– Ciepło tutaj – powiedział i lekko rozsunął poły szaty.
– Chcesz być traktowany jak niewolnik czy jak wolny?! – nieoczekiwanie podniosła głos.
Spojrzał na nią zdziwiony.
– Mnie wolno, tobie nie! Przecież nie masz nic pod spodem.
– Mam bieliznę.
– Nie masz skorupy. Dlatego Symmachs z Illationem zrobili z ciebie niewolnika.
– Dlatego?
– Tak. Chcieli cię wykastrować, bo nie miałeś skorupy na sobie. Planowali cię na eunucha do pilnowania Adali i mnie.
– Coś takiego!
– A tak. Skoro masz takie zwyczaje, że wędrujesz bez skorupy. - Wzruszyła ramionami. – Nie znosili Engilu, a mieli okazję się zemścić.
– Co mnie uratowało?
– Raczej: kto. Lotta zauważyła, że masz prawie wszystkie zęby. Rozdziawiła twoje zakrwawione wargi i przeliczyła je. Przekonała Hrabbana, że jesteś młody i zdrowy, więc można cię będzie nieźle sprzedać. Eunuch nie osiągnie wysokiej ceny.
– Jak można zdobyć skorupę?
– Kupić u płatnerza. Takie są najlepsze. Zwykły kowal zrobi gorszą.
– Ale nie mam pieniędzy. Na dodatek nic nie zarabiam.
– Mógłbyś sprzedawać dzbanki i koszyki.
Spodobał mu się pomysł samodzielnego zarobkowania. Ale jak zdobyć materiał…? Adams przesunął dłonie pod głową.
– Wiedziałem, że to jest strój dziewicy. Adala mi mówiła.
– Adala pokazała ci swój pas?! Ależ ona nie ma do niego szelek i nosi piersi na wierzchu! Adala już pokazała ci swoje piersi?! Ta cholerna żmija, Adala! Nie żmija, to jaszczurka, jaszczureczka o aksamitnej skórze i szmaragdowych oczkach jak szlachetne kamyki, tak?! I o foremnych, zadartych piersiaczkach, tak?!
– Nie pokazała mi piersi, powiedziała, że nosi tylko pas, bo Hrabban nie chce jej kupić całego stroju.
– Pas można zedrzeć przez biodra, raniąc skórę. Nie jest wystarczającym zabezpieczeniem. – Wydęła wargi. – Pas Adali już nie ma czego chronić. Nie nosiła go w domu…
Adams spojrzał na nią poważnie.
– Ty jesteś jedynym mężczyzną, któremu się pokazałam w tym stroju.
– To kto ci go kupił?
– No, przecież ty.
– Jakżeż ja?
– Wodogłów, Engilu o Strasznej Twarzy. Machnął ręką.
– Ech, ty znowu o tym samym…
– Jeśli nie jesteś Engilu, to jesteś drugi, który mnie w tym widział. Engilu nauczył mnie zakładać strój.
– Ale szelki niczego nie trzymają – zauważył Adams. – Unoszą się, podwijają.
– Bo je sama dorobiłam. Wiesz, wyrosłam za wysoka. Ten strój był przeznaczony dla znacznie niższej dziewicy i… sporo szerszej w biodrach.
– Zauważyłem.
– Musiałam go przerobić. Ucięłam oryginalne szelki, a stanik połączyłam z pasem innymi. Myślę, że trudno to zauważyć.
– Ja zauważyłem.
Spojrzała na niego tak jakoś dziwnie i ciepło, jakby chciała powiedzieć: „Dość przedstawienia”, wstała i naciągnęła tunikę.
– Pora kupić ten olej, zanim ostatni sprzedawcy zabiorą się do domów – powiedziała.
Starannie drapowała zwoje szaty. Adams znów spojrzał na morze. Ostre iglice czy wzniesienia na horyzoncie były jakby większe.
– Widzisz te wyniosłości w oddali? – wskazał palcem. Nie był pewien swojego wzroku.
– Pan Czuwający przybywa – powiedziała. – Trzeba wszystkich ostrzec, żeby godnie go przyjęli.
62.
Przybycie Pana z Morza nie było już nowiną. Zbliżający się obiekt przypominał gigantyczny okręt o wielu wieżach, wzniesionych w równych odstępach. Po trzech dniach morze miało inny zapach. Nieznośnie cuchnęło ścierwem. W następnym dniu zmieniło kolor na żółty. Poziom wody wolno się podnosił; morze pochłonęło pas czarnej plaży, weszło w nabrzeżne zarośla. Zbliżyło się do zabudowań Krum.
