– Nadmierne rozdrabnianie funkcji urzędów zmniejsza ich skuteczność. – Ciaken pokiwał głową. – Ochrona Ludności obejmuje wszystkie sprawy obywateli. Nie trzeba przenosić akt z pokoju do pokoju… – Machnął ręką. – Zresztą i tak nie dość lewtanim do tych wszystkich obowiązków.
Adams skinął głową na znak, że rozumie.
– Będziecie zeznawać?
– Tak.
Mógł przecież powiedzieć wszystko. Jakie znaczenie może mieć ujawnianie swoich myśli postaciom ze snu, czyli po prostu innym swoim myślom…? Pytanie, czy te zeznania mogą zaszkodzić Falzarote, było dziwaczne, nie wiadomo nawet, czy postawione sensownie. Jednak intensywność tego, co przeżył z Liliane czy Falzarotą, wcale nie przypominała zmyślenia sennego.
Ciaken wyjrzał przez okno. Ulewa nie słabła. Na suficie sali formował się spory zaciek.
„Komenda miejska nie jest szczodrze dotowana”, pomyślał złośliwie Adams.
– Znowu zacina na podłogę – powiedział Ciaken. Wyjrzał jeszcze raz i zamknął okiennice. Deszcz załomotał o deski.
– Bieleń, protokołujcie.
Tymczasem Bieleń usiłował zapalić lampę na biurku, naciskając obluzowany przełącznik. Wreszcie żarówka rozbłysła.
– Imię i nazwisko – powiedział Ciaken.
– Przecież wiecie.
– Odpowiadajcie szczegółowo na użytek przesłuchania.
– Nazywam się Humphrey Adams, Jr.
– U nas tłumaczy się imiona cudzoziemców. Bieleń, zapiszcie „Onofrio” przez długie „o”. Zawód?
– Historyk kultury śródziemnomorskiej, doktor.
– Po co przybyliście do Miasta pod Skałą?
– Dostałem trzyletni kontrakt na stanowisku profesora na waszym uniwersytecie, La Sapienza Jeden.
– Którym?
– La Sapienza Jeden.
– Czy tak rzeczywiście jest, Adams? – Ciaken spojrzał na niego poważnie.
– Nie mam najmniejszego powodu, żeby was okłamywać. Są tu przecież dwa uniwersytety.
– Jesteście tego pewien, Adams? – Rysy twarzy Ciakena stwardniały.
– Okłamywałeś kiedyś swoje marzenie senne?
– To nie jest sen, Adams.
– Tak, ja nie jestem snem. A w Rzymie są dwa uniwersytety. Od pierwszego z nich dostałem stypendium profesorskie.
– Jak się tu dostaliście?
– Przez furtkę. Zwyczajnie. Sami wiecie, Ciaken, bo jesteście częścią mnie – prychnął Adams.
– Opiszcie to swoimi słowami.
– Furtką przed Via Vittorio Pisani.
– Którędy?
– Przed Via Vittorio Pisani.
– Zanotowaliście, Bieleń?
– Tak jest, obywatelu przodowniku.
– Dlaczego się dziwicie, Ciaken? – wtrącił się Adams. – Nie znacie tej ulicy?
– Właśnie nie.
– Via Vittorio Pisani jest krótka, ledwie parę sklepów i knajpek.
– Tak dokładnie znacie wszystkie ulice?
– Oczywiście, że nie. Tę pamiętam.
– Co było dalej?
Adams zrelacjonował wędrówkę przez labirynt korytarzy. Ciaken słuchał, Bieleń starannie notował. Potem opisał spotkanie z Liliane, wreszcie wyjście z drzewa.
– I my mamy wam wierzyć, Adams? – przerwał mu Ciaken.
– Tak, bo to prawda.
– Twierdzicie, że Liliane pofrunęła?
– Kiedy wróciła od mistrza fryzjerskiego z nowym tatuażem. Nazwała go acerus.
– Powiedziała, jak nazywał się ten mistrz?
– Nie zdążyła. Pokłóciliśmy się.
– Przecież to stek wymysłów!
– Ileż razy mam powtarzać, że nie muszę kłamać w swoim własnym śnie…?
