Выбрать главу

Adams zauważył jednak różnice w technice. Szczególnie ważne w walkach tej kategorii było unikanie imponujących splendorów. Ręce same składały się do braw, gdy śniadoskóra Kwiat spod Skały zręcznym unikiem z obejściem i natychmiastowym powaleniem za kark od tyłu – przesuwając dłoń od karku do szyi, by przypadkiem nie chwycić włosów, za co byłaby dyskwalifikacja – w pięć sekund uporała się ze znacznie cięższą przeciwniczką. Albo kiedy Perlisty Potok, wyróżniająca się jasną karnacją, serią uderzeń otwartą dłonią w szyję i twarz odepchnęła rywalkę pod linię, a następnie błyskawicznie schwyciła jej głowę w obie dłonie i przyciągnęła ją do ringu. Niektóre popisywały się siłą fizyczną, a jednocześnie niezwykłą precyzją uderzenia, skutecznie trafiając otwartymi dłońmi w gardło i w szyję, aż atakowana traciła równowagę i nieopatrznie wystawiała stopę poza krąg. Drobne zadrapania na twarzy zdarzały się bardzo rzadko.

Występ tej serii zakończyła parada wokół ringu wszystkich zawodniczek odzianych oprócz zwyczajowych pasów we wzorzyste, misternie haftowane kolorową, złotą i srebrną nicią fartuchy. Zawiązane w pasie, niektórym przysłaniały fragmenty splendorów.

– Znalazłem dla ciebie pracę w urzędzie – Behetomotoh odwrócił uwagę Adamsa od pokazu. – Zajmiesz się inwentaryzacją, poprzednik się zwolnił.

Zbyt zaaferowany marszem pulchnych klejnocików, Adams nawet nie podziękował.

– Idziemy – powiedział Behetomotoh. – W następnej kategorii klejnoty są równie ładne, ale robi się już późno, a ja mam jeszcze sporo roboty.

– Dlaczego wśród rzeźb nie ma wyłącznie niewiast, skoro to świątynia Maanat…? – rzucił Adams, gdy wyszli przed stadion.

– Dzisiaj to świątynia Maanat. Ale to również świątynia Byka wśród Fal i paru innych.

– Sporo ich.

– O, tak. U mnie wolno błądzić w dowolny sposób.

184.

Renata nieufnie przycupnęła na krześle. Przez chwilę nadkomendant nie zwracał na nią uwagi. Czytał dokumenty, porównywał zapisy, uzupełniał notatki. Na nosie miał zgrabne okulary, składające się z samych szkieł, połączonych cienkimi srebrnymi drucikami. Zapracowany, wyglądał fachowo i przystojnie. Wreszcie westchnął z ulgą i odsunął ukończone sprawozdanie. Podniósł oczy znad szkieł i uśmiechnął się do Renaty.

– Możecie odejść… – Wykonał dłonią niewyraźny gest, a obie strażniczki strzeliły buciorami.

– Czy ci czegoś nie brakuje? – Spojrzał Renacie w oczy. Wzrok był ciepły, jednak nieodparcie wdzierał się gdzieś do wnętrza i rozgrzewał serce.

– Jestem sama w celi, ale nie czuję się samotna. Resocjalizatorka spędza ze mną wiele czasu. Wyżywienie jest dobre.

– To wiem. Nie bądź taka oficjalna. Pytałem o inne sprawy.

– Nie narzekam.

– A Adams? Nie brakuje ci go?

– Chciałabym go zobaczyć. Wcześniej się nie rozstawaliśmy, teraz nie widziałam go od dawna.

– Rozstaliście się, kiedy wybrał się na Linię.

– To było, zanim… Potem byliśmy już razem.

– Zanim co?

– Zanim powiedział, że chce, żebym z nim poszła.

– Niewolnik powiedział, żebyś z nim poszła?

– Wtedy już nie był niewolnikiem.

– Ach tak…? – Znów ten irytujący ton.

– Wcześniej też bym za nim poszła.

