Wieczorna odprawa kosztowała Adamsa mniej nerwów niż wczorajsza: wiedział, czego się spodziewać. Tym razem zaplanował, miast kartowania rejonów ścieżki na Nocną Grań, pomiary czasu. W magazynie znalazł kilka jednakowych klepsydr, półgodzinnych. Używano ich do ustalenia czasu gotowania wody do spożycia. Teraz jednak zarówno zwiadowcy na płaskowyżu, jak i penetrujący teren w stronę Nocnej Grani, mieli nimi nieustannie mierzyć upływ czasu. Liczyć półgodzinne cykle. Może biegły w sztuce donoszenia Urbanyj zdoła donieść działającą klepsydrę do kryjówki na płaskowyżu. Kartować miał Scholz, który, jak się okazało, wykonywał już kiedyś jakieś szkice w garnizonie na dole. Tym razem Hugge pozostawał w Wentzlu, a na zwiad szli Palla i Oalbertus. Palla dostał jako uzupełnienie rachubca.
Jeszcze krótki, darmowy przegląd dolegliwości legionistów i koniec służby na dzisiaj. Adams zasnął bez natrętnej gonitwy myśli. Wrócił niezwykły sen o Renacie, która ściąga z siebie powłokę Złotej Gabery jak dopasowany kombinezonik na zameczek. Tym razem jednak odczucia ze zbliżenia z ukochaną były jeszcze słabsze niż poprzednio. Renata wyjaśniła, że Córka Ziemi niemal nigdy nie ma okazji należeć do człowieka więcej niż raz, a ona sama już pewnie przekroczyła dozwoloną granicę. Na uwagę Adamsa, że ludzie czasem żenią się ze Złotymi Gaberami, Renata powiedziała, że widocznie są różne Złote, może niektóre z nich mają jeszcze więcej krwi ludzkiej niż ona. „Ale z taką pierwszy raz nie jest czymś tak nadzwyczajnym, jak był ze mną”, wyjaśniła z szelmowskim uśmiechem.
142.
Rano Złota zbudziła go szarpaniem za ramię. Adamsowi trudno było opuścić krainę snów.
– Hemfriu, odprawa! Wstańże wreszcie!
Dowódca zbierał się niezbornie. Bielizna znowu była poprzesuwana, jakby to nie on sam ją nakładał. Wyciągnął ręce, a Złota naciągnęła na niego tunikę. Pozwolił się odziać. Wolno wracał z mocnego snu.
Na dziedzińcu oba korpusy stały w gotowości. Ani Palla, ani Oalbertus nie pozwolili na żadne oznaki zniecierpliwienia. Najpierw rozdanie klepsydr, potem równe ich uruchomienie. Dalej rutyna służby: lustracja sprzętu, jeszcze dotknięcie dłonią Złotej czół wszystkich simpli, salutowanie, i oddziały wyszły z fortu. Simpel Sinyj uchylił dla nich wrota fortu i pożegnał, salutując. Złota spojrzała pytająco na Adamsa, w dłoni trzymała zarobione monety. Zawrócił, obejmując ją ramieniem: można odespać na kwaterze. Ostatecznie, decymus Hugge też nabierał sił po wczorajszym zwiadzie – na odprawie swoich korpusów się nie pojawił.
Późnym rankiem Adams zlecił Crawhezowi przyszycie znaku dowódcy do swojej kolczugi, obrośniętej futrem Gaberci, na sercu – może ochroni przed jakim ciosem. Mosiężny orzeł rozbłysnął po starannym wypolerowaniu.
Potem Adams wziął się do rysowania Złotej. Lekka, rozświetlona mgła zmiękczała cienie. Złota, odziana w zabezpieczenie i pas ze swoim sztyletem oraz płaszcz, wyglądała bardzo interesująco. Zauważyła już wcześniej, że ten widok działa na Adamsa, i dlatego chętnie ganiała przy nim w lekkim stroju. Pas i pas nie zawadzały o siebie. Rysował obecnie jej sylwetkę w tym odzieniu, ale również odzianą tylko we własne futro. Starał się udokumentować unikalne zjawisko, jakim była. Złota miała dziś dobry humor, a każdy powstający rysunek był lepszy od wczorajszego. Po pracy obejrzała prace Adamsa.
– Jestem piękna na twoich rysunkach. Ten jest najlepszy. – Trzymała w dłoniach jeden z kartonów.
– To ostatnia kartka. Trzeba będzie sprowadzić z Krum więcej papieru rysunkowego.
– Ten też jest świetny.
– To akurat twoja pierwsza podobizna. Wtedy wpadłem na pomysł, żeby cię uwiecznić. Nie pamiętasz…?
– Nie wiem, czy wiele kobiet wygląda lepiej ode mnie. – Wydęła wargi. – Archiwom w Krum przybędzie sporo wartościowego materiału.
Wkrótce wrócił korpus Palli. Dzisiaj oni nieśli na drągu złapaną gaberę. Już z dala widać było, że włochata zdobycz próbuje wyswobodzić się z siatki. Zbyt słabo ją skrępowali. Adams przyglądał się temu ponuro. Trzeba będzie specjalnym rozkazem zabronić im polowania. Każda strata żołnierza w obecnej sytuacji stwarza poważną groźbę.
Adams przebrał się w stare, zniszczone odzienie, którego używał w czasie sekcji.
– Muszę ją sprawić – powiedział do Złotej. – Tak stanowią przepisy. Jestem tu jedynym katrupem. Jako dowódcy, tym bardziej nie wolno mi się od tego uchylać. Możesz mi w tym nie towarzyszyć. To będzie przykry widok.
– Będę w pobliżu. Muszę to zobaczyć.
Również i dzisiejszą gaberę zdobył Bertucci. Jak wczorajsza, ta też poszła w ślad za wracającymi zwiadowcami i dała się łatwo schwytać po Stronie Człowieka. Dzisiaj Bertucci nie strzelał, lecz przepisowo posłużył się siecią. Pozostali żołnierze z korpusu Palli pomogli mu rozkrzyżować zdobycz na kamieniu sekcyjnym. Teraz Bertucci miał asystować Adamsowi.
Bestia uważnie przyglądała się działaniom ludzi. Jej głowa wydłużona była w szpetny, jakby dziczy ryj. Dziwny, przerażający kształt podkreślały wystające, okazałe dzicze szable. Gabera miała kolana zginające się jak u człowieka, cyce zakończone gwiaździstymi wyrostkami, otoczonymi przez niewielkie twarze paradoksalne, które nieustannie poruszały wargami, jakby ssały jej sutki. Nieco niżej miała drugą parę cyców, niby ujmowanych parą dłoni paradoksalnych, które celowały nimi do przodu. I cyce, i twarze, a wreszcie i ręce paradoksalne były cynobrowe, kontrastujące z ciemnym futrem. Z monstrualnie powiększonego sromu gabery wystawały głowa i ramiona sporego szczeniaka. Stara samica milczała, oglądając zabiegi oprawców, nie krzyczała, nie przeklinała. Adams nie mógł znieść mądrego spojrzenia jej wolich oczu.
– Spuścimy twoją krew. Zaraz uśniesz – powiedział.
– Wiem.
– Chcesz hary?
Spojrzała na niego pytająco.
– Będzie ci po tym lżej.
– Tak. Dajcie też małemu.
Adams skinął legioniście, żeby ten nadstawił manierkę. Bertucci posłusznie wlał destylat w rozwarte usta gabery. Piła i piła, tylko jej grdyka poruszała się przy przełykaniu. W tym czasie Adams rozciął jej skórę na przegubie. Łatwo znalazł żyłę. Krew żywo pociekła. Bestia drgnęła. Poczuła zranienie, ale nie próbowała wyrywać się czy gryźć.
Przestała pić, jej szczeniak był już kompletnie pijany. Ruszała się coraz wolniej, a skóra w miejscach nie porośniętych futrem bladła.
Złota stała opodal, w swojej białej tunice i zawinięta w szkarłatny płaszcz. Poważnym spojrzeniem ogarniała scenę.
Czarna jakby domyśliła się jej obecności. Ciężko uniosła powieki i spojrzała Pięknookiej prosto w oczy.
– Ty, zdrajczyni – powiedziała i opuściła wzrok. Złota zadrżała.
Niedługo przestała ściekać krew z żyły Czarnej, jej oczy uciekły, pulsu na szyi nie dało się wyczuć. Adams kazał ją odwiązać i odwrócić na plecy. Wcześniej Bertucci musiał wyłupać z jej sromu embriona i odciąć mu głowę. Adams nie zamierzał robić sekcji, chciał oszczędzić Złotej chociaż tego widoku. Przeciął skórę na plecach Czarnej od ogona aż do potylicy. Drewnianą łopatką oddzielał ją od tkanki. Kiedy skóra zsunęła się z całej szyi, Bertucci musiał odpiłować głowę. Miał potem wypreparować z tego czaszkę. Ściągając skórę z twarzy gabery, Adams uważał, aby Złota nie widziała przerażających grymasów. Ściąganą skórę trzeba było rozciąć na tyle, żeby dała się przeciągnąć ponad rogami gabery. Po oskórowaniu głowy poszło już łatwiej. Cyce dały się tak czysto wynicować, że Bertucci będzie musiał czyścić je z ciała tylko w pobliżu brodawek, dłoni i twarzy paradoksalnych. Ogon odciął u nasady. Właściciel sam to oczyści.
– Gotowe – Adams odetchnął z ulgą, gdy po raz pierwszy w życiu samodzielnie sprawił Czarną. – Teraz odnieść ciało daleko pod grań, bo zaraz będzie cuchnęło. Jeśli ściągniecie nam tu w nocy atak busierców, legion wstrzyma wam żołd. Kupcie dość wody i wygotujcie czaszkę do białego. To będzie ładny okaz. Zrobicie sobie z tego hełm, simpel.
– Tak jest.
– Muszę się po tym umyć – powiedział do Złotej.
Skinęła głową, jednak wzroku na niego nie podniosła. Ostrożny Bertucci wyniósł ciało Czarnej prawie na Mroczną Przełęcz.
Popołudniem dotarł do obozu transport wody pitnej i chrustu. Hugge wycenił kilkudniową porcję na jeden i ćwierć sycela. Adams odliczył ćwierćsycelówki z kasy legionu.
Korpus Oalbertusa wrócił znacznie później, już pod wieczór. Szkice Scholza nie wyglądały wiele lepiej od wczorajszych Urbanyja. Zastanawiały te same błędy w notatkach obu obserwatorów. Rzeźba terenu tam się zmienia czy co…? W porównaniu do pomiaru w Wentzlu, wskazania klepsydr pokazały różnicę kilkunastu minut dla korpusu wracającego z płaskowyżu. Niczego podobnego nie zmierzyli penetrujący ścieżkę ku Nocnej Grani. Adams uznał jednak, że niewielka rozbieżność wskazań mogła wyniknąć z niedbalstwa albo choćby zaaferowania Urbanyja walką z gaberą. Rachubiec zarzekał się, że za każdym razem przestawiał klepsydrę bez straty czasu, jednak nie dało się tego sprawdzić. By to wyjaśnić, pomiary trzeba było kontynuować.
Złota unikała go przez cały wieczór. Nie podtrzymywała rozmowy, chociaż obowiązki ordynansa wykonywała rzetelnie. Na noc pościeliła sobie na korytarzu, dalej od drzwi jego kwatery niż zwykle.
Do późna niósł się po forcie zapach gotowanego mięsa. Bertucci preparował swój nowy hełm.
143.
Otworzył oczy i napotkał spojrzenie Złotej. Siedziała przy wejściu, patrząc na niego natarczywie. Miała zaczerwienione oczy. Płakała czy co…?
– Masz jeszcze pół godziny do odprawy zwiadów – powiedziała.
Przymknął więc oczy jeszcze na chwilę. Zbudziło go łagodne szarpanie Złotej.
– Oni już się gromadzą na dziedzińcu – powiedziała. Pozbierał się z jej pomocą. Przy odprawie korpusów wręczył wyskalowane klepsydry. Wszystko ginęło we mgle gęstej jak mleko. Zupełnie jakby w ogóle nie zamierzała opaść. Żołnierze wyruszyli niemal po omacku. Zaraz zniknęli z oczu dowódcy, śledzącego ich z blanku. Wilgotny ziąb przenikał kości. Adams szczelnie zawinął się w płaszcz. Wartownik Bertucci rozniecił ogień pod kociołkiem – dalej preparował czaszkę Czarnej. Korpuśny Oalbertus poszedł się zdrzemnąć. Posterunek nad Mehz Khinnom wystawią po świcie.