Выбрать главу

– Nasz ukochany przewodniczący wszedł na most – oznajmił przez megafon ten sam co poprzednio, wysoki funkcjonariusz. – Tak, tak – kontynuował – zaraz uważni się osobowy wkład w to dzieło.

– Lubię, jak mówi Człekoust – odezwał się grubas. – Jasno i zrozumiale, bez zbędnych ozdobników.

Człekoust był jeszcze młodym, szczupłym mężczyzną. Adamsowi przypominał jednego z urzędników biura zatrudnienia.

– No, Człekoust, nadobywatel Uombocco – grubas powtarzał głośno i powoli, jakby mówił do głupka.

– Tak, Uombocco – powtórzył Adams.

Lektyka zatrzymała się przy celi. Tragarze pochylili ją w stronę świeżo zamurowanych drzwi. Starali się jeszcze bardziej zbliżyć do nich jej pasażera. Uombocco krzepiąco sławił zalety przewodniczącego. Jakoś jednak nie następował oczekiwany moment. Adams stał blisko i dostrzegł, jak z lektyki skapnął jakiś płyn.

– Dotknął! Dotknął! Raczył dotknąć swoją ukochaną dłonią – unosił się w zachwycie Człekoust. – Most podarował wszystkim do używania. W naszym mieście, gdzie nie ma strażnika mostów. Nie trzeba ich pilnować. Każdy może przez nie przechodzić do woli, nikomu się tego nie zabrania.

Lektyka znalazła się po drugiej stronie rzeki, a następnie powróciła pod celę, gdzie się zatrzymała. W tłumie znów ci sami ludzie bili brawo. Lektyka w nerwowym tanie zbiegła z mostu, a następnie zniknęła na ciężarówce. Kolumna samochodów odjechała na sygnale. Tłum rozszedł się. Niektórzy obojętnie przechodzili nowo otwartym mostem.

„Nie dotknął, tylko zlał się…”, pomyślał Adams. „Dobrze widziałem”.

Przed celą nie było jednak kałuży, jedynie w paru miejscach tłuste plamy na chodniku. Dwóch funkcjonariuszy pełniło wartę przy świeżo zamurowanych drzwiach do celi. Będą tam, póki zaprawa nie stężeje. Potem przeniosą posterunek do drewnianej budki strażniczej na przyczółku mostu. Będą pilnować, by mostu nie zniszczono nieodpowiednim obuwiem oraz aby nie próbował przejść ktoś lekceważący wspólne dobro, czy to strojem, czy skąpstwem, czy zachowaniem. Wysokość dobrowolnego datku na utrzymanie mostu ma im zostać ujawniona przed wrzuceniem do skarbonki, jak informowała kartka przypięta do desek budki.

20.

Praca przy zaopatrzeniu miasta w mięso szybko dobiegła końca. Trudno wyłącznie opierać się na dorywczych dochodach. Adams nie miał wystarczających znajomości, aby dostawać tę pracę codziennie. Chętnych było wielu, ale prawdopodobnie stosowano tu system karencji. Wielokrotne wizyty w Ochronie Ludności kończyły się bezskutecznie.

Ślad Liliane urwał się. Nie miał nawet kogo o nią rozpytać. Trudno było przekonywać, że dziewczyna rozpostarła ramiona i odfrunęła. W niektóre dni, kiedy niebo było bezchmurne, potrafił wypatrzeć jej smukłą sylwetkę śmigającą w przestworzach. Czasem mylił ją z jaskółkami, gdyż jakby niosły ją skrzydła uformowane z mgły i obłoków, jednak zwykle ich tęczowe barwy pozwalały ją rozpoznać. Ona spoglądała z oddali. Nawet łamała krzywą lotu, by zwolnić i przyjrzeć się mu lepiej. Ta ledwie widoczna sylwetka w przestworzach była dla niego gwarancją, że śni ten sam sen, w którym wielekroć zasypiał i budził się.

Konto Adamsa pozostawało zablokowane. Odkrył jednak, że niektóre banki pozwalają mu podjąć niewielkie kwoty na utrzymanie. Nie dziwiło go to specjalnie. Ostatecznie mieściło się w regułach snu.

Jedynym człowiekiem, któremu Adams powiedział o Liliane, był Ibn Khaldouni. Twierdził on, że Liliane bezpowrotnie przepadła. Niestety, mrukliwemu badaczowi nie chciało się uzasadnić tego twierdzenia.

Wynikła sytuacja irytowała Adamsa coraz bardziej. Podczas kolejnej wizyty w Sekcji Planowego Zatrudnienia nie wytrzymał i poskarżył się.

– Ten staż został przerwany – wygarnął urzędnik. – Przewodniczący Nero nie jest już zainteresowany wynikami waszych badań.

– O niczym takim nie poinformowano mnie, gdy zablokowano moje konto.

– To generalna zasada wszelkich umów. Jako oczywiste, nie wpisuje się tego w ich tekst. Przewodniczący Nero zawsze może podjąć taką decyzję.

– Więc co powinienem teraz zrobić?

– Na przykład spytać swojego terofim.

– Nie mam terofim.

– To niedobrze. Warto mieć własne terofim. Nawet jeśli poprosi pan o radę cudze, to i tak nie ma gwarancji, że udzielona porada będzie trafna.

– Gdzie mógłbym kupić terofim?

– Tego się nie kupuje. Własne można otrzymać tylko ze swojego syna, najlepiej pierworodnego.

– Ja nawet nie wiem, kto mógłby mieć coś takiego.

– Kogo wy właściwie tu znacie…? – burknął urzędnik i nie czekając na odpowiedź, zerknął do kartoteki. – No tak, Bedel Schrymp nie ma. Liliane to nie dotyczy.

Adams spojrzał na niego badawczo. Jasne, przecież jeśli ona fruwa nad miastem, to więcej ludzi widzi ją na niebie. Logika snu była mocna, nie chciała tak łatwo pęknąć. Kusiło go, by spytać, dlaczego Liliane pofrunęła. Co też odpowiedziałby siedzący przed nim twór imaginacji?

– Jest tu jeszcze Falzarote – znalazł urzędnik. – Poznaliście go na przyjęciu u Schrympa.

Adamsowi stanęła przed oczyma chuda gęba modnisia.

– Proszę zaczekać – powiedział urzędnik. Podniósł słuchawkę. Rozmowa nie była długa.

– Pan Falzarote chętnie udostępni swoje terofim. Dziwi się, że pan go jeszcze nie odwiedził, Adams. Jeśli mógłbym jeszcze w czymś pomóc: Ciaken. Moje nazwisko Ciaken.

Adams podniósł się z krzesła. Zwykły czas przyjmowania interesanta już dawno minął. Przedłużenie rozmowy, jak i forma używana pod jej koniec, świadczyły o życzliwości urzędnika, jednak liczba przyjmowanych każdego dnia była ściśle ograniczona, Adams z kolei nie miał ochoty oberwać od rozwścieczonych interesantów, którzy nie zostaną dzisiaj przyjęci.

21.

Falzarote potrafił dbać o siebie: znowu na twarzy czterodniowy zarost. Falzarota przycupnęła w kącie z dzieckiem przy piersi. Dziewczynka miała ponad pięć lat; z pewnością matka nie karmiła jej już piersią, ale widać taki tu zwyczaj, aby pierwsza żona prezentowała tak gościom dziecko. Mała, miętoląc w ustach brodawkę, siedziała spokojnie, nie hałasowała. Matka z łagodnym uśmiechem tuliła główkę dziewczynki. Uderzała posągowa uroda Falzaroty, nie przeszkadzało, że w smudze wpadającego światła połyskiwało jej wygolone ciemię. Karen nie było.

Falzarote zaprowadził Adamsa do pokoju, w którym na ścianie wisiało terofim. Była to główka o zniekształconych rysach, jak trofeum myśliwskie przymocowana do drewnianej podstawki.

– Oczywiście, nie ujawnię ci jego imienia – powiedział i podał Adamsowi krążek z żółtego metalu. Ten bezradnie oglądał prezent.

– Nie rozkręcaj go – powiedział Falzarote. – Wsuń mu pod język i padnij na twarz.

Język terofim uginał się pod naciskiem, przypominał wyprawioną skórę. Krążek dał się podeń wsunąć. Za przykładem gospodarza Adams przyklęknął na podłodze, pochylając twarz do ziemi.

– Co teraz…? – mruknął.

– Zaczekaj na mój zaśpiew, potem zadaj pytanie – rzekł Falzarote i zanucił niezrozumiałe słowa.

– Co powinienem zrobić? – Adams czuł się nieswojo, zwracając się do dziwacznego przedmiotu.

Na chwilę zapanowała zupełna cisza.

– Przyszedłeś, więc idź dalej – rozległ się szept.

Albo Falzarote był brzuchomówcą, albo dźwięk dobiegł od główki ze ściany.

– Adams, nie podnoś teraz wzroku – syknął Falzarote.

– Którędy iść…?

– Tylko jedno pytanie…! – gniewny głos gospodarza. – Miało być tylko jedno pytanie.

– Tym samym, co przyszedłeś, nie takim samym – znów ten szept.

Falzarote był wściekły. Kiedy odczekali stosowną chwilę (gdyż wyrocznia mogła jeszcze coś dodać) i powstali, krzyknął:

– Miało być tylko jedno pytanie! Ciaken to zastrzegł!

Adams spróbował przeprosin, ale wychodziły marnie, bo nie rozumiał za co. Czy powinien zaproponować rekompensatę pieniężną? A może to jeszcze bardziej rozwścieczyłoby gospodarza?

Falzarote nie przestawał krzyczeć.

Przed wyrzuceniem uchronił Adamsa powrót Karen. Zawinięta w czarną chustę, oblamowaną białymi, bogatymi koronkami, pachniała intensywnie ziołami. Falzarote uspokoił się. Nawet poproszono Adamsa do stołu. Falzarota podała kozią pieczeń w winie.

– Nigdy dwa pytania. Nie można przemęczać wyroczni. – Gospodarz dzielił mięso na porcje. – Terofim zamilknie na miesiąc lub nawet dwa. Co zrobię, pozbawiony porady?

Mięso było niezłe, ale zapach owocowego, cuchnącego drożdżami wina pozostał.

– Zrobienie terofim nie jest trudne, ale musisz spełnić parę reguł – powiedziała Karen, lekko rozsuwając chustę, żeby zauważyli, że nie ma nic pod spodem. Piersi miała tatuowane w kwiaty, podobnie jak to sobie kazała zrobić Liliane. – Przede wszystkim powinien to być twój syn, najlepiej pierworodny.

Odpowiedziała uśmiechem na zdumione spojrzenie Adamsa i dodała:

– Jest przecież sporo kobiet, które urodzą dla ciebie dziecko za rozsądną opłatą.

– No, tak. – Mięso pieczone w winie uderzało do głowy jak alkohol.

– Musisz jego głowę moczyć w solance, żeby wyszedł nadmiar wilgoci. Potem gotować w oleju i przyprawach – powiedział Falzarote. – Nie za długo. Przyprawy zakupisz w odpowiednim sklepie. Następnie dasz mu bardzo wolno wyschnąć. Takie terofim zawsze podpowie, co powinieneś zrobić.

– Wiesz, Adams ma rację – powiedziała Karen. – Na swoje terofim musiałby czekać przez parę lat. Syn musi podrosnąć. Terofim nie może być z niemowlęcia.

– Od zaraz możesz sprawić sobie manu - powiedział Falzarote. – Chociaż to jest mało dokładna wyrocznia.

– Niedokładna?

– Odpowiada tylko „tak” lub „nie”.