.
– Musisz jego głowę moczyć w solance, żeby wyszedł nadmiar wilgoci. Potem gotować w oleju i przyprawach – powiedział Falzarote. – Nie za długo. Przyprawy zakupisz w odpowiednim sklepie. Następnie dasz mu bardzo wolno wyschnąć. Takie terofim zawsze podpowie, co powinieneś zrobić.
– Wiesz, Adams ma rację – powiedziała Karen. – Na swoje terofim musiałby czekać przez parę lat. Syn musi podrosnąć. Terofim nie może być z niemowlęcia.
– Od zaraz możesz sprawić sobie manu - powiedział Falzarote. – Chociaż to jest mało dokładna wyrocznia.
– Niedokładna?
– Odpowiada tylko „tak” lub „nie”.
– A jak działa?
– To jest zasuszona ręka dziewczynki. Wsadzasz ją do oliwy zmieszanej z octem. Kiedy zgina się, znaczy „tak”, kiedy prostuje, „nie” – Falzarote pokiwał głową. – Rzeczywiście, jesteś w marnej sytuacji. Na razie możesz nadal korzystać z naszego terofim. Oczywiście, jak znowu przemówi. Tylko jedno pytanie za każdym razem.
Potem Karen zdjęła chustę i tańczyła. Adams znał już tajniki ruchomego tatuażu. Chodzące jaszczurki i liście powiewające na wietrze oceniał chłodnym okiem znawcy. Karen nie była tak pięknie zbudowana jak Liliane, a jej tatuaż był gorszej jakości. Adams uznał, że również ona należy do drugiego rodzaju ludzi.
22.
Właściwie, podczas wizyty u Falzarote stracił dobrą okazję, by wypytać o Liliane. Jeśli potrafiła fruwać, to i inni ludzie drugiego rodzaju musieli być do tego zdolni, więc nie powinno to zszokować ani gospodarza, ani jego żon.
Może wściekłość Liliane już minęła? Skoro w Rzymie ze snu panował zwyczaj posiadania dwóch żon, w tym jednej tatuowanej, do bawienia siebie i gości, to Liliane jawiła się tu jako idealna kandydatka. Należy respektować reguły snu. Jednak myśl o zabiciu własnego syna w przeznaczeniu na (skuteczną nawet) wyrocznię napawała obrzydzeniem. Przepowiednię terofim zignorował, wynikało z niej wszystko, co się pomyśli. Wydawało się nawet, że jej druga część przeczy pierwszej.
Nieoczekiwanie poinformowano go, że na cały tydzień roboczy dostał pracę przy zaopatrzeniu miasta w mięso.
Mgła sięgała niemal do ziemi. Gdzieś w szarym tumanie ginęły postrzępione żebra skały.
– Bah Beduka mocno dymi – zauważył robotnik fasujący taczki w kolejce przed Adamsem i poczęstował go papierosem bez filtra.
Adams nie palił, ale we śnie można jednego spróbować. Poczuł w ustach wstrętny smak. Wyjątkowo podły gatunek.
– Bieleń – przedstawił się niski, siwiejący mężczyzna o szerokiej, przyjemnej twarzy z węglistymi oczami, twarzy pooranej głębokimi zmarszczkami.
– Zleje się z tego na popołudnie? – zagadnął Adams.
– Nie sądzę. Czasem taka mgła stoi i kilka dni. – Mężczyzna zaciągnął się.
– Dobra praca – zauważył Adams.
– Dobra, ale się wkrótce skończy.
– Skończy?
– Dostawy idą partiami. Słyszałem, że już napełnili chłodnie. Przykre, pieniędzy nadal mu brakowało.
– Długa będzie ta przerwa?
– Czasem przez miesiąc nic nie spadnie.
Po powrocie do hotelu jedno spojrzenie wystarczyło, by stwierdzić, że w pokoju nastąpiła zmiana. Niby wszystkie rzeczy były ułożone tak samo, ale zbyt równo i porządnie, notatki starannie posegregowane. Zeszyty leżały grzbietami wzdłuż, a ołówek równolegle do boku biurka. W powietrzu unosił się ślad jakiegoś zapachu.
