181.
Ibn Khaldouni rozchorował się poważnie, złapał dokuczliwego wirusa. Za dnia spał godzinami. Cała jego twarz poczerwieniała i obrzmiała, a krwawy wylew do oczodołów nadał jej upiorny wygląd trupiej czaszki. Medstrażniczka regularnie mierzyła mu temperaturę, robiła zastrzyki, podawała proszki i tabletki. Raz dziennie energicznie masowała plecy. Ibn Khaldouni nie znosił tego tarmoszenia: niechętnie ściągał z wychudłego grzbietu szarą kurtkę i z rezygnacją kładł się na brzuchu, wystawiając gnaty na pastwę krzepkich dłoni funkcjonariuszki. Kiedy nie spał, bredził w malignie, wpatrywał się w jeden punkt na ścianie, a kiedy gorączka go nie żarła, był jakby przytępiony. Stale drapał się po twarzy, nie mógł znieść dokuczliwego swędzenia. Spowodowało to, że znudzony Adams niecierpliwie wyczekiwał wezwania do nadkomendanta.
Funkcjonariuszka medyczna zupełnie inaczej odnosiła się do Adamsa. Przy okazji wizyt u starego zawsze poświęcała Adamsowi trochę czasu. Troskliwie pochylała się nad jego dłońmi, własnoręcznie usuwała krzywo odrastające płytki paznokcia. Ostrzegała, kiedy zaboli. Adams zdążył polubić troskę tej dużej, białorzęsej, powolnej i niebrzydkiej dziewczyny.
Ibn Khaldouni nie mógł liczyć na jej sympatię. Procedura medyczna przebiegała mocno, szybko i surowo.
Kiedyś Clfugg wezwał Adamsa do dyżurki. Nagle okazało się, że zgodnie z nową rozpiską również on ma prawo do samodzielnych wyjściówek. Podobno nadobywatel komendant był bardzo zapracowany i niestety nie mógł Adamsowi towarzyszyć na spacerze. Zresztą od dziś będzie mu towarzyszył jedynie raz w tygodniu. Ponieważ właśnie nadeszła pora spaceru, Adamsowi w pośpiechu wydano odzież i obuwie z depozytu. Jeszcze podpis na oświadczeniu o nieprzekraczalnej godzinie powrotu i stalowe drzwi komendantury ze zgrzytem zamknęły się za Adamsem.
Adams zapuścił się tylko o dwie przecznice dalej, gdyż tam na ławce pilnował przodownik Ciaken. Jego obecność niedwuznacznie określała zasięg wolności Adamsa. Krążył więc od bramy do Ciakena i z powrotem. Było to i tak znacznie przyjemniejsze niż najdłuższy nawet spacerniak.
Mimo stwierdzeń Clfugga spacery w towarzystwie Człekousta stały się częstsze. Jednak ani razu w czasie tych godzinnych przechadzek po mieście Behetomotoh nie poruszył tematu zatrudnienia.
Nie zawsze opuszczali budynek komendantury. Pewnego dnia strażnik otworzył drzwi do oddzielonego korytarza: pomieszczenia urządzone tam były z większym zbytkiem, na podłodze leżał rozciągnięty chodnik, na którym w kilku miejscach Adams zauważył liszaje pleśni.
Nadobywatel wprowadził go do jednego z pokoi, otworzył rzeźbione drzwiczki szafy wykonanej z ciemnego drewna i wydobył zeszyt o solidnych okładkach obciągniętych skórą.
– Może zainteresują cię moje zbiory. Mógłbyś je dokumentować jako archiwista. Byłeś przecież profesorem historii cywilizacji i pewnie wszystkiego nie zapomniałeś…
– Pamiętam całkiem sporo. Historia sztuki była kiedyś moim hobby.
– Więc obejrzyj to. Ta kolekcja należała kiedyś do Falzarote. Pamiętasz tego faceta…?
– Tak.
– To jego prywatne kwiaty. Trzeba to skatalogować i dołączyć do moich zbiorów.
Otworzył album na jednej ze stronic i podał Adamsowi. Na jasnobrązowej powierzchni rysowało się prawie regularne, brązowe kółko zasuszonego kwiatka. Jak rumianek, tyle że zbrunatniałe.
Adams nie okazał większego zainteresowania.
