Wśród stłoczonych przekupniów i oczekujących na autobus podróżnych pośpiesznie lawirowali studenci, zgarbieni, z notatkami pod pachą, starający się zdążyć na najbliższe zajęcia. Korytarze wewnątrz budynków wydziałów poprzedzielano zamkniętymi drzwiami, które otwierać mogli tylko pracownicy. W ten sposób chciano odosobnić miejsca pracy naukowej, ograniczając ruch i gwar studenckich rozmów na korytarzach, nawet kosztem niewielkich utrudnień. Studentów wpuszczał na teren oddziału pracownik prowadzący zajęcia i on odpowiadał za nich prawnie i materialnie na tym terenie.
Z reguły pracownie umieszczano w innych budynkach niż sale wykładowe i seminaryjne, co obniżało choćby koszty zasilania czy dostawy gazu. I dlatego, idąc z wykładów na oddziale ossuarnym wydziału sztuki do pracowni, należało pokonać kilka przecznic i skrzyżowań ze światłami.
Budynek administracji ciągnął się przez cały kwartał, przepuszczając ulice miejskie systemem przewiązek. Było to masywne, betonowe gmaszysko, do którego wiodły wysokie schody, a fronton wspierały przysadziste, graniaste kolumny. Na środku frontonu stała okazała rzeźba dwóch ściskających się przyjaźnie postaci, z których jedna była do pasa muskularnym mężczyzną, a od pasa kozłem, druga z kolei dokładnie na odwrót. Wiązało się to jakoś z dewizą La Sapienzy. („O duchu, który tworzy, sprawia, oczyszcza sobą innych, i ciele, które realizuje wzniosłe zamierzenia ducha nieudolnie, robi błędy, które nieoceniony duch znów musi brać na siebie, czy jakoś podobnie…”, przypomniał sobie Adams). Na narożach gmaszyska stały cztery ptaki o kobiecych głowach, tułowiach i ustach rozdziawionych do krzyku. Przed nimi, lecz niżej, z naroży niemal zwisały cztery lwy o kobiecych głowach i piersiach. Owe harpie miały symbolizować pytania, a grymas twarzy oraz brak skrzydeł u sfinksów – wielką wagę udzielanych odpowiedzi.
Budynki oddziałów były właściwie pomniejszonymi kopiami gmachu administracji, ustawionymi w równych szeregach, prostopadle do jego osi. Po obu stronach administracji wiodły ruchliwe arterie.
Adams czekał na przystanku. Natalia musiała przejść tędy w czasie przerwy w zajęciach. Postanowił z nią porozmawiać. Ciągle jacyś ludzie przeciskali się przez tłum i potrącali go. Obok stanął młody żebrak i do plastikowego kubka zbierał bilon. Co chwilę zwracał się do Adamsa i natarczywie stukał go kubkiem w brzuch. Twarz żebraka pokrywały małe, okrągłe strupki. Nawet nie otaczały ich krążki zarumienionej skóry. Na chudych rękach miał połyskliwe plamy. Na grzbiet naciągnął niemiłosiernie brudny, ciężki płaszcz. Chude ręce wysuwał wprost z jego rękawów; koszuli nie miał. Toczył mętnym wzrokiem, trochę się ślinił.
Adams odsunął się. Żebrak postąpił za nim, spychany przez tłoczących się ludzi. Krok po kroku Adams powoli odchodził od słupka z tabliczką. Dryfował z ludźmi. Tak był zajęty unikaniem kontaktu z włóczęgą, że zapomniał, po co tu przyszedł. Ciągle potrącali go zniecierpliwieni przechodnie.
Do żebraka podeszła młoda kobieta w powalanej błotem wiatrówce i dziurawych dżinsach. Miała całą twarz pokrytą plastrami. W tej masce widniały tylko otwory na oczy, usta i dziurki nosa. Na jej skraju, przy granicy włosów, widać było łuszczącą się różową, bibułkowatą skórę. Kobieta zaczęła głośną rozmowę z żebrakiem, która zaraz przerodziła się w kłótnię i szarpaninę.
