35.
– Co chcesz jeszcze o nich wiedzieć…? – spytała Natalia, kiedy następnego ranka zrelacjonował jej wrażenia ze spaceru. – Tu mam wszystko wynotowane. W czym moczyć, jak długo, gdzie wcierać. To jest prosta technika, jeśli dobrze zestawi się ciecz konserwującą.
– Skórę się zdziera?
– Rzadko. Chyba że chodzi o efekt szczególny. Ale oskórowane fragonardy są mniej trwałe.
– A oczy? Nie wierzę, że można je tak zakonserwować.
– Można, ale to trudne. Trzeba oczy gotować w specjalnym roztworze. Nie mogą przecież zrobić się brunatne…
– I rzeczywiście stają się aż tak trwałe?
– Są trwałe, ale tylko pod dach. Gdybyś na przykład ze mnie chciał kiedyś zrobić intymnego fragonarda do pokoju, to mógłbyś zapłacić i za utrwalenie oczu…
Zmilczał. Celowo go drażniła.
– Do wystawianych na świeżym powietrzu zwykle wciska się szklane gałki. Psuje to cały efekt.
– Niekoniecznie. Tamta grupa rzeźbiarska wyglądała niesamowicie. Też właśnie dzięki tym oczom.
– Ach, żebyś ty widział te ze zbiorów akademii. Musiałam się upić z wrażenia.
– Na cokołach brakuje podpisów. Nie wiadomo, w jakiej intencji je postawiono.
– Och, okazje są najróżniejsze. Święta dzielnicowe, kadencje władz lokalnych. Fragonardy to najtańszy sposób wykonywania rzeźb. Blok wapienia trzeba rzeźbić, betonowy formować, a zwłoki wystarczy zakonserwować, ustawić w wymaganej pozie i zaczekać do usztywnienia.
W ramach zajęć terenowych studenci mieli wykonywać praktyczne obserwacje przyszłego materiału artystycznego, nabyć umiejętności doboru i właściwej selekcji dawców. W tym celu zwiedzili dzielnicowy sierociniec.
Wracając, wpadła do niego. Była odmieniona: blada, zamyślona, jej oczy straciły zwykły blask, jakby nadal przed nimi rozgrywały się minione sceny.
– Tam jest umieralnia – powiedziała. – Dzieci leżą i czekają na śmierć. Śmierdzi szczynami i starym potem. Opiekują się nimi alkoholicy i kloszardzi.
– Kontakt z niemowlętami ma ich resocjalizować.
– Może niektórych resocjalizuje. – Wydęła wargi. – Ale większość leży i śpi albo pije. Jeden na naszych oczach poduszką zadusił niemowlę.
– Na pewno zostanie ukarany – Adams wzdrygnął się. – Jeśli nie da się inaczej, to wykorzystamy nasze dojście do Człekousta.
– Nie… Zrobiono to na rozkaz pedagog Mówiącej. Potem mi wytłumaczyła, że to niezbędne. Dziecko było słabe i obciążone dziedzicznie.
Uświadomił sobie, że Natalia jeszcze nie zdjęła butów.
– I te kobiety, te matki, które stoją przed oknami. Przecież żadna z nich nie ma szansy obejrzeć swojego dziecka.
– To po co stoją?
– Może czują bliskość swych dzieci. Stoją, choć nie powinny, a przecież to dla ich dobra. W żłobkach obowiązkowo umieszcza się piąte i następne dzieci z najuboższych rodzin, bo byłyby ciężarem i nieszczęściem. Jasno wynika to ze statystyk społecznych.
Adams chciał jej zaproponować kawę.
– Nie. Nie chcę dalej studiować ossuarystyki.
– Przeniosą cię bez trudu. Na inne kierunki historii sztuki jest łatwiej się dostać, ale i zapotrzebowanie na fachowców jest mniejsze.
– Mówiąca mi wszystko wyjaśniła, ale jak sobie przypomnę te smutne spojrzenia… Nie chcę się dowiadywać, co z małych kosteczek można wykonywać. Lepiej niech żyją.
Adams z żalem pomyślał o zabawnym kościanym ptaszku, którego Natalia otrzymała za udział w eksperymencie. Pewnie zapragnie się go pozbyć… Ptaszka uformowano z kości embriona. Główkę i dzióbek z czaszki, resztę jak leci: skrzydełka z kości ramion i niektórych żeber.
Natalia jednak nie wspomniała o statuetce.
36.