– To nie jest sen, Adams. Adams parsknął śmiechem. Ciaken westchnął.
– Dobrze, Adams. Sami tego chcieliście. – Skinął na Bielenia. Przyniesiono jakąś aparaturę. Funkcjonariusze założyli elektrody na przeguby dłoni i na skronie Adamsa.
– Wykrywacz kłamstwa? – zapytał Adams.
– Na pewno też. Ale przede wszystkim rozwiewacz wątpliwości. Przyłóżcie napięcie, Bieleń.
Jasny błysk, i straszna fala bólu przeszła przez głowę Adamsa. Nie zdołał powstrzymać krzyku.
– Nadal myślicie, że to sen?
Adams wydobył z siebie jedynie nieartykułowany bełkot.
– Jeszcze się waha. Druga seria.
Głową Adamsa szarpnęła kolejna salwa bólu.
– Aaaa! – wrzeszczał. Usta nie chciały się zamknąć.
– Nadal macie wątpliwości?
– Niee… Już nie. No, więc co, jeśli nie sen? – dodał.
– Dalsza część rzeczywistości. Akurat wam tak się ujawniła. Inni też ją poznają, przy innych okazjach. Będziecie z nami współpracować?
– Jeśli to pomoże w zrozumieniu mojej sytuacji.
– Bieleń, zdejmijcie mu te przewody.
– Jestem gotów do współpracy, ale oszczędźcie Falzarote.
– Co?
– Zwolnijcie Falzarote.
– Został zatrzymany, bo nie chciał powtórzyć, co terofim wam powiedziało.
– Ja też nie pamiętam dokładnie.
– Jesteście osłem, Adams.
– Skoro tak słyszę…
– Trzeba pamiętać słowa terofim. Choćby po to, żeby powtórzyć Człekoustowi. Jego ciekawią słowa terofim. Wyprowadzić aresztanta.
26.
Adams snuł się po celi jak szczur po klatce. Takie natężenie bólu przebudziłoby umarłego. Logika snu też nie tłumaczyła wszystkich wydarzeń. Podobieństwa i refleksy myśli Adamsa, desperacko wyszukiwane w innych ludziach, po staranniejszej analizie okazywały się przypadkowe.
Mógłby próbować bronić znanej wersji świata, zakładając, że we śnie, w sobie znanym celu, tajne służby wywiozły go z Rzymu gdzieś daleko, do jakiegoś miasta na Bliskim Wschodzie (może do zamkniętego od wieków Nagranu…?), może w Europie Wschodniej (tu trudno wskazać takie miejsca). Skąd jednak choćby ten sam język…? Taki styl życia…? Trudno to byłoby jakoś wyjaśnić, nawet zapominając o pięknej jak sen Liliane fruwającej pod obłokami.
Trzeba pogodzić się z faktami i uznać, że rzeczywistość okazała się inna, niż znał ją z codziennego doświadczenia, i inna niż to, czego go uczono. Gdzieś pod Rzymem wiodło przejście do niezwykłej części rzeczywistości. Przypomniały się słowa Harrisona: „Świat, w którym żyjesz, jest bardziej zdumiewający, niż myślisz. Choć trójwymiarowy, ty możesz w nim wykreślić figurę nawet nieskończenie wymiarową, pod warunkiem, że będzie to tylko mały jej fragment”, to mówiąc, wykładowca rysował wiele kresek na tablicy. „Powiesz, że to pokraczny model?”, Harrison odwrócił się ku studentom, a jego łysina przeświecająca spod przypominających ptasi puch, siwych włosów przestała rzucać odblask. „Może pokraczny, ale nieskończenie wymiarowy, a ty na co dzień myślisz, że żyjesz tylko w trzech wymiarach…” Właściwie to Harrison zniechęcił go do matematyki, ale tego wykładu Adams nie zapomniał, a słowa nielubianego profesora powracały w nieoczekiwanych momentach.
Ochoczo zgłaszana chęć współpracy, którą deklarował marzeniom sennym, przestawała być oczywista, kiedy proponował ją żywym ludziom, których interesy przecież na ogół były sprzeczne z jego własnymi.