„Logika snu: rzeczywistość nieznacznie, lecz stale się zmienia”, wytłumaczył sobie. Już wcześniej zdarzało się, że po powrocie z miasta jego pokój hotelowy wyglądał nieco inaczej: te same przedmioty, ale ich układ jakby nieznacznie zmieniony.
Jednak w popielniczce tlił się niedokładnie zakiepowany niedopałek.
„Kretyn”, pomyślał z pogardą o swojej przenikliwości. „Zwyczajnie przeprowadzono u mnie czystą rewizję ze śladem”.
Trudno przypuszczać, aby fachowcy przegapili niedopałek. Papieros bez filtra, niewiele wypalony. Adams odciął popiół i zapalił z drugiego końca. Wstrętny smak papierosa, którym poczęstował go Bieleń. A może się myli? Przecież nie pali.
Ibn Khaldouni był u siebie.
– To zwykła sprawa – skwitował. Próbował sączyć kawę spod białej pianki parowanego mleka. – U mnie przeglądają notatki średnio co dwa tygodnie. Czasem chcą, żebym o tym wiedział, czasem usiłują to ukryć. Ja wiem o tym zawsze. Mój sposób to mole i okruchy leżące na wybranych fragmentach tekstu. Wierne, zawsze zmienią położenie w czasie przeszukiwania. No, chyba że wywiadowcy podnoszą stronę po stronie, trzymając je poziomo. Ale któremu funkcjonariuszowi chciałoby się pracować z taką pieczołowitością…? – rzucił Adamsowi uradowane spojrzenie. Właśnie udało mu się wedrzeć pod piankę. – Tylko że trzeba pamiętać, na którym zdaniu leżał taki mól. To kłopotliwe dla przeciętnie roztargnionego…
– Po co to robią?
– Rutyna. Przewodniczący Nero powinien wiedzieć, co myśli każdy piśmienny obywatel.
– Nero…?
– Oczywiście usłyszy to z ust Uombocco. A ile wykorzysta z tej informacji, to tylko on sam wie…
– Ależ to gwałci elementarne zasady demokracji.
– Demokracja – Ibn Khaldouni wydął wargi. – Kiedy wyprzedzaliście Wschód, nie było u was demokracji. Nie ona była przyczyną waszego przyśpieszenia.
– Nie daje ci to spokoju.
– Bo jako wzór uznałem kiedyś państwo Orientu. Nie pomyślałem nawet, że Europa jest w stanie dogonić cywilizacyjnie Wschód. I wygłupiłem się. Inna sprawa, że to były pionierskie badania, brakowało materiału zebranego przez prekursorów.
– Mnie też zdarzały się wpadki – mruknął Adams.
– Również praktyka inwigilacji nie miała wpływu na wasz rozwój. Już Tyberiusz robił to znakomicie, a mimo to rzymskie struktury nasyciły się w rozwoju i upadły.
Teraz nie było szans dowiedzieć się więcej o praktykach milicji przewodniczącego Nero. Stary potrafił na temat swoich badań mówić godzinami.
– Ale żeby dodać do naszej kawy akurat parowane mleko… – Ibn Khaldouni skinął głową z uznaniem.
W głowie Adamsa zaświeciła nadzieja.
– Ale to myśmy wydoskonalili naukę o destylacji i wrzeniu… – Ibn Khaldouni wychylił duszkiem swoją kawę.
Zapowiadała się obszerna analiza porównawcza Rzymu i Lewantu.
23.
Schrymp ponownie zaprosił do siebie Adamsa. Znowu ciasny stół. Nieoczekiwanie znalazł się tam też Bieleń.
– Przyjaźnimy się od lat – wyjaśnił gospodarz.
– Świat jest mały – powiedział z uśmiechem Bieleń. – Ja rozpoznałem pana na podstawie relacji Bedela. Tylko palenie się nie zgadzało.
„Wypaliłem przy nim papierosa, więc skąd Bieleń wie, że nie palę?”, pomyślał Adams. „To jednak sen: ja jestem tu centrum świata”.