Ponieważ Adams stracił kontrakt, wyłączono mu dopływ gazu. Każdy pokój hotelowy miał oddzielny licznik i zawór. Dyskusja z przybyłym gazownikiem była niemożliwa. Na uwagę Adamsa, że regularnie płaci swoje rachunki, fachowiec odparł:
– Nie jest możliwe, abyście po utracie stanowiska byli w stanie pokrywać koszty spalanego gazu. Urząd wyprzedza skutki zaistniałej sytuacji, chroni was przed długami, które wkrótce stałyby się nie do spłacenia.
Trzeba było przestawić się na suchy wikt. Surowsze warunki egzystencji kierowały myśli ku sprawom zasadniczym. Wprawdzie tutaj stracił pozycję na uniwersytecie, ale niekoniecznie to samo stało się na powierzchni. Warto było więc gromadzić wyniki naukowe. Stypendium dostał na badanie losów Alonzo Zumarragi, który według świadectwa Battaglii zniknął w Rzymie w roku 1315.
Czy Zumarraga trafił do labiryntu? Budowniczy podziemi musiał znać figury lullijskie. Mury Leona stały już przed Zumarraga, furtka od Via Pisani też w nich była. Może uczeń Lulliusa ją otworzył… W myślach powracała dziwna sugestia Uombocco.
Czy Ibn Khaldouni już wrócił? Adams podniósł słuchawkę. Przez dochodzące z oddali dzwonki z aparatu na biurku Ibn Khaldouniego dał się słyszeć równomierny szmer oraz tykanie zegara. Cóż, Adams stał się kimś, czyje słowa warto zapisywać.
– Tak, słucham – głos Ibn Khaldouniego zabrzmiał chropawo.
– Nie masz ochoty pogadać z historykiem cywilizacji atlantyckiej? A przy okazji napoić bezrobotnego herbatą?
– Ach, to ty, Adams.
– Długo mnie tu nie było.
– Wiem. Z twojego powodu spędziłem wiele godzin na rozmowach z nadzwiadowcą Bieleniem. – W słuchawce chrupnęło, szum stał się głośniejszy. – Pouczono mnie, o czym nie wolno mi z tobą rozmawiać.
– Zabronili ci ze mną rozmawiać…?
– Nie zabronili. Wpadnij, stawiam wodę na kawę.
Ibn Khaldouni był blady, wymizerowany, pod jego oczami znaczyły się głębokie cienie.
– Wyglądasz marnie, profesorze.
– Przez ciebie.
Ibn Khaldouni spokojnie patrzył, jak gaśnie uśmiech Adamsa. – Przez twój eksperyment aresztowano mnie. Dopiero wczoraj powiedzieli, że to było prewencyjnie, i wypuścili.
– Nie przypuszczałem.
– Jasne. – Ibn Khaldouni pokiwał głową. – Proszę cię o jedno: nic o eksperymencie. Mam zakaz rozmawiania o tym.
– Przyszedłem naradzić się właśnie w tej sprawie.
– Wykluczone. Te ściany są pełne pluskiew, a mikrofon telefonu podłączono do dobrego wzmacniacza. Nic nie ukryjesz. Lepiej mów o tym, o czym wolno. Nie zamierzam znowu trafić do aresztu, nawet prewencyjnego. Zaraz będzie kawa.
– Eksperyment był jedną z rzeczy, o których chciałem z tobą rozmawiać – powiedział Adams. – Nie jedyną.
– Bieleń mówił, że znalazłeś sobie kobietę. Zdążyłeś już zapomnieć o Liliane?
– Jestem z Natalią. To wynik eksperymentu.
– Wy, Europejczycy, zdumiewacie.
– Tak…?
– Już nowa kobieta… U nas jest inaczej. Jako szczeniak bawisz się na podwórku z dziewczyną. Rodzice dogadują się albo nie. Lata lecą… Żona to jak z trudem zdobyty skarb. – Ibn Khaldouni zaparzył kawę. – A ty, Adams, przy jednej kawie rozpaczasz po Liliane, a przy następnej jesteś z Natalią. Rach-ciach, był człowiek, nie ma człowieka.
– Liliane odleciała. Nie miałem na to wpływu. – Bezradnie wzruszył ramionami.
– I co? I już? – Ibn Khaldouni szyderczo powtórzył jego gest. – A czas? A ta część życia, kiedy losy plotły się razem? Chyba was nigdy nie zrozumiem. – Postawił kawę przed Adamsem.
– To obserwuj. Ja też nie rozumiem wielu spraw, ale najpierw obserwuję, a dopiero później usiłuję wyciągać wnioski.
Zapanowało milczenie. Ibn Khaldouni głośno siorbał. To zirytowało Adamsa.
– A ty myślisz, że kiedy stąd wrócisz, zastaniesz swoją żonę, jak ją zostawiłeś…? – powiedział zaczepnie.