– Na pewno, na pewno…

Jej przekonanie co do prawdziwości własnych słów topniało w ironicznym spojrzeniu Człekousta. Czy rzeczywiście potrafiłaby porzucić życie w dostatku dla niewolnika? Nawet dla tak niezwykłego niewolnika? Przecież gospodarstwo młynarza Hrabbana było najzasobniejsze w całym Krum. Jedzenia nigdy tam nie brakowało. Czy niewolnik Hemfriu uchroniłby ją od nędzy? A może to dopiero jego niezwykły awans spowodował jej decyzję?

– Chcesz go zobaczyć?

– Tak.

– Nawet jeśli to, co zobaczysz, zrani cię do głębi?

– Renata wzdrygnęła się.

– Chcę go zobaczyć. On mnie nie zrani.

– Dobrze. – Człekoust skinął głową i podszedł do kotary zasłaniającej jedną ze ścian pokoju. Odsunął kotarę. Ściany tam nie było, lecz okno, przez które widać było duże pomieszczenie, gdzie siedział Adams oraz dwie kobiety. Jedna z nich grała na fletni, potem zaczęła tańczyć, akompaniując sobie kastanietami. Adams spokojnie przyglądał się obu kobietom, popijając z kubka.

Renata nie mogła od nich oderwać wzroku.

– Tam właśnie jest teraz Adams. Ty go widzisz, on widzieć cię nie może. Czy nadal chcesz go oglądać…?

– Tak – głos Renaty był cichy jak powiew wiatru. Człekoust z udaną bezradnością wzruszył ramionami.

– Skoro sama chcesz… – powiedział.

Tańcząca stopniowo rozluźniała strój, spod barwnej jak skrzydła motyla szaty wyłaniały się coraz większe fragmenty jej nagiego ciała. Skórę dziewczyny szczelnie pokrywał wzorzysty tatuaż. W tańcu ściągnęła z siebie szatę i teraz tańczyła, wywijając nią we wszystkie strony.

Nagle przerwała i wybiegła z pokoju. Po chwili wróciła, znów szczelnie zawinięta we wzorzystą tkaninę, usiadła na kanapie obok Adamsa i przyciskając usta do jego ucha, coś do niego szeptała. Jednocześnie palcem wskazywała na drugą kobietę. Ta uważnie przyglądała się scenie, siedząc z podwiniętymi nogami. Mimo gładko wygolonej głowy, była urodziwa. O pięknej, smukłej szyi, trzymająca się prosto.

Adams słabo wzbraniał się namowom tatuowanej. Wreszcie niezdarnie zgramolił się z posłania. Nie mógł stać; zataczał się pijany.

Renata łapczywie chłonęła scenę. Wyczuwała, że zaraz stanie się coś ważnego.

– Czy już wystarczy…?

– Nie. – Renata spojrzała na niego poważnie. – Tam nie ma żadnego pokoju, prawda? Ta scena dzieje się w zupełnie innym miejscu i w innym czasie, a ty, panie, swoimi metodami potrafisz mi ją ukazać, tak…?

– A jak myślisz? – w głosie Człekousta dało się wyczuć dziwną nutę.

Renata bez słowa zerwała się z miejsca i zanim kto ją powstrzymał, podbiegła do ściany. Obie strażniczki (które stały w gotowości za drzwiami) bez rozkazu wbiegły i ruszyły za nią, ale dziewczyna była szybsza. Oparła obie dłonie na chłodnej powierzchni szkła, oddzielającej ją od tamtej sceny.

– To twoja moc – powiedziała pewniej.

– A jakie to ma znaczenie? Siadaj i patrz dalej. – Skinieniem dał strażniczkom znak, aby się wycofały.

Adams, zataczając się, kroczył podtrzymywany przez dziewczynę w barwnej szacie; jej fryzura rozsypała się, zawadzona ramieniem pijanego.

Wreszcie dotarł do siedzącej. Stanął nad nią, z trudem utrzymując równowagę. Po chwili, jakby z wahaniem, sięgnął za połę jej szaty. Łysa dziewczyna zachowywała się biernie: nie protestowała, ale i nie ułatwiała mu zadania; ograniczała się jedynie do obserwacji.