Adams zobaczył Natalię za późno. Zamyślona, zgięta pod ciężarem pliku notatek, dotarła już na przystanek. Rzucił się za nią. Drogę zagrodziła mu rozwrzeszczana odrażająca para. Akurat podjechał autobus i tłumek wsiadających zagarnął Natalię do środka, szczelnie wypełniając wóz. Spóźnialscy próbowali jeszcze jakoś upchać się do wnętrza. Nawet połowa oczekujących nie wsiadła. Autobus ruszył z wyciem zdławionego silnika.
Znowu przed nosem Adamsa żebrak potrząsał monetami w kubku. Gdzieś zniknęła jego kłótliwa towarzyszka. Adams przyłożyłby mu w gębę, gdyby nie te strupy.
43.
Adamsowi przestano wypłacać zasiłek w gotówce. W zamian dostawał talony na trzy posiłki dziennie: śniadanie (chochla kaszy i kubek gorącej, słodkiej herbaty), obiad (miska zupy, na drugie danie ćwiartka chleba i dwie garście krwawej kiszki albo gotowana rzepa, albo ziemniaki w skórce), kolacja jak śniadanie. Brak gotówki zaczął mu doskwierać: nie można było jeździć tramwajami, nie było za co dokupić jedzenia. Z nadzieją podniósł się na dzwonek telefonu.
– Przestań wreszcie niepokoić Natalię! – rozległ się znajomy głos. – Nie waż się jej zaczepiać. Załatwię, że ci kartki zabiorą i zdechniesz z głodu! Nie zbliżaj się do uniwersytetu!
Adams słuchał uważniej. Tak, dziś ton był inny, spokojniejszy. Poprzednim razem Mówiąca miotała się jak osaczona bestia. Teraz cedziła każdą obelgę.
– Nędzny profesorek! Gnój! Przybłęda! – słowa leciały jak celnie rzucane kamienie. Zdarzały się chwile przerwy, namysłu.
Adams zapukał palcem w mikrofon.
– Co mi tam stuka na linii?! – warknęła. Dał się słyszeć odgłos uderzeń, jakby w obudowę aparatu. – A zresztą możesz z nią rozmawiać. Usłyszysz dokładnie to samo, co ode mnie! Natalia cię nie chce! Słyszysz, Adams?! Ona nie chce cię widzieć ani rozmawiać z tobą! Jesteś dla niej zbyteczny.
Tym razem to stuk słuchawki rzucanej przez Mówiącą zakończył rozmowę.
To rozwścieczyło Adamsa.
„Właśnie teraz powinny kończyć się zajęcia”, pomyślał. Pewna siebie Mówiąca powinna być mniej czujna.
Tramwajem pojechał na gapę. Wcisnął się w pobliże wściekłej awantury. Dwóch włóczęgów omal się nie pobiło. Wokół rozchodził się fetor nie mytych ciał. Inni pasażerowie starali się od nich odsunąć jak najdalej. W ścisku podczas godzin szczytu nie było to możliwe. Adams krył się w chmurze ich smrodu przed czujnym bileterem. Oczywiście, nieskutecznie. Zaraz został wyłowiony i wywleczony prawie za kark.
– Nie wsiada się środkowymi drzwiami – rzucił zziajany bileter, który specjalnie ku Adamsowi pchał się przez pół wozu.
– Jasne, ale bałem się, że nie zdążę.
– Będzie kara.
– Nie mam czym zapłacić. Jestem włóczęgą. Podlegam programowi ochrony społecznej. – Adams wyglądał zbyt schludnie, aby bileter w to uwierzył.
– Legitymacja kloszarda!
– Nie mam formalnych uprawnień.
– To jedziemy na komendę.
– Może być. Wyśpię się w cieple. – Adams wzruszył ramionami. Wiedział, że bileter nie zatrzyma tramwaju. Zniecierpliwieni pasażerowie rozszarpaliby go na strzępy.
– Jak ci przypierdolę! – Bileter próbował wyciągnąć służbową pałkę. W ścisku nie było to możliwe.
– Legitymacji nie mam, ale mogę okazać bloczek na obiad dla bezrobotnego. – Adams starał się załagodzić sytuację. Chciał koniecznie zobaczyć się z Natalią.
– Marny dowód.
– Mam jeszcze bloczek na kolację.
– Okazać obydwa.
Adams podał je wysoko ponad głowami podróżnych.
– Zostaną zatrzymane do sprawdzenia – powiedział bileter i schował oba kawałki papieru do kieszeni. Ruszył w kierunku następnego podejrzanego.