Выбрать главу

Z ulgą więc przyjął wiadomość, że sprawę przejmuje osobiście Człekoust. Przesłuchania prowadzone przez Ciakena nużyły. Niezbyt przenikliwy śledczy w kółko zadawał pytania z kilku zestawów. Rozmowy z Człekoustem mogły wnieść wiele nowego. Dzięki torturom na pierwszym przesłuchaniu Adams definitywnie porzucił fałszywą hipotezę snu, a to zrodziło szereg nowych pytań.

Do Człekousta przewieziono go tą samą suką-chłodnią w truskawki i banany. Szczeliny wentylacyjne były zbyt wąskie, by widzieć, którędy jadą. Blaszaną budę otwarto na dziedzińcu zamkniętym ze wszystkich stron. Ciakena i Bielenia zmienili inni strażnicy. Wiedziono go długimi korytarzami pozbawionymi okien. W niektórych cuchnęło zgnilizną. Po drodze zauważył nie uprzątniętego zdechłego psa. W innym z korytarzy na ścianach widniały okazałe wykwity pleśni. Pieczęci „Silvestere” na furtkach nie było.

Kilkakrotnie zmienili się prowadzący go strażnicy, za każdym razem rewidując go pobieżnie.

„Niby tyle ostrożności, profesjonalne służby, a zdechłych psów nie uprzątną”, pomyślał Adams.

Przed wejściem do pokoju przesłuchań pouczono go, że ma powstać na powitanie Człekousta, a następnie siedzieć nieruchomo, z rękoma ułożonymi wzdłuż ciała.

Na środku pomieszczenia ustawiono masywne, drewniane biurko. Blaszane szafy niknęły w jego tle. Oprócz rozrzuconych papierów, jedyną ozdobą biurka było blaszane ptaszysko o czarnych piórach. Stojący przy drzwiach strażnik zaplótł ramiona i oparł się o ścianę.

Adams przełknął ślinę. Nigdy wcześniej nie poznał tak wysokiego dygnitarza. Wszedł szczupły mężczyzna w średnim wieku. Adams widział go już podczas uroczystości otwarcia nowego mostu. Był to kędzierzawy brunet o świetliście zielonych oczach. Śniada twarz pocięta była głębokimi zmarszczkami, podkreślającymi drapieżność rysów.

„Takie oczy mogą hipnotyzować tłumy…”, pomyślał Adams.

– Proszę siadać – rzucił Uombocco. – Mam tu aż nadto powstających rozmówców. Niechże pan usiądzie, profesorze Adams.

Aresztant przycupnął na drewnianym taborecie. Uombocco usiadł za biurkiem.

– Jakże się panu podoba w moim mieście?

„Trzeba sporo tupetu, by tak mówić o mieście przewodniczącego Nero…”, pomyślał Adams. „Widać, jak wielkie ma tutaj wpływy…” Nieoczekiwanie sposób zachowania Uombocco wzbudzał sympatię.

– Trafiłem do pięknego miasta.

– Pięknego? Pochodzić po nim trochę, a zaraz wyjdzie na jaw cały tutejszy syf. – Uombocco coś zanotował. – Tak jest wszędzie, nawet w moich biurach. Nie da się dopilnować należytego sprzątania przez te dziwaczne spory kompetencyjne.

– Miasto ma swój nieodparty czar i wdzięk.

Akurat tu mnie Michał zrzucił. – Urzędnik wzruszył ramionami.

– Trochę miejsca między kamieniami pod skałą. Ot, taki skrawek przy Moście. A Strażnik Mostu silny, nie…? – Pokiwał głową. – Czuję tę siłę – odpowiedział sam sobie.

– Świetna metafora: „między kamieniami” – ośmielił się ocenić Adams.

– Tak, między kamieniami, tam, gdzie mięso dla mnie spada. Dawniej na całym terenie było więcej want. Moi musieli to uprzątnąć, aby dało się poprowadzić ulice.

– Piękne pomniki, sklepy z pięknymi przedmiotami.

– Ostatecznie, jeśli ja potrafię najpiękniej zdobić kobiety, to i moje miasto powinno być najpiękniejsze.

– Kobiety w tym mieście wyglądają jak kwiaty.

– Co druga.