– Przyjrzyj się uważniej. – Uśmiechnął się Behetomotoh. Jego przystojna twarz skrzywiła się drapieżnie.
Kwiat, nie kwiat. Adams powiódł po nim palcem. Wyczuł charakterystyczny zagłębiony rysunek płatków-nie-płatków i pośrodku wystający czubeczek.
– Świetna robota. Znakomicie odrobione. – Wziął album do rąk. Teraz i on się uśmiechnął. – Plastyk znakomicie odrobił tę pierś. Świetny żart…
– Odrobił? Przyjrzyj się uważnie. Tak nie da się odrobić brodawki sutkowej. To oryginał.
Wstrząśnięty Adams przeglądał kartkę po kartce. Były tam różne brodawki. Jedne wielkie, słabo wyróżniające się kolorem z tła, za to powierzchnią obejmujące dużą część strony, inne mniejsze, choć regularne; jedne z długimi czubaszkami, jak łodyżki zerwanych kwiatów; inne z krótkimi, jeszcze inne w ogóle bez. Była też jedna w ogóle bez aureoli, tylko sam koniuszek.
Z początku wzbraniał się tego dotykać, ale ponieważ zaczął od dotknięcia, więc czasem ukradkiem próbował. Wyprawiona skóra wokół brodawek przypominała zamsz, gładki, „a nie matowy; one same zachowały niemal naturalną fakturę. Na stronach obok były krótkie notatki: imię, czasem imiona kobiety, wiek, czasem dwa zdania opisu.
– Makabryczne! Ten potwór mordował kobiety. Za to go zapuszkowaliście? Dostał skurwiel czapę…?
– Mordował? – Behetomotoh spojrzał zdumiony. – Nie, nie mordował. Chciałem ci po prostu pokazać jego kolekcję. Przecież te piersi są piękne jak zasuszone kwiaty. Już teraz czujesz, Adams, perwersyjną ochotę przeglądania tego albumu. Gładzenia tych chropowatości.
– Nie – uciął Adams i oddał mu książkę. – Te kobiety nie zostały zamordowane?
– Z reguły nie. Któryś z kwiatów mógł należeć do ofiary morderstwa, ale tylko przypadkiem i bardzo rzadko, bo i morderstwa są przecież rzadkością.
– To skąd się je bierze?
– Zwyczajnie. Same zapisują.
– Zapisują?
– Tak. Wiele kobiet nie chce, aby ich skarby, pieszczone i całowane przez kochanków, rozpadły się w nicość po śmierci. Zaręczam ci, Adams, że sama brodawka i aureola niewiele zmieniają się z wiekiem kobiety. Pierś staruchy jest brzydka, sflaczała, ale jej kwiat nie zmienia się wiele. Dobrze spreparowany nie różni się od kwiatka młodej piękności. Na ogół trwale zmienia się, tylko kiedy kobieta karmi pierwszy raz. Dlatego kwiaty dziewic są ozdobą każdej kolekcji.
– Dziewic? Zabijacie je?
– Ty znowu o tym samym. – Behetomotoh skrzywił się. – Nikomu krzywda się nie dzieje. One same sprzedają.
– Dają się okaleczyć dla pieniędzy?
– Znowu niepotrzebne słowo. Nawet jak sprzeda jedną, to zostaje jej druga do karmienia. Kwiaty karmiących też mają wysoką cenę. Za jeden taki kwiatek samotna kobieta utrzyma siebie i dziecko przez rok. To ważne dla ubogich kobiet. I ty chciałbyś im tego odmówić?
– Okropieństwo.
– Same decydują. Zresztą jeszcze parę lat temu na rynku był nadmiar kwiatów.
– Nadmiar?
– Tak. Zwyczajnie. Miałeś już kobietę z białymi piersiami? Albo chociaż widziałeś takie piersi? – zmienił temat.
– Nie.
– Żałuj. Białe piersi są całe gładkie, bez kwiatka. Ale w idealnie pięknym kształcie. Rzadko która kobieta może sobie na nie pozwolić bez poprawek plastyka. Wiesz, silikon… takie tam drobne upiększenia. Niektóre zupełnie przesadzały z nowym kształtem.
Adams przysłuchiwał się.
– Właśnie w czasie mody na białe piersi zachęcono ludność do kolekcjonowania kwiatów. Były przecież zbyt piękne, aby je niszczyć. Chociaż muszę przyznać, że to zainteresowanie przerosło oczekiwania… – Behetomotoh kartkował album. – Zabawne, że często kwiaty zdjęte z nieefektownych, nieproporcjonalnych piersi wyglądają w albumie najpiękniej. – Czy nie wydaje ci się, że to jakaś forma rekompensaty dla brzydkich kobiet?
Zniesmaczona twarz Adamsa musiała nie pozostawiać żadnych wątpliwości, bo Człekoust odłożył album.
– Jego albumu z kudłaczkami nie masz ochoty obejrzeć? – powiedział z cieniem nadziei w głosie. – Widzę, że nie.
– To też…? – wybąkał Adams.
– Oczywiście. Tyle że kosztują znacznie więcej, bo od żywych. Wiesz, te od staruch są siwe, tego nikt nie kolekcjonuje. Naprawdę nie masz ochoty ich obejrzeć?
– Na pewno nie.
– Aa, właściwie masz rację. Włosy z tego wypadają. – Machał ręką. – Zresztą Falzarote nie był szczególnym znawcą. Wiesz, i poszukuję podwójnych kwiatków.
– Znaczy, z obu piersi jednej kobiety?
– Nie. To się chyba fachowo nazywa rozszczep czy rozdwojenie brodawki. Ładny, symetryczny okaz kosztuje tyle co samochód, podobno zdarzają się nawet bukieciki, ale nawet ja czegoś takiego nie miałem w ręku.
– Kiedyś widziałem, jak wmurowywali dziewczynę na moście. – Adamsowi zaświtała myśl.
– Jasne. Każda większa budowa powinna mieć wkład osobowy. Dłużej stoi, mniej awarii.
– Czy jej też ścięto kwiatki?
– Pytasz, czy zrobiono to przemocą?
– Właśnie.
– Wykluczone. Zawsze jest to dobrowolna decyzja. Może nie chciała, żeby przepadły z resztą jej ciała, może postanowiła pokryć pieniędzmi za nie część kosztów procesu.
– Zamurowali ją, a ona jeszcze za to płaci?
– Nie ona, tylko jej rodzina. Cena za kwiaty mogła znacznie obniżyć płacone przez nich raty.
– No dobrze. Ale zamurowywana nie miała już swoich brodawek sutkowych?
– Prawie na pewno nie miała. Oczywiście, nie mogę tego powiedzieć teraz z całą pewnością, ale jeśli przypomnisz sobie datę, sprawdzę w aktach sprawy.
– To była przestępczyni?
– Raczej tak, chociaż mogła zostać po prostu sprzedana władzom miasta przez swoich rodziców. Wiesz, dla uregulowania należności za ogrzewanie czy zaległych podatków.
182.
Stoły pod parasolami z połatanego brezentu wystawiono przed drzwi małej ulicznej kafejki. Zatarasowany chodnik przechodnie omijali, przechodząc na drugą stronę ulicy. Dzień był słoneczny, choć wietrzny, i w cieniu było zimno. Adams dygotał, ale nie protestował. I tak przyjemniej tu niż w celi. Sączył blade piwo. Człekoust siedział naprzeciwko, rozpiął kurtkę podbitą futerkiem. Ktoś kłócił się przy barze, że dostał zbyt małą działkę prochu. Wreszcie barman zaproponował, że resztę poda w zastrzyku, na co klient oponował, że ma zrosty jak skóra nosorożca. Piwo było nadkwaszone, bez śladu jakiejkolwiek pianki, zmętniałe, a na dnie kufla zbierały się białe kłaczki. Jednak protestować nie wypadało, bo fundował Człekoust, a niewykluczone, że oni tutaj znali tylko takie piwo.
Chwilę Adams przyglądał się, jak szybko może się zmieniać wyraz twarzy jego towarzysza, jak jej rysy to tężeją, to się wygładzają. „Myśli i myśli, skurwiel… Faktycznie zarządza sporym krajem, bo przewodniczący Nero jest niedorozwiniętym, ospałym kaleką. Figurantem potrzebnym z niewiadomych powodów. Przecież za wszystkie sznurki pociąga Człekoust…”