Выбрать главу

– Jasne. – Reutel skinął głową. – Zdacie mi raport w Wentzlu.

– Strat nie było.

– Dobrze. Ja też nie mam zabitych.

Podszedł do nich obecny dowódca fortyfikacji na Nocnej Grani, Chetti.

– Na dole już legendy krążą o tym, jak to Katrup z Krawcem zajebali behmeta. - Decymus uśmiechnął się i wyciągnął do Adamsa manierkę z dobrym winem.

Croyn zaraz podsunął mu liść do żucia.

Obaj przyjmowali nowego oficera do swojego grona.

Reutel rozejrzał się niechętnie.

– Za ciemno na te śliskie perci. Schodzimy do żlebu i tam przekimamy.

– Kiedyś wróciłem po zmroku ze zwiadu.

– Wiem, ale ja prowadzę tu też gorszych wspinaczy. Mamy czwórkę uzupełnień. Ci są jeszcze nieobchodzeni. Brakuje doświadczonego Tatara… Wy możecie wrócić, Spalony.

– Jak zginął Przedkamień?

– Nie pomylił się, jak niektórzy powiadają. Nie była to też niepotrzebna brawura. Często prowadził akcje w takim terenie. Po prostu odpadł z chwytem. Idźcie już, decymusie. Wentzel nie powinien pozostawać bez dowódcy, a w zupełnym mroku nawet wy nie znajdziecie drogi tymi parszywymi trawersikami.

Adams skinął głową.

– Nie schodźcie za bardzo na dół, bo tam poderwane, a po ciemku słabo widać – powiedział. – Złota Pięknooka będzie nad wami czuwać. Myślę, że nie oddaliła się bardzo.

Reutel mu odsalutował.

Adams szybko wracał. Nie było zbyt ciemno dla niego. Powrót niewprawnych wspinaczy musiałby przeciągnąć się do nocy. Jeszcze z grani spojrzał na niknącą w cieniu Mroczną Przełęcz. Zaraz już zbiegał w zakosiki ścieżką po piargu. Trochę zaniepokoiło go, że przy Wentzlu pali się ogień i kręcą się ludzie mimo zapadających ciemności.

Na widok schodzącego Adamsa Hjalmir i kilku legionistów zgromadziło się wokół kamienia sekcyjnego, na którym leżała rozkrzyżowana żywa gabera.

Adams zatrzymał się przy nich.

– Jeszcze nie skończyłeś roboty? – zapytał chirurga.

– Nie jestem zbrodniarzem. Zbadaj ją sam dokładnie. Zdumiewała ludzka budowa i brak owłosienia na ciele gabery.

Wyglądała jak młoda, ciemnoskóra kobieta, tylko z krótkimi różkami, kopytkami oraz lwim ogonem zakończonym kitą. Skłębioną sierść miała tylko na głowie, w miejscach, gdzie człowiekowi porastają włosy na ciele, i tylko trochę pojedynczych włosów na łydkach i przedramionach – piękna dziewczyna o długich rzęsach i dużych oczach.

– Rozdziaw tę gębę – rozkazał Adams. Czarna spiorunowała go wzrokiem.

– To dama. Już zauważyliśmy – powiedział Hjalmir.

– Otwórz usta.

Więźniarka posłusznie rozsunęła pełne wargi i poddała się oględzinom uzębienia.

– Nawet wystających kłów nie ma.

– Piersi ma też jak zwyczajna kobieta, nawet nie takie jak twoja Złota.

– Na co czekasz? Co mam powiedzieć po oględzinach przy świetle pochodni? Nie wiem, czy to Złota Gabera. Tak mogła wyglądać matka Pięknookiej, opis by się zgadzał. Ale ostatnio dało się złapać kilka ludzko wyglądających gaber. Żadna z nich nie była Złotą. Jeśli orzeknę, że to Złota, w razie pomyłki skażę właściciela na śmierć od zakażenia.

– To moja własność. Kupiłem ją od Sinyja za sześć syceli. Najwyżej zostanie mi z niej skóra warta trzy sycele.

– Ludzkiej skóry nie sprzedasz. Obejrzymy ją jutro w świetle dnia – powiedział Adams. Pomacał dziewczęce ramię i drobny biceps uwięzionej. – Jeszcze jeden test. Rozwiążcie jej lewe ramię.

Hjalmir spojrzał pytająco.

– Chcę zobaczyć, ile ona ma siły.

Adams stanął poza zasięgiem jej ciosu. Prawą ręką ujął ramię gabery, a lewą zaczął ją łaskotać pod porośniętą kędzierzawymi włoskami paszką. Czarna zaczęła chichotać, wyginała się, próbowała osłonić ręką, ale nie miała dość siły.

– To rzeczywiście może być Złota. Prawdziwa gabera ma siłę trzech mężczyzn. Na noc skrępujcie jej ręce i nogi z klockami. Tak je trzymali w Krum. Tylko nie zrzucać do lochu, a znieść, żeby się nie zabiła ani nie poobijała.

Hjalmir dodatkowo otulił ją kocem, by nie zmarzła.

146.

Rano Adams przyjął ostatnią odprawę wychodzących korpusów. Nieoczekiwanie pojawił się też Hjalmir ze swoją czarnoskórą Złotą. Była rozkuta, rozmawiali normalnie. Gdyby nie ogon, wyglądałaby jak zwyczajna, urodziwa dziewczyna. Kładła ręce na skronie legionistów, Bertucci za pół sycela zażyczył sobie dotknięcia czoła jej gołą piersią. Musiał przy tym przyklęknąć przed drobną ogoniastą. Hjalmir zainkasował należność.

„Skurwiel”, pomyślał z zazdrością Adams. „Już robi interesy na niewolnicy”. Jednak nie wiedział, czy rzeczywiście chirurg oszukuje swoją Złotą.

Godzinę później przybyła pretoria. Nocleg przetrzymali bez strat. Adams zdał sotnikowi dowództwo. Reutel zaakceptował postanowienia Adamsa w sprawie służby Pięknookiej.

– Codziennie jeszcze przez godzinę po zmroku brama będzie otwarta – powiedział. – Twoja Złota nadal pozostaje na służbie legionowej… – Urwał, czytając raport Adamsa. – Mogę Urbanyja odesłać Chettiemu, ale kim go zastąpić…?

– W Krum złapanych Czarnych dogląda rachubiec Barchem. Dobrze mu z oczu patrzy. Tyle że się marnie nadaje do zwiadów, bo schorowany, garbaty.

– Ten z twoją kuszą?

– Właśnie.

Reutel pozwolił mu się odmeldować. Nie wspomniał o przeniesieniu felczera do pretorii.

Gdy tylko Adams wyszedł od sotnika, Hjalmir poprosił go na obdukcję swojej Złotej.

– Już wszystko powiedziałem ci wczoraj – mruknął, idąc za chirurgiem.

Czarna siedziała za stołem. Szczupła, naga ciemnoskóra dziewczyna, żadna bestia. Piersi miała lekko opadające niczym prawdziwa kobieta, nie jak Złota. Różki ledwie wystawały ponad kędzierzawe, ciemnokasztanowe loki. Zwracał uwagę dość długi ogon.

– Potrafisz zzuć kopytka? – spytał Adams.

– Oczywiście, że nie.

– Moja w Krum potrafiła je zdjąć, tutaj straciła tę zdolność – powiedział do Hjalmira.

– Co o niej sądzisz? Za dnia przecież jaśniej.

– To samo, co wczoraj: nie wiem. Skórę ma czekoladową jak ciemnoskóra dziewczyna. Tylko różki, ogon i kopytka. Ona wygląda bardziej ludzko niż moja.

– Weź ją do siebie na dwa dni – zaproponował Hjalmir. – Rysuj, badaj, rób z nią, co chcesz. Będę polegał na twojej opinii.

Trudno odmówić takiej prośbie. Adams zdążył przywyknąć do ordynansa.

– Skończył mi się papier rysunkowy, jak mam ją dokumentować?

– Mam jeszcze kilka kartek. – Hjalmir wyszperał ze swoich maneli parę arkuszy kremowego papieru.

– Kup jej tunikę, bo się zaczną awantury w obozie. Przynieś do mnie. Przyjrzę się jej dokładnie, możesz mi w tym asystować. A ciebie jak zwać…? – rzucił do Złotej, zbierając się do wyjścia.

– Nazwij mnie jakoś.

– Może Crispa? – Przejechał dłonią po jej kędzierzawej czuprynie.

– Niech będzie – przytaknął Hjalmir.

Już u siebie Adams zmierzył jej obwód ramion, przedramion, ud i podudzi. Jej słabość nie mogła być udawana, przy takim przekroju żaden mięsień nie mógł mieć nadludzkiej siły.

Rysowanie sylwetki szło mu łatwo. Mierzył, znajdując w niej proporcje ideału. Według wszelkich miar czarna dziewczyna była zbudowana tak, jak powinien wyglądać wzorzec kobiecego ciała. Adams wybrał klasyczną pozę aktu klęczącego z uniesionymi ramionami. Była tu jak najbardziej odpowiednia, a jednocześnie pozwalała wyeksponować wspaniały ogon.

Hjalmir przyszedł, rzucił w kąt zrolowaną tunikę, spojrzał na karton i się zachwycił.

– Przyjdę, jak skończysz, Spalony. Nie chcę, żeby ci ręka zadrżała. Wychodzi jeszcze piękniej niż twoja Złota.

Adams wrócił do szkicowania. „Znów powtórzy się dziwaczny sen?”, pomyślał.

Jakby na życzenie Crispa wysunęła się ze swojej czarnej skóry, zdjęła maseczkę i kędzierzawą perukę i znów miał przed sobą nagą Renatę. Zaraz wpadła mu w ramiona i obrócili się tak, że ona była pod spodem. Ktoś mocno szarpnął go za ramię. Zdumiony Adams uniósł głowę. Ujrzał przed sobą zapłakaną twarz Złotej Pięknookiej, która próbowała go unieść. Jej wysiłki nie zdały się jednak na nic. Wróciło to niesamowite uczucie wyfruwania poza własne ciało i bajecznego lotu z Renatą w ramionach. Wrażenie mocne, jak w pierwszym z serii niezwykłych snów. Złota gdzieś zniknęła. Obudził się. Crispa szarpała go za ramię.

– Usnąłeś za dnia w czasie rysowania – powiedziała. – Jesteś przemęczony służbą.

Adams pozbierał się. Opodal leżał nie ukończony rysunek. Poplątane rzemienie skorupy gniotły go w przyrodzenie.

– Siadaj na ławie – rzekł. – Pracujemy dalej.

Wzruszyła ramionami i przybrała pozę. Gdy skończył rysować, ułożyła się wygodnie i wkrótce zasnęła.

Zaczął drugi szkic, postać półleżącej Crispy. Pracował pewnie, szybko. Czuł, że trafia właściwe proporcje, że kreśli właściwe kreski.

Wkrótce zajrzał do nich Hjalmir.

– No, i jak się czujesz, Krawiec? Wszystko z tobą w porządku? – zapytał.

– Świetnie się czuję. Robota pali się w rękach. Patrz na ten karton. – Na chwilę pogrążył się w pracy. – Zostawiłeś mi ją, żebym się z nią przespał na próbę? – Uniósł oczy znad kartonu. – Bo Spalony jest odporniejszy, hę…?

Hjalmir zrobił niewyraźną minę.

– To byłby poważny błąd. Gdybym skorzystał na niej, wiele byś stracił.

Hjalmir dziwnie spojrzał na niego.

– Widzisz, każda z Córek Ziemi pragnie ludzkiego dziecka, a potem traci zainteresowanie mężczyzną. Pierwsze razy z nią są niezrównane, niepodobne do niczego innego…

– Wiem, drą się na cały Wentzel - przerwał mu Hjalmir ze zmarszczonymi brwiami i nagle się zirytował. Patrzył surowo, jakby słuchał kpin w żywe oczy, ale nie zareagował.

Adams uniósł brwi.

– …A potem jest coraz bardziej zwyczajnie, wreszcie gorzej niż z kobietą – zreferował swoje sny. – Moja Złota Pięknooka była już zasiana i mną się nie interesowała. Po co miałbyś stracić swoje najlepsze…?