Adams zatrzymał dłoń w połowie ruchu, kolorowa znów – coś szepnęła mu do ucha. Teraz zdecydowanie sięgnął bardzo głęboko pod materiał, uchwycił i wydobył jej białą pierś i zaczął ją gładzić dłonią. Renata pomyślała z bezsilną wściekłością, że pierś tamtej jest piękna, mimo że dziewczyna już rodziła. Ciemne kwiatki, foremny kształt. Może pierś nieznacznie za długa, brodawka też zbyt wydatna, ale trudno było jej coś zarzucić.

„Moje piersi nie będą tak pięknie wyglądać, kiedy już zacznę rodzić”, pomyślała ze złością.

Adams sięgnął dłonią po drugą pierś, ale rozbieranie łysej piękności nie szło mu zręcznie. Ta w kolorowych szatach szepnęła coś do łysej. Łysa wyszła, a po chwili wróciła odziana tylko od pasa do kolan. Obfite piersi podtrzymywała na tacy.

„Nawet jej brzuch pozostał płaski, ledwie wystaje, ot, tyle, żeby widać było, że rodziła”. Potem łysa nadstawiła pierś ku ustom Adamsa. Ściekająca mu po brodzie biała strużka nie pozostawiła wątpliwości, że pił mleko wprost z jej piersi.

Renata czuła, że traci grunt pod nogami. To już nie był jej Hemfriu. Znalazł inną dziewczynę, łysą, ale bardzo piękną. Rola tatuowanej była niejasna, ale wyglądało, że kobieta sprzyja temu, co się tam dzieje.

Na twarzy Renaty pojawiał się rumieniec, znikał i znowu wracał. Łysa już zupełnie naga leżała na kanapie. Leniwym ruchem przetaczała się z boku na bok. Zachowywała się z pozorną obojętnością; przypominała gorący lód. Widać było jej długie, proste nogi i smukłe biodra. „Nogi ma za grube w kostkach”, pomyślała Renata, choć defekt rywalki był ledwie zauważalny.

W oczach Renaty zaperliły się łzy wściekłości. Ona sama nie umiałaby tańczyć na łóżku tak kusząco. Chłonęła wzrokiem rozgrywającą się scenę.

Również tatuowana dziewczyna pozbyła się odzieży. Z daleka trudno było ocenić jej budowę: raczej przypominała żywe malowidło. Renata nie miała wątpliwości, że i ona jest piękna.

– Jak się nazywają te kobiety?

– Wzorzyste tatuaże ma Karen. Ta łysa to Falzarota, kiedyś zwali ją Mila. Chcesz dalej patrzeć…?

– Już nie mam wątpliwości, co zajdzie. Przecież specjalnie mi to wyszukałeś.

– Dobrze. Nie patrz więcej. Nadkomendant zasunął kotarę.

– Wystarczyło Adamsa zwolnić na trzy dni. Zbyt długo był bez kobiety.

– Może rzeczywiście jest w tym trochę mojej winy. Człekoust spojrzał na nią z zainteresowaniem. Czekał na wybuch gniewu czy zazdrości i na razie nie doczekał się. Łzy wściekłości już wyschły na policzkach Renaty.

– Usiądź mi na kolanach – powiedział.

Renata rzuciła mu szybkie spojrzenie.

– Nie mam nic złego na myśli. Chciałem cię po prostu utulić w żalu.

– Nie czuję żalu, nie ma mnie z czego tulić – powiedziała, kierując wzrok na posadzkę. – Właściwie mogłam się spodziewać czegoś podobnego.

Tym razem był szybki: błyskawicznie zbliżył się, schwycił ją za ramiona i przemocą posadził na swoich kolanach. Pachniał mocną wodą kolońską.

– Ja naprawdę wiem, czego teraz potrzebujesz.

Renata z całej siły odpychała jego uścisk, jego zbliżającą się twarz. Myśclass="underline" „Po co właściwie z nim walczę?”, ledwo zakołatała w głowie, a zaraz została odparta.

– Dlaczego tak szalejesz, głupia? Kto pozna, że się ze mną pieściłaś? Hemfriu cię zdradził, ty powinnaś mu odpłacić!

Próbowała go bić, drasnęła paznokciami, nie przestawała się opierać. Całe to zmaganie toczyło się na kolanach Człekousta. Stale czuła ciepło jego ciała i nie było to odczucie odrażające.