– Tak. Klamka nie ustępuje.
7.
Do wyjścia trafili bez trudu. Żaden podmuch nie zamknął drzwi ani nie otworzył dodatkowych. W salce wyjściowej na warstwie mułu przybyły ślady Liliane. Ułożona z czarnych kamyczków czaszka dziwacznego stwora nadal wykrzywiała się groteskowo. Klamka nie dawała się poruszyć, drzwi nie ustępowały.
– Spróbujmy je otworzyć. Masz pilniczek do paznokci?
– Mam też nożyczki.
Było gorzej, niż się spodziewał. Pilnik wydobywał z dziurki od klucza pojedyncze grudki tynku. Cały mechanizm zamka zalepiono zaprawą murarską. Adams pracowicie usuwał ziarno po ziarnie.
– Zamurowali nas?
– Wydobywam luźne ziarna. Może zaczęli jakieś roboty i przysypali drzwi pryzmą gruzu.
– Sporo roboty.
– Tak. – Skinął głową, nie przerywając pracy.
Liliane usiadła, obserwując jego wysiłki. Kiedy Adams przerwał na chwilę, przyjrzała się jego robocie.
– Oczyściłeś mechanizm zamka, klamka się rusza… – zauważyła. Obejrzała szparę przy zawiasach. – To będzie łatwiejsze, niż się wydaje. Wystarczy oczyścić z gruzu.
Drzwi, szarpnięte za klamkę, zadrżały. Osypała się zaprawa. Kiedy ją usunęli, drzwi ustąpiły. Ukazał się lity, ceglany mur.
– Łomoczemy…? – zapytała. Bezradnie machnął dłonią.
– Najpierw ty.
Adams uderzył spodem pięści. Odpowiedział głuchy mlask. Spojrzał na Liliane. Teraz ona spróbowała. Oczywiście bezskutecznie. Kolejną serię uderzeń pochłonęło sztywne podłoże. Cisza.
– Szkoda rąk – powiedział. – Tkwimy w pułapce. Gdzieś czytałem o planach przedłużenia linii metra poza Ottaviano. Mieli tu zmienić układ ulic. Spałaś w korytarzach…? – spytał po chwili namysłu.
– Nie… Myślę, że nie.
– Dziwne. To nie jest mur wzniesiony wczoraj. Zaprawa zdążyła stężeć.
– Wędrowałam przez te podziemia całymi godzinami… Wpadłam w dziwaczny stan: nie kończące się, identyczne korytarze.
– Powinnaś chociaż pamiętać przebudzenie.
– Nie pamiętam żadnego przebudzenia.
Jego zegarek pokazywał „1 stycznia 00”, przypadkowo wciśnięty przełącznik był zablokowany. Adams nacisnął go, uruchamiając. Sekundnik zaczął naliczać upływ czasu.
– Ja mam mechaniczny bez datownika – powiedziała. – Wskazuje dziewiątą.
Policzek Adamsa pokrywała szorstka szczecina kilkudniowego zarostu.
– Mur ma przynajmniej trzy dni – zawyrokował. – To dziewiąta rano, bo znowu jest jasno. – Tak ustawił swój zegarek.
Jednak metabolizm ma własne prawa chronologii, mierzące upływ czasu lepiej niż zepsuty zegarek. Tymczasem organizm nie dawał żadnych wskazówek. Stres ściskający żołądek byłby marnym wyjaśnieniem.
– Sam nie wiem. Niby długi czas, szczecina na gębie wyrosła, a nawet sikać się nie zachciało.
Zatrzepotała długimi rzęsami.
– Nie każdemu. Ja nasikałam w jednej salce, za postumentem jakiegoś robaka, czy jak ty mówisz: pajęczaka. – Jej angielszczyzna była płynniejsza, akcent francuski słabnął.
– No, to co teraz zrobimy…?
– A ty masz pomysł?
– Możemy iść naprzód albo próbować wydrapać dziurę w murze za pomocą twojego pilniczka. Może zdążymy ją wywiercić, zanim umrzemy z głodu. Murarze mogli zbudować naprawdę grubą ścianę.
– A pierwsze rozwiązanie?
– Oznakowania są jednoznaczne jak drogowskaz.
– Ale brniemy coraz głębiej.
– Niekoniecznie. Weszliśmy z zewnątrz, w skraj tych podziemi, na tyle nieważny, że go zamurowali. A rzeźby przyniesiono z naprzeciwka. Od strony Muzeów, nie od wejścia.
