Выбрать главу

– To mój ulubiony gatunek. Każda butelka jest numerowana – upewnił ją w uznaniu dla trunku.

Natalia piła łyk za łykiem.

– Warto podgrzać szklaneczkę w dłoni. Mocniej pachnie. Spłoszyła się, odsunęła brandy.

– Niedługo oboje zostaniecie zwolnieni.

– To dobra wiadomość.

– Przejściowe ograniczenie wolności wynikło wyłącznie z troski o wartość eksperymentu. Proszę mi wierzyć, pani