Ciąg dalszy przesłuchania nastąpił wkrótce. Bez elektrowstrząsów czy innych tortur – zwyczajnie, urzędowo. Adamsowi założono teczkę. Ciaken zaglądał do niej w trakcie przesłuchania.
– Jak zapisywaliście bramki kolejnych korytarzy?
– Przecież, powiedziałem to już poprzednio.
– Jesteście tego pewni?
– Tak. Ale ja tu stale odpowiadam na pytania. Może wyjaśnicie mi wreszcie, co się tu dzieje, skoro to wszystko nie jest snem!? – odegrał wybuch zniecierpliwienia.
– To nie jest proste. Właściwie nie wiem, ile mi wolno powiedzieć bez kontaktu z Człekoustem.
– Cokolwiek. Jakieś wskazówki. Wasze domysły. – Adams bezradnie poruszył dłońmi. – Może to mnie naprowadzi na ciekawe spostrzeżenia. Jeśli mam wam pomóc…
– Podejrzewamy, że istnieje słowo-klucz, skrywające wyjaśnienie.
– Co to za słowo?
– Ciaken milczał.
– To zadzwońcie do Człekousta. Może pozwoli.
– Myślicie, że to takie łatwe: „zadzwońcie do Człekousta”. – Wykrzywił usta, przedrzeźniając Adamsa.
– Jeśli to ważna sprawa, Człekoust odpowie. Może nawet porozmawia osobiście.
– Jest niezwykle ważna. Nie ma wątpliwości.
– Wydzwaniajcie więc raz za razem.
Trudno spotkać oficera-wywiadowcę tak dalece wytrąconego z wyuczonej rutyny. Ciaken posłusznie wykonywał polecenia aresztanta. Znów rodziły się podejrzenia, że to sen.
Ciaken raz za razem wykręcał sekwencję cyfr. Wreszcie wyprostował się i zaczął szeptać do słuchawki.
– Słowo-zagadka brzmi: „Silvestere” – powiedział.
W słuchawce rozległ się krzyk, słyszalny nawet na parę metrów. Ciaken wyprężył się jak struna.
– Tak jest, nadobywatelu komendancie, jestem idiota!
Adams uważnie przyglądał się tej scenie.
– Tak jest. Powiedzieć mu wszystko, bo to nic nie zmieni – Ciaken jeszcze przez chwilę potakiwał.
– Doszedłem tutaj według tego słowa – powiedział Adams. Ciaken uniósł brwi.
„Według tego słowa” mogło znaczyć więcej, niż Adams wiedział. Nie należało budzić domysłów śledczego.
– Wybierałem zawsze furtkę zapieczętowaną lub oznaczoną imieniem „Silvestere”.
– Liliane ci to podsunęła?
– Nie. To dlatego, że napis wyróżniał drzwi.
Ciaken znów raportował do słuchawki. – To jest wszystko, co chcieliśmy wiedzieć – powiedział do Adamsa.
Adams spojrzał na niego z niepokojem. „Co powiedziałem niepotrzebnie?”, pomyślał. „Co im niepotrzebnie podsunąłem?”
– Jeszcze taki test. – Ciaken napisał na kartce: „plpll”, dokładnie tak, jak Adams wcześniej oznaczał wybierane kolejne drzwi, a obok drukowanymi literami: „silvestere”. – Potraficie to powiązać ze sobą?
Adams przyjrzał się uważnie. Oczywiście, że potrafił. Natychmiast zauważył pułapkę tkwiącą w przypisaniu. Nie było powodu, żeby o tym mówić Ciakenowi. Jeśli należy on do ludzi mających kłopoty z nazywaniem, może i z zagadkami słownymi radzi sobie gorzej.
– Dwa szeregi różnych liter. Nie widzę tu reguły.
27.
Wikt aresztancki był podły. Chleb, kasza ze skwarkami i przesłodzona herbata. Na dodatek posiłki przynoszono nieregularnie. Z początku Adamsowi kajdanki zdejmowano tylko do jedzenia, po trzech dniach go rozkuto. Godziny zapełniało oczekiwanie na posiłek.