Kadłub Pana z Morza oszałamiał rozmiarami, ciągnął się wzdłuż całego wybrzeża. Jeszcze zbyt daleki, by dostrzec załogę na pokładzie. Burta podzielona była na sekcje, z których jedne kulminowały w strzelistych wieżach, inne kończyły się rozgałęzionymi masztami czy antenami. Uderzała nieregularność struktury, nierówne płyty (może blachy?) wieńczące burty. Widać było, że zetknie się z lądem na cyplu, gdzie stała twierdza Krum. Tam na blankach krzątali się żołnierze; całe połacie muru przykrywano płótnem; transporty znikały w paszczy trupiej czaszki z kamienia. Hrabban dwoił się i troił.
– Zabić deskami wszystkie okna. Uszczelnić słomą drzwi – wydawał fachowe polecenia.
Zabezpieczano siano w stodole i zapas mąki w spichlerzu. Dom zmieniał się w ciemny bunkier. Niby cieszono się na tę wizytę. Miała zapewnić urodzaj i dostatek na długi czas. A tu nagle takie środki zapobiegawcze…
Zabiegany gospodarz stał się dziś bardziej przystępny niż zwykle, Adams podzielił się z nim obawami.
– Zależy jak długo potrwa jego wizyta. Krótka to same dobrodziejstwa, przekonasz się, Podskocz. Długa często kończy się epidemią. Ale wszystko zależy od tego, czy wyjdą czerwie. – Hrabban pokiwał głową. – To jest cholerstwo, plaga. Wielu umrze z ich powodu.
Adams musiał mieć nietęgą minę, bo gospodarz go pocieszył:
– Ale nie zawsze czerwie wychodzą.
Należało zgromadzić jak najwięcej wody. Była już we wszystkich dzbanach i naczyniach; w łaźni wypełnili czystą wodą cały basen.
– Gorgonij! – rozkazał Hrabban. – Weź Podskocza i Nowego i opróżnijcie gnojownik, nie cały, ale do połowy.
Wiadrami przenosili cuchnącą maź z niższego zbiornika do wyższego. Gdy już sporo ubyło i nie można było sięgnąć wiadrem na kiju, nowy niewolnik, Kuczer, zszedł do dołu i zanurzył się po pas w gnoju. Podawał pełne wiadra na górę.
– Ty, popatrz! – Kuczer wskazał niewielkie drzwiczki wyłaniające się nad poziom gnoju. Były zablokowane belką.
Gorgonij wezwał gospodarza.
– Wybierać, aż całe się odsłonią, potem je otworzycie – powiedział Hrabban.
Wraz z dolnym brzegiem drzwiczek pokazała się gliniasta grobla. Niewolnicy ułożyli na niej łatę. Drzwi prowadziły do stemplowanego belkami, ciasnego korytarzyka, który kończył się niewielką ziemianką.
Zaczęło mżyć żółtawą, cuchnącą mazią.
– Trzeba się pośpieszyć – powiedział Hrabban. – Ty, Nowy, zostaniesz w domu. I tak się już utaplałeś w gnoju. Kiedy wejdziemy do środka, zablokujesz te drzwi, spuścisz wrotka i gnój znowu wypełni zbiornik. Potem zamknij się w domu i za nic nie wychodź, póki nie przestanie padać.
Kuczer nie potrafił stać prosto w obecności właściciela. Garbił się ze wzrokiem wlepionym w ziemię. Cuchnął bardziej niż smród ciągnący od morza.
Hrabban skrzywił się.
– Ale taki brudny nie wejdziesz mi na pokoje. Marcupij!
Stary posłusznie przydreptał.
– Trzy albo cztery wiadra. Zaczerpnij i wylej na Nowego. Aż go umyjesz do czysta. Ale biegiem!
Reszta domowników weszła do schronu. Illation prowadził kobiety. Każda z nich ściskała pod pachą szkatułkę. Po kobietach wszedł Hrabban, pochód wolnych kończył Symmachs.
– Deska! Rzucić ją na stertę. No, już! – rozkazał.
– Jak przejdziemy? – spytał Adams w imieniu niewolników.
– Grobla zostaje – burknął Symmachs. – Jak spadniesz, to sobie zębów nie wybijesz! – Zarechotał.
Gorgonij, a po nim Ingyar i Adams zniknęli w korytarzu. Dołączył do nich Marcupij, który zamknął drzwiczki.
Kuczer zabarykadował je od zewnątrz. Miał trochę satysfakcji, że właściciele są bardziej uwięzieni niż on sam, a po chwili spuścił na nich falę gnoju. Deszcz zgnilizny gęstniał. Od wybrzeża dochodziły odgłosy cichych detonacji. Nawet przez głowę nie przeszło Kuczerowi, żeby spróbować ucieczki. Staranność przygotowań do wizyty władcy przekonała go, że to dom będzie najlepszym schronieniem.