– Ale sztuka zdobienia kobiecego ciała sięgnęła tu niebywałych wyżyn.

– I to bez żadnych potworności, prawda? Bez przyszywania nosów do rąk, bez pompowania piersi, warg i brzuchów silikonem czy powietrzem. Ale to i tak jeszcze nie jest to, czego chciałbym – machnął ręką. – Mało pojętni są ci moi fryzjerzy. A przecież mając lepsze wyniki, zarabialiby więcej.

Adams musiał przyznać mu sporo racji. Stwierdzenie, że w Rzymie już od dawna nie przyszywano nosów do ramienia, nie podważyłoby trafności tej wypowiedzi.

Żelazny ptak rozdziawił dziób i poruszył skrzydłami. Uombocco wyjął z szuflady pudełko i podał mu kawałek mięsa. Ptaszysko połknęło kuta. Rozszedł się zapach zgnilizny.

– Musi skruszeć! – wyjaśnił z uśmiechem Uombocco. Zapalił mocną żarówkę, kierując ją w oczy Adamsa.

– To jednak przesłuchanie, więc niechże się pali. – Rozsiadł się w fotelu.

Adamsa już po chwili piekły spojówki. Co chwilę tarł oczy kułakami. Uombocco nie zabronił mu tego.

– Znaleźliście już tu kobietę na stałe?

– Wcześniej nie związałem się z żadną. Tutaj spotkałem Liliane.

– Tak… wiemy.

Uombocco podniósł teczkę z dokumentami.

– Mam tu sporo relacji z tej znajomości. Zarówno to, co sami mówiliście do innych, cudze opinie, jak i wyniki naszych poszukiwań i analiz. Żadnych sensownych wniosków.

– Pofrunęła. W pogodne dni czasami można ją wypatrzyć szybującą w przestworzach.

– Tak. Konsekwentnie powtarzacie tę samą wersję we wszystkich relacjach. Tu nie ma wątpliwości. Ale… nie piliście przed tymi wizjami? Nie braliście prochów?

– Nie. Wtedy myślałem, że śnię, i akurat to nie wydało mi się bardziej dziwaczne niż reszta otaczającej rzeczywistości.

– To też wiemy. Przodownik Ciaken meldował o tym szczegółowo. Sądzę, że obecnie najrozsądniej będzie umorzyć postępowanie w sprawie Liliane. Chyba pogodziliście się z jej stratą…?

Adams zwiesił głowę.

– Odwiedziliście przecież żony Falzarote.

– Chciałem usłyszeć, co nowego powie terofim, ale terofim już tam nie było.

Uombocco nie drążył tematu. Wystarczyło jedno zdanie, świadczące, jak dokładnie kontrolowany jest Adams.

– Pamiętacie, co rzekło terofim?

– Ogólny sens był taki, że powinienem nadal iść swoją drogą, ale dokładnie słów nie pamiętam.

Uombocco pokręcił głową.

– Czyli tutaj pozostać. Taki był sens tych słów, prawda…?

– Chyba tak.

– A co powiedziała Liliane, wzbijając się w powietrze? – rzucił znad notatek.

– Nie dosłyszałem. Mówiła bardzo cicho.

– Spróbujcie sobie przypomnieć. To ma dla nas znaczenie.

– Już mnie o to pytano. Wielokrotnie próbowałem odtworzyć w pamięci całe zdarzenie, ale tego słowa nie dosłyszałem wyraźnie ani nie zrozumiałem.

„Jeśli Liliane pofrunęła tylko dzięki wypowiedzeniu słowa, to warto znać to słowo”, pomyślał. „Jeżeli światem sterują mechanizmy wprawiane w ruch odpowiednimi słowami, to warto poznać jak najwięcej słów-wytrychów”.

– No, dobrze – powiedział Uombocco. – Starczy tego przesłuchania. – Wyłączył lampę.

Adams przyjął to z ulgą. Oczy piekły, zdążył je zatrzeć.

– Kawy czy herbaty?

– Kawy.

Uombocco zadzwonił dużym dzwonkiem na wysokiej drewnianej nóżce. Pojawił się urzędnik w szarym garniturze. Uombocco wskazał dłonią na szklanki. Urzędnik wkrótce wrócił z tacą, niosąc pachnącą kawę zbożową. Postawił przed Adamsem spodek gestem nie pozostawiającym wątpliwości, że wyświadcza wielką, zupełnie niezasłużoną łaskę.

