Выбрать главу

– Słowo-zagadka brzmi: „Silvestere” – powiedział.

W słuchawce rozległ się krzyk, słyszalny nawet na parę metrów. Ciaken wyprężył się jak struna.

– Tak jest, nadobywatelu komendancie, jestem idiota!

Adams uważnie przyglądał się tej scenie.

– Tak jest. Powiedzieć mu wszystko, bo to nic nie zmieni – Ciaken jeszcze przez chwilę potakiwał.

– Doszedłem tutaj według tego słowa – powiedział Adams. Ciaken uniósł brwi.

„Według tego słowa” mogło znaczyć więcej, niż Adams wiedział. Nie należało budzić domysłów śledczego.

– Wybierałem zawsze furtkę zapieczętowaną lub oznaczoną imieniem „Silvestere”.

– Liliane ci to podsunęła?

– Nie. To dlatego, że napis wyróżniał drzwi.

Ciaken znów raportował do słuchawki. – To jest wszystko, co chcieliśmy wiedzieć – powiedział do Adamsa.

Adams spojrzał na niego z niepokojem. „Co powiedziałem niepotrzebnie?”, pomyślał. „Co im niepotrzebnie podsunąłem?”

– Jeszcze taki test. – Ciaken napisał na kartce: „plpll”, dokładnie tak, jak Adams wcześniej oznaczał wybierane kolejne drzwi, a obok drukowanymi literami: „silvestere”. – Potraficie to powiązać ze sobą?

Adams przyjrzał się uważnie. Oczywiście, że potrafił. Natychmiast zauważył pułapkę tkwiącą w przypisaniu. Nie było powodu, żeby o tym mówić Ciakenowi. Jeśli należy on do ludzi mających kłopoty z nazywaniem, może i z zagadkami słownymi radzi sobie gorzej.

– Dwa szeregi różnych liter. Nie widzę tu reguły.

27.

Wikt aresztancki był podły. Chleb, kasza ze skwarkami i przesłodzona herbata. Na dodatek posiłki przynoszono nieregularnie. Z początku Adamsowi kajdanki zdejmowano tylko do jedzenia, po trzech dniach go rozkuto. Godziny zapełniało oczekiwanie na posiłek.

Z ulgą więc przyjął wiadomość, że sprawę przejmuje osobiście Człekoust. Przesłuchania prowadzone przez Ciakena nużyły. Niezbyt przenikliwy śledczy w kółko zadawał pytania z kilku zestawów. Rozmowy z Człekoustem mogły wnieść wiele nowego. Dzięki torturom na pierwszym przesłuchaniu Adams definitywnie porzucił fałszywą hipotezę snu, a to zrodziło szereg nowych pytań.

Do Człekousta przewieziono go tą samą suką-chłodnią w truskawki i banany. Szczeliny wentylacyjne były zbyt wąskie, by widzieć, którędy jadą. Blaszaną budę otwarto na dziedzińcu zamkniętym ze wszystkich stron. Ciakena i Bielenia zmienili inni strażnicy. Wiedziono go długimi korytarzami pozbawionymi okien. W niektórych cuchnęło zgnilizną. Po drodze zauważył nie uprzątniętego zdechłego psa. W innym z korytarzy na ścianach widniały okazałe wykwity pleśni. Pieczęci „Silvestere” na furtkach nie było.

Kilkakrotnie zmienili się prowadzący go strażnicy, za każdym razem rewidując go pobieżnie.

„Niby tyle ostrożności, profesjonalne służby, a zdechłych psów nie uprzątną”, pomyślał Adams.

Przed wejściem do pokoju przesłuchań pouczono go, że ma powstać na powitanie Człekousta, a następnie siedzieć nieruchomo, z rękoma ułożonymi wzdłuż ciała.

Na środku pomieszczenia ustawiono masywne, drewniane biurko. Blaszane szafy niknęły w jego tle. Oprócz rozrzuconych papierów, jedyną ozdobą biurka było blaszane ptaszysko o czarnych piórach. Stojący przy drzwiach strażnik zaplótł ramiona i oparł się o ścianę.

Adams przełknął ślinę. Nigdy wcześniej nie poznał tak wysokiego dygnitarza. Wszedł szczupły mężczyzna w średnim wieku. Adams widział go już podczas uroczystości otwarcia nowego mostu. Był to kędzierzawy brunet o świetliście zielonych oczach. Śniada twarz pocięta była głębokimi zmarszczkami, podkreślającymi drapieżność rysów.

„Takie oczy mogą hipnotyzować tłumy…”, pomyślał Adams.

– Proszę siadać – rzucił Uombocco. – Mam tu aż nadto powstających rozmówców. Niechże pan usiądzie, profesorze Adams.

Aresztant przycupnął na drewnianym taborecie. Uombocco usiadł za biurkiem.

– Jakże się panu podoba w moim mieście?

„Trzeba sporo tupetu, by tak mówić o mieście przewodniczącego Nero…”, pomyślał Adams. „Widać, jak wielkie ma tutaj wpływy…” Nieoczekiwanie sposób zachowania Uombocco wzbudzał sympatię.

– Trafiłem do pięknego miasta.

– Pięknego? Pochodzić po nim trochę, a zaraz wyjdzie na jaw cały tutejszy syf. – Uombocco coś zanotował. – Tak jest wszędzie, nawet w moich biurach. Nie da się dopilnować należytego sprzątania przez te dziwaczne spory kompetencyjne.

– Miasto ma swój nieodparty czar i wdzięk.

Akurat tu mnie Michał zrzucił. – Urzędnik wzruszył ramionami.

– Trochę miejsca między kamieniami pod skałą. Ot, taki skrawek przy Moście. A Strażnik Mostu silny, nie…? – Pokiwał głową. – Czuję tę siłę – odpowiedział sam sobie.

– Świetna metafora: „między kamieniami” – ośmielił się ocenić Adams.

– Tak, między kamieniami, tam, gdzie mięso dla mnie spada. Dawniej na całym terenie było więcej want. Moi musieli to uprzątnąć, aby dało się poprowadzić ulice.

– Piękne pomniki, sklepy z pięknymi przedmiotami.

– Ostatecznie, jeśli ja potrafię najpiękniej zdobić kobiety, to i moje miasto powinno być najpiękniejsze.

– Kobiety w tym mieście wyglądają jak kwiaty.

– Co druga.

– Ale sztuka zdobienia kobiecego ciała sięgnęła tu niebywałych wyżyn.

– I to bez żadnych potworności, prawda? Bez przyszywania nosów do rąk, bez pompowania piersi, warg i brzuchów silikonem czy powietrzem. Ale to i tak jeszcze nie jest to, czego chciałbym – machnął ręką. – Mało pojętni są ci moi fryzjerzy. A przecież mając lepsze wyniki, zarabialiby więcej.

Adams musiał przyznać mu sporo racji. Stwierdzenie, że w Rzymie już od dawna nie przyszywano nosów do ramienia, nie podważyłoby trafności tej wypowiedzi.

Żelazny ptak rozdziawił dziób i poruszył skrzydłami. Uombocco wyjął z szuflady pudełko i podał mu kawałek mięsa. Ptaszysko połknęło kuta. Rozszedł się zapach zgnilizny.

– Musi skruszeć! – wyjaśnił z uśmiechem Uombocco. Zapalił mocną żarówkę, kierując ją w oczy Adamsa.

– To jednak przesłuchanie, więc niechże się pali. – Rozsiadł się w fotelu.

Adamsa już po chwili piekły spojówki. Co chwilę tarł oczy kułakami. Uombocco nie zabronił mu tego.

– Znaleźliście już tu kobietę na stałe?

– Wcześniej nie związałem się z żadną. Tutaj spotkałem Liliane.

– Tak… wiemy.

Uombocco podniósł teczkę z dokumentami.

– Mam tu sporo relacji z tej znajomości. Zarówno to, co sami mówiliście do innych, cudze opinie, jak i wyniki naszych poszukiwań i analiz. Żadnych sensownych wniosków.

– Pofrunęła. W pogodne dni czasami można ją wypatrzyć szybującą w przestworzach.

– Tak. Konsekwentnie powtarzacie tę samą wersję we wszystkich relacjach. Tu nie ma wątpliwości. Ale… nie piliście przed tymi wizjami? Nie braliście prochów?

– Nie. Wtedy myślałem, że śnię, i akurat to nie wydało mi się bardziej dziwaczne niż reszta otaczającej rzeczywistości.

– To też wiemy. Przodownik Ciaken meldował o tym szczegółowo. Sądzę, że obecnie najrozsądniej będzie umorzyć postępowanie w sprawie Liliane. Chyba pogodziliście się z jej stratą…?

Adams zwiesił głowę.

– Odwiedziliście przecież żony Falzarote.

– Chciałem usłyszeć, co nowego powie terofim, ale terofim już tam nie było.

Uombocco nie drążył tematu. Wystarczyło jedno zdanie, świadczące, jak dokładnie kontrolowany jest Adams.

– Pamiętacie, co rzekło terofim?

– Ogólny sens był taki, że powinienem nadal iść swoją drogą, ale dokładnie słów nie pamiętam.