Związała jasne włosy czerwoną wstążką. Miała smukłą szyję. Podobała mu się coraz bardziej. Starał się argumentować logicznie, aby sprawić wrażenie pewnego siebie, ale to właśnie niepokój usiłował ukryć w potoku argumentów. Wątpił, że podziemia to magazyn muzealny. Skoro są aż tak rozgałęzione – zmylenie drogi skazuje na śmierć głodową. Może zbudowali tak rozgałęzione magazyny, by lepiej usystematyzować zbiory rzeźb bezkręgowców…?
Ale dlaczego ukrywają je w magazynach, a w Muzeach prezentują ledwie parę takich rzeźb? Dlaczego nie wystawiają wspaniałych posągów Pani z Cypru…? Ani tych nadzwyczajnych mechanitonów?
Może mechanitony były dziełem snu historyka kultury…
– „Silvestere” to imię? – przerwała jego rozmyślania.
– O ile mi wiadomo, takiej formy imienia Sylwester nie używano.
– Więc jak byś to nazwał?
– Może to skrót, a może niedouczony strażnik napisał imię „Silvestro” z błędem ortograficznym. Cokolwiek znaczy, dla nas oznacza szansę.
Notatki wskazywały: „PLE”, czyli: „Wybierz prawe drzwi, dalej lewe, znowu prawe i wreszcie lewe”. Liliane podążyła za nim.
– Piękne rozety na ścianach – powiedziała.
– Myślę, że to diagramy lullijskie.
– Nigdy o nich nie słyszałam.
– Mało kto słyszał. To Raymundo Lullius, zapomniany geniusz z Katalonii. Uważał, że łącząc liniami pojęcia napisane na kartce, tak, aby powstały z tego figury regularne, ujawni ukryte cechy otaczającego świata i świata ducha. Wynalazł diagram, niektórzy uważają, że odkrył więcej.
– Więcej…?
– Klucz do świata.
– Ciekawe, co znaczą te figury na ścianach?
– Nic konkretnego, póki nie wpiszesz na wierzchołkach tych figur jakichś słów.
– Skąd to wiesz?
– Zajmowałem się jego uczniem, Alonzo Zumarragą. Battaglia napisał, że jeśli Tajemna Sztuka Lulla jest szaleństwem, to jej rozwinięcie przez Zumarragę jest szaleństwem szaleństw.
Wreszcie zatrzymali się przed ostatnimi lewymi drzwiami. Zerwana srebrna plomba z wytłoczonym „Silvestere” wisiała na klamce.
– Byłaś za tymi drzwiami?
– Nie. Przestraszyłam się plomby.
– Nie tyją zerwałaś…?
– Oczywiście, że nie ja.
– Dziwne. Myślałem, że to już była część snu.
– Chodźmy.
– Zaczekaj. – Zasłonił jej drogę ruchem ręki. – Tam mogą być niebezpieczne ruchome rzeźby.
– Popatrz na te ślady! To ślady krwi. – Na posadzce salki były brunatne plamy i mniejsze kropki. Wiodły do prawych drzwi i potem prawym, nie zaplombowanym korytarzem.
Schyliła się.
– To są inkrustacje z czerwonego trawertynu – powiedziała. – Piękna robota.
Rzeczywiście: nieregularne plamy z brunatnego kamienia otaczała cienka granica z żółtego metalu. Wyśmienity rzemieślnik odrobił krople krwi, umieszczając w posadzce z szarego kamienia otoczone mosiężną taśmą kawałki czerwonego trawertynu, a następnie szlifując do równej powierzchni.
Adams obejrzał swą prawą dłoń: na środku widniała blizna. Na lewej równie rozległa, chociaż tylko po otarciu. Skąd wziąłby się ceglany pył, którym tak wybrudził but?
– Wejdźmy już, Adams. Inaczej nie sprawdzisz, co się tam kryje.
Spojrzał na nią bez słowa i pokiwał głową. Przyłożył ucho do drzwi: zupełna cisza.
8.
Adams nacisnął klamkę, otworzył drzwi i znieruchomiał: nadchodził gigantyczny skorpion ze snu. Wyglądał jak żywy, nie jak mechaniton. Liliane odepchnęła go i zatrzasnęła drzwi.
– Ale bydlę! – mruknął z podziwem.
– Widzisz, co tu wyhodowali…? Co skrywają w podziemiach?
– Watykan ma parę gospodarstw, ale tam są ledwie mleczne krowy, a nie jakieś groźne stwory.
– Przecież jeśli wypuszczą to na świat, rozprzestrzeni się plaga. Trzeba to powstrzymać!
– Nie podejrzewam papieży o diaboliczne zamiary.
– Nie rozumiem, jak można tak myśleć! – jej twarz stężała.