Uombocco skwitował zachowanie urzędnika uśmieszkiem.

– Adams – powiedział, kiedy milczący arogant zamknął za sobą drzwi – jesteś uczonym, profesorem. Weźmiesz udział w eksperymencie naukowym?

– Psychologicznym, socjologicznym?

Kawa była mocno osłodzona. Adams nie lubił zbożowej bez mleka, a tym bardziej przesłodzonej.

– Raczej biologicznym czy antropologicznym.

– Nie mam ochoty.

– Nie obawiaj się. Tobie nic nie grozi. Adams odsunął kawę.

– Co to za eksperyment?

– Do ciebie będzie należało tylko wejść do pokoju i patrzeć. Reszta będzie dziać się sama.

– To znaczy?

– Jeśli przewidywania się potwierdzą, powstanie kobieta. Idealna kobieta dla ciebie.

– Jak to: powstanie? – Adams nie miał żadnej ochoty oglądać czyjejś kopulacji.

– Sam nie wiem. Tak powinno się zdarzyć.

– Brzmi nonsensownie.

– Tylko brzmi. Ma sens, którego nie mogę ci ujawnić.

– A jak powstanie jakaś paskuda?

– Będzie to znaczyć, że potrzebowałeś brzyduli.

28.

W miarę jak Adams pokonywał kolejne setki metrów i kilometry wzdłuż ścian swojej celi, propozycja wzięcia udziału w eksperymencie wydawała się coraz mniej zachęcająca. W mieście, gdzie pierworodnych przeznacza się na ścienne wyrocznie, a w nowo oddanych mostach zamurowuje dziewczyny, uczestnictwo w eksperymencie naukowym stwarza rzeczywistą groźbę. Anonimowy przybysz jawi się idealnym kandydatem na królika doświadczalnego: brak rodziny, niewielu znajomych…

Okrążenia pojedynczej celi były coraz szybsze. Kto się za nim ujmie? Ibn Khaldouni, który nawet nie zauważył, że Adamsa aresztowali? Przerażona niepewną przyszłością Karen? Czy może Liliane wyląduje na parapecie Uombocco i upomni się o swojego kochanka? Sytuacja wyglądała beznadziejnie.

Wkrótce dwaj niscy, barczyści funkcjonariusze poprowadzili go na kolejne przesłuchanie, a właściwie szkolenie przed eksperymentem. Tym razem przodownik Ciaken asystował Uombocco.

– Nie zgodzę się, jeśli ten eksperyment jest niebezpieczny dla mnie – powiedział Adams, ledwie go posadzono.

Zdziwiony Uombocco spojrzał na Ciakena.

– Podpisaliście zgodę, Adams – powiedział przodownik.

– Zmieniłem zdanie. Odmawiam udziału, jeśli eksperyment grozi utratą życia.

– Wasze życie już od dawna przestało należeć do was – wycedził Ciaken.

Oczywiście! To jest wyjaśnienie dziwacznego położenia. O ileż to gorsze niż sen. Adams nie żyje. Jest po drugiej stronie. Może zmarł z głodu w podziemiach watykańskich; może zginął w wypadku, zanim jeszcze do nich dotarł. Poczuł gorycz i smutek: taka jest ta druga strona…? Powieki przykro zaswędziały.

– Popełniliście szereg przestępstw finansowych. Od wielu banków wyłudziliście pieniądze, niekiedy w znacznej kwocie.

Adams spojrzał nieprzytomnie na Ciakena.

– Ach, to…? – żachnął się. Ledwie pamiętał epizod, kiedy po utracie Liliane, pomimo zablokowania konta, w niektórych bankach wypłacano mu drobne kwoty.

– Tak, tak. Właśnie to. Potwierdzonych machinacji wystarczy, aby was przeznaczyć na wkład osobowy do kolejnej inwestycji oddawanej dla mieszkańców naszego miasta. Za parę dni na przedmieściach otwieramy most nad jedną z bocznych odnóg Typhure. Nie wymaga wkładu osobowego, ale wzniesie się stosowną celę – przyjrzał się badawczo Adamsowi. – Natomiast udział w naszym eksperymencie uwolni was od kary.