– A jak działa?
– To jest zasuszona ręka dziewczynki. Wsadzasz ją do oliwy zmieszanej z octem. Kiedy zgina się, znaczy „tak”, kiedy prostuje, „nie” – Falzarote pokiwał głową. – Rzeczywiście, jesteś w marnej sytuacji. Na razie możesz nadal korzystać z naszego terofim. Oczywiście, jak znowu przemówi. Tylko jedno pytanie za każdym razem.
Potem Karen zdjęła chustę i tańczyła. Adams znał już tajniki ruchomego tatuażu. Chodzące jaszczurki i liście powiewające na wietrze oceniał chłodnym okiem znawcy. Karen nie była tak pięknie zbudowana jak Liliane, a jej tatuaż był gorszej jakości. Adams uznał, że również ona należy do drugiego rodzaju ludzi.
22.
Właściwie, podczas wizyty u Falzarote stracił dobrą okazję, by wypytać o Liliane. Jeśli potrafiła fruwać, to i inni ludzie drugiego rodzaju musieli być do tego zdolni, więc nie powinno to zszokować ani gospodarza, ani jego żon.
Może wściekłość Liliane już minęła? Skoro w Rzymie ze snu panował zwyczaj posiadania dwóch żon, w tym jednej tatuowanej, do bawienia siebie i gości, to Liliane jawiła się tu jako idealna kandydatka. Należy respektować reguły snu. Jednak myśl o zabiciu własnego syna w przeznaczeniu na (skuteczną nawet) wyrocznię napawała obrzydzeniem. Przepowiednię terofim zignorował, wynikało z niej wszystko, co się pomyśli. Wydawało się nawet, że jej druga część przeczy pierwszej.
Nieoczekiwanie poinformowano go, że na cały tydzień roboczy dostał pracę przy zaopatrzeniu miasta w mięso.
Mgła sięgała niemal do ziemi. Gdzieś w szarym tumanie ginęły postrzępione żebra skały.
– Bah Beduka mocno dymi – zauważył robotnik fasujący taczki w kolejce przed Adamsem i poczęstował go papierosem bez filtra.
Adams nie palił, ale we śnie można jednego spróbować. Poczuł w ustach wstrętny smak. Wyjątkowo podły gatunek.
– Bieleń – przedstawił się niski, siwiejący mężczyzna o szerokiej, przyjemnej twarzy z węglistymi oczami, twarzy pooranej głębokimi zmarszczkami.
– Zleje się z tego na popołudnie? – zagadnął Adams.
– Nie sądzę. Czasem taka mgła stoi i kilka dni. – Mężczyzna zaciągnął się.
– Dobra praca – zauważył Adams.
– Dobra, ale się wkrótce skończy.
– Skończy?
– Dostawy idą partiami. Słyszałem, że już napełnili chłodnie. Przykre, pieniędzy nadal mu brakowało.
– Długa będzie ta przerwa?
– Czasem przez miesiąc nic nie spadnie.
Po powrocie do hotelu jedno spojrzenie wystarczyło, by stwierdzić, że w pokoju nastąpiła zmiana. Niby wszystkie rzeczy były ułożone tak samo, ale zbyt równo i porządnie, notatki starannie posegregowane. Zeszyty leżały grzbietami wzdłuż, a ołówek równolegle do boku biurka. W powietrzu unosił się ślad jakiegoś zapachu.
„Logika snu: rzeczywistość nieznacznie, lecz stale się zmienia”, wytłumaczył sobie. Już wcześniej zdarzało się, że po powrocie z miasta jego pokój hotelowy wyglądał nieco inaczej: te same przedmioty, ale ich układ jakby nieznacznie zmieniony.
Jednak w popielniczce tlił się niedokładnie zakiepowany niedopałek.
„Kretyn”, pomyślał z pogardą o swojej przenikliwości. „Zwyczajnie przeprowadzono u mnie czystą rewizję ze śladem”.
Trudno przypuszczać, aby fachowcy przegapili niedopałek. Papieros bez filtra, niewiele wypalony. Adams odciął popiół i zapalił z drugiego końca. Wstrętny smak papierosa, którym poczęstował go Bieleń. A może się myli? Przecież nie pali.
Ibn Khaldouni był u siebie.
– To zwykła sprawa – skwitował. Próbował sączyć kawę spod białej pianki parowanego mleka. – U mnie przeglądają notatki średnio co dwa tygodnie. Czasem chcą, żebym o tym wiedział, czasem usiłują to ukryć. Ja wiem o tym zawsze. Mój sposób to mole i okruchy leżące na wybranych fragmentach tekstu. Wierne, zawsze zmienią położenie w czasie przeszukiwania. No, chyba że wywiadowcy podnoszą stronę po stronie, trzymając je poziomo. Ale któremu funkcjonariuszowi chciałoby się pracować z taką pieczołowitością…? – rzucił Adamsowi uradowane spojrzenie. Właśnie udało mu się wedrzeć pod piankę. – Tylko że trzeba pamiętać, na którym zdaniu leżał taki mól. To kłopotliwe dla przeciętnie roztargnionego…
– Po co to robią?
– Rutyna. Przewodniczący Nero powinien wiedzieć, co myśli każdy piśmienny obywatel.
– Nero…?
– Oczywiście usłyszy to z ust Uombocco. A ile wykorzysta z tej informacji, to tylko on sam wie…
– Ależ to gwałci elementarne zasady demokracji.
– Demokracja – Ibn Khaldouni wydął wargi. – Kiedy wyprzedzaliście Wschód, nie było u was demokracji. Nie ona była przyczyną waszego przyśpieszenia.
– Nie daje ci to spokoju.
– Bo jako wzór uznałem kiedyś państwo Orientu. Nie pomyślałem nawet, że Europa jest w stanie dogonić cywilizacyjnie Wschód. I wygłupiłem się. Inna sprawa, że to były pionierskie badania, brakowało materiału zebranego przez prekursorów.
– Mnie też zdarzały się wpadki – mruknął Adams.
– Również praktyka inwigilacji nie miała wpływu na wasz rozwój. Już Tyberiusz robił to znakomicie, a mimo to rzymskie struktury nasyciły się w rozwoju i upadły.
Teraz nie było szans dowiedzieć się więcej o praktykach milicji przewodniczącego Nero. Stary potrafił na temat swoich badań mówić godzinami.
– Ale żeby dodać do naszej kawy akurat parowane mleko… – Ibn Khaldouni skinął głową z uznaniem.
W głowie Adamsa zaświeciła nadzieja.
– Ale to myśmy wydoskonalili naukę o destylacji i wrzeniu… – Ibn Khaldouni wychylił duszkiem swoją kawę.
Zapowiadała się obszerna analiza porównawcza Rzymu i Lewantu.
23.
Schrymp ponownie zaprosił do siebie Adamsa. Znowu ciasny stół. Nieoczekiwanie znalazł się tam też Bieleń.
– Przyjaźnimy się od lat – wyjaśnił gospodarz.
– Świat jest mały – powiedział z uśmiechem Bieleń. – Ja rozpoznałem pana na podstawie relacji Bedela. Tylko palenie się nie zgadzało.
„Wypaliłem przy nim papierosa, więc skąd Bieleń wie, że nie palę?”, pomyślał Adams. „To jednak sen: ja jestem tu centrum świata”.
Schrympa przyprowadziła nowy nabytek, którym gospodarz chciał się pochwalić: pawia z dwiema głowami i trzema ogonami. Imponująco piękne zwierzę nieustannie skrzeczało, a głowy dziobały się nawzajem.
– Musisz uważać – zauważył Bieleń. – Z wydziobanymi oczami nie przedstawia żadnej wartości.
– Sporo kosztował? – zapytał Adams.
– O, tak. To rzadkość. Zwiększają prawdopodobieństwo, nasycając jajko różnymi chemikaliami, ale nigdy nie wiadomo, co się wykluje.
– Można kupić kapturki zasłaniające oczy. Wtedy głowy przestają się dziobać.
Logika snu wymaga, aby goście twojego mózgu znali twe myśli, wiedzieli więcej, niż im powiedziałeś. W drugą stronę tak nie jest: sami zaskakują cię swoimi uwagami. Ich za to można śmiało pytać.
– Dlaczego przyszedłeś sam? – Schrymp szedł śladem myśli Adamsa. – Myślałem, że ta blondynka to twoja druga żona.
– Chciałbym, żeby nią była. Liliane odfrunęła, nie wiem, co się z nią dzieje.
– Liliane kto? – włączył się Bieleń.
– Nie wiem. Po prostu Liliane.
– Nie powinno się pozwalać kobietom na coś takiego.
– Trudno jej było zabronić. Odfrunęła.
– W przenośni. – Bieleń uśmiechnął się.
– Nie. Dosłownie.
– Pan żartuje, ludzie nie fruwają.
– Rozłożyła ręce jak skrzydła i odleciała niczym ptak.
– Powiedziała coś?
– Tak. Ale niezrozumiałego.
– Ach, tak.
– Może jest rodzaj ludzi, którzy umieją latać?
– Ach, to też…!? – Bieleń spojrzał na niego badawczo.
– Potrafisz sugestywnie fantazjować – zauważył Schrymp.
– Tak czy owak, bardzo chciałbym z nią porozmawiać – Adams zignorował jego uwagę. – Widzisz, rozstaliśmy się podczas niepotrzebnej sprzeczki. Myślę, że chciała zostać moją drugą żoną, ale ja tego nie zrozumiałem w porę.
– Jeśli pozwoliłeś jej odejść, to wróci tylko wtedy, kiedy sama będzie miała na to ochotę.
– Może nie wracać, jeśli nie chce, ale chętnie bym z nią porozmawiał. Chociaż telefonicznie.
– Numery telefoniczne obywateli są ich prywatną tajemnicą – powiedział Bieleń. – Musiałbyś dotrzeć do samego Człekousta. On mógłby uchylić ten zakaz.
– Dałoby się to załatwić?
– O, cha, cha, cha… – Bieleń roześmiał się w głos. – Sam bym tego chciał. Ten tu Schrymp latami kupuje osobliwości, tworzy dzieła sztuki anatomicznej, w nadziei, że zostanie kiedyś wyróżniony zaproszeniem.
– Nie obraź się, Adams, ale jesteś naukowcem, który w dodatku stracił pracę – powiedział Bedel. – A nie jest tajemnicą, że Człekoust nie przepada za naukowcami. On pasjonuje się sztuką.
– Może nie będzie tak źle – powiedział Bieleń. – Człekoust przepada za ciekawymi opowieściami. Jeśli opowiesz mu naprawdę zajmującą historię, nie odmówi niczego.
– Historię?
– No, relację. Ciekawą, ale prawdziwą. Opowieść o przygodach, historię życia, coś w tym stylu.
– Mogę mu sporo opowiedzieć. Byle chciał słuchać.
24.
Na brak pieniędzy nie narzekał. Za pracą naukową jeszcze nie zatęsknił. Odkąd uświadomił sobie, że śni, działał śmielej. Ostatecznie, to on formował otaczającą rzeczywistość oraz decydował o wszystkich wydarzeniach.
Nie zaproszony wybrał się do Falzarote. Przyjęła go Karen. Odniósł oczywiste we śnie wrażenie, że spodziewała się jego przybycia. Gospodarza nie było. Rozmowa toczyła się o niczym.
Falzarota usiadła przy oknie i nuciła miłym, niskim głosem jakąś pieśń. Wyraz niezwykłej słodyczy zdobił jej twarz.
Karen parzyła w garnuszku liście i łodygi. Po pokoju rozchodził się bardzo mocny, ziołowy zapach.
– Jeszcze parę grzybków. – Uśmiechnęła się.
Skruszyła w dłoniach jasnobeżową hubę i dorzuciła kawałki. Rozszedł się ciepły odór butwiejącego drewna.
– Dbam o siebie. – Spojrzała z wyższością na Falzarote. – Rzyguliczne świństwo. – Skrzywiła się, ale wychyliła cały kubek. – Właściwie jestem już tak dobra, że mogłabym tego nie pić.
Karen była młodsza, niż wyglądała. Ostry makijaż i bukiety kwiatów wytatuowane na skroniach zmieniały jej twarz w pozbawione wieku malowidło. Listki i łodyżki bukietów wiły się za policzkami, opadały na szyję, aż znikały za dekoltem. Zauważyła jego zainteresowanie, więc kilkakrotnie na jej twarzy pojawił się grymas. Płatki delikatnie zafalowały, a listki poruszył jakby leciutki wietrzyk.