Tramwaj dowiózł Adamsa pod sam uniwersytet. Przystanek był przy budynku jego wydziału. Adams przez chwilę myślał, czy by nie odwiedzić swojego oddziału naukowego, może nawet swojego pokoju. Zajrzeć, jak też tam teraz wyglądało. Wyobraził sobie beznadziejną kupę notatek usypaną na środku pokoju, grób myśli – nie mauzoleum, ledwie marny kurhanek, ot, nierówność gruntu, bo tak wyszło grabarzom, którzy łopatami przyklepywali ziemię.
Machnął ręką. Nie było po co wracać. Większość swoich obserwacji mógłby zapisać ponownie. Pamiętał spostrzeżenia z Miasta pod Skałą; póki nie stłumią ich nowe, będą siedziały gdzieś pod czaszką, gotowe do spisania.
Dotarł do okazałej bramy wyjściowej oddziału ossuarnego. Spacerował, bo jedyna ławka z kutego żelaza, wbetonowana w chodnik, była niewiarygodnie zanieczyszczona przez kruki i gawrony.
Wreszcie doczekał się. Z budynku wysypali się studenci. Wśród nich wypatrzył Natalię. Przygarbiona, taszczyła pod pachą plik książek i notatek.
Zawołał ją po imieniu. Nie zareagowała. Podbiegł i zatrzymał ją, łapiąc za ramię.
– Natalia!
Jej spojrzenie bez blasku zniechęcało do rozmowy.
– Jesteś naćpana?
– Co? Ach, to ty, Adams.
– Natalia, wrócisz do mnie?
– Gdzie mam wracać? – jej oczy były dalej nieobecne; myśli skierowane w głąb siebie.
– Przecież to ja, twój Humphrey.
– Och, to ty, Adams. Wiesz, rozwinęłam się. – Lekko wysunęła się z jego objęcia. – Tu są wspaniali ludzie. Pedagog Mówiąca potrafi pomóc mi w każdym kłopocie, jaki mnie spotka. Życie z tobą byłoby zupełnie jałowe, no wiesz, takie bez sensu. Praca tutaj daje mi wreszcie poczucie wolności.
– Praca, wolności…?
– Właśnie tak. Idę. – Bez słowa zbiegła po schodach. Nie próbował jej zatrzymać.
44.
Spotkanie z Natalią nie pozostawiło wątpliwości, że utracił ją nieodwołalnie. Można się było tego domyślić po ostatniej rozmowie z Mówiącą.
Po co dłużej tkwić w Mieście pod Skałą? Żeby nieustannie rozpamiętywać utratę ukochanej kobiety? Cóż dobrego mogło go tu spotkać?
Konto, nie zasilane kolejnymi pensjami, wykrwawiało się na codzienne wydatki. To, co wcześniej nazywał pensjami, było prawdopodobnie kolejnymi ratami za udział w eksperymencie. Widocznie kwotę wypłacono już w całości, wypłaty się skończyły…
Nie zamierzał wracać do zamurowanej furtki. Skoro dotarł do Miasta pod Skałą, wykorzystując ledwie połowę hasła „Silvestere”, co mogło znajdować się na końcu drogi? Może rozwiązanie problemów? Może powrót utraconej kobiety?
Cóż, z drzewa wyszedł, w drzewo przyjdzie mu wrócić. Spakował się: szczoteczkę do zębów schował do kieszeni; notatki przepadły wraz z utratą pozycji na uniwersytecie.
Dotarcie pod Janycuł wymagało zniesienia udręki dojazdu komunikacją miejską, słuchania żałosnego zgrzytu kół tramwaju i wdychania smrodu kloszardów tłoczących się w strefach socjalnych każdego wozu. Prawo do bezpłatnego przejazdu w strefie socjalnej dawała legitymacja kloszarda. Jednak jej uzyskanie wymagało pokonania licznych przeszkód biurokratycznych, a potem regularnego potwierdzania w urzędzie, że jest się całkowitym wrakiem człowieka. Mimo braku legitymacji, pozbawiony gotówki Adams obecnie jeździł w strefie socjalnej. Obywatele usiłujący skorzystać z nienależnych im uprawnień, skryci w tłumie włóczęgów, by przejechać bez biletu, byli bezlitośnie wywlekani przez czujnych kontrolerów, a wyglądający zamożniej płacili wysokie mandaty. Dzisiaj szczęście mu dopisało.
Tramwaj dotarł w pobliże Janycułu. Adams przecisnął się ku wyjściu. Musiał mocno pracować łokciami, żeby wysiąść. Nie rozglądał się specjalnie, ale nie wątpił, że za nim wyskoczył nieodłączny cień.
Za resztkę pieniędzy kupił bilet upoważniający do godzinnego spaceru po ogrodach przewodniczącego. Nie pamiętał, gdzie rosła layleia, zatrzymywał się więc przy każdym okazie i wypatrywał tabliczki. Wreszcie ujrzał charakterystyczną sylwetkę. Coraz drobniejsze gałązki rozszczepiały się w cieniutkie, niemal niewidoczne włoski – jak mgiełka. Przyśpieszył kroku. Wkrótce gnał, nie mogąc doczekać się wolności. Za sobą słyszał sapanie biegnącego funkcjonariusza.
Nagle zamarł: obok siebie rosły dwa okazy Cayleii. W którym z nich jest wejście do korytarzy…? Gdzie jest dziupla?
Czyjaś ciężka łapa opadła na jego ramię.
Adams odwrócił się gwałtownie.
– Nie możecie…! Nie wolno wam…! – krzyczał czerwony: wysiłku podwywiadowca Ribnyj, z trudem łapiąc powietrze.
– Czego nie mogę?! Czy jestem aresztowany?!
– Nie.
– Więc pójdę, gdzie chcę.
– A właśnie, że nie. – Ribnyj złapał go kurczowo za rękaw, a jednocześnie usiłował dmuchać w gwizdek. Chociaż poczerwieniał jeszcze bardziej, zdołał wydobyć jedynie cichy pisk.
Mimo to pojawiło się kilku porządkowych. Pomogli przytrzymać Adamsa.
– Jesteście aresztowani… – zdecydował wreszcie funkcjonariusz.
– Za co?!
– Za deptanie trawnika. To poważne wykroczenie. Tu jest teren stadionu przewodniczącego Nero.
Adamsa skuto i odstawiono na dobrze znaną komendę, trzęsącą się suką w truskawki i banany. Ciaken go rozkuł.
– Jednak nie zostałem aresztowany? – Adams uśmiechnął się pogardliwie.
– Wystarczy niewielka grzywna.
– Ja tam wrócę.
– To znowu będzie mandat. Trawa otacza obie Cayleie.
– To co, mam przeskoczyć o tyczce?
– Macie zakaz opuszczania miasta, ciąży na was podejrzenie zabicia Ibn Khaldouniego. Ponadto wyniki eksperymentu nie zostały jeszcze całkowicie opracowane.
– Przecież przestaliście mi płacić.
– Sprawdzimy w rachubie, czy jeszcze nie została jakaś końcówka do wypłacenia.
– Natalia mnie opuściła. Po co mam tu tkwić i wszystko rozpamiętywać?
– To nie zależało od nas. Możemy dla was załatwić opiekę pedagog Mówiącej. Pomoże wam odnaleźć się w nowej sytuacji.
– Chcę rozmawiać z Człekoustem.
– Nadobywatel Człekoust jest obecnie bardzo zajęty.
– Ja jednak koniecznie chciałbym z nim rozmawiać.
– Z pewnością przyjmie was, jak tylko będzie mógł.
Odprowadzono go do celi numer osiem. W kącie stało regulaminowe wiadro zimnej wody, przynajmniej można było spłukać pot z twarzy.
45.
Nadobywatel komendant był zbyt zajęty i rozmowa nie doszła do skutku. Adamsa zwolniono z aresztu znów o trzeciej w nocy. Prosił, żeby mu pozwolono przespać się w celi do rana, bo komunikacja miejska jeszcze nie działa, a na dodatek pada. Niestety, przepis nie pozwalał pozostać w areszcie do rana, jeśli nie przedstawi się wcześniej formalnego oskarżenia. Nocna zmiana była bowiem zobowiązana do opróżnienia i wysprzątania zwolnionej celi.
„Cóż, zmoknę ja, zmoknie cień”, mruknął i ruszył w deszcz. Kompletnie przemoczony, dotarł do hotelu około piątej.
Drżąc z zimna na ulicy, zastanawiał się, czy nie nadszedł właściwy moment, by odszukać drzwi w drzewie. Ale wyobraził sobie szamotaninę z przemoczonym funkcjonariuszem i przeszła mu ochota. Trzeba to lepiej zaplanować. Najpierw rozstrzygnąć, w którą z Cayleii wiedzie droga.
Bramę otworzono o szóstej.
Nawet nie rozchorował się. Wystarczyło jeden dzień pozostać w pokoju i gorączka minęła. Tyle że Adamsowi dokuczał głód.
W urzędzie najpierw usiłowano go zbyć, przedstawiając rozliczenie, z którego wynikało, że należność została już uregulowana. Adams jednakże oświadczył, że musi więc albo z głodu opuścić Miasto pod Skałą, albo popełnić jakieś przestępstwo, by umieszczono go w areszcie. Lewtan wysłuchał tego w milczeniu. Dopiero gdy Adams powołał się na opinię przodownika Ciakena, wyszedł. Po dziesięciu minutach wrócił czerwony z wściekłości, ale z nową decyzją. Stwierdził, że ktoś w rachubie właśnie popełnił błąd i uznał, że Adamsowi należy się jeszcze wyrównanie za eksperyment. Ta nienależna kwota – jak kwaśno stwierdził – zostanie podzielona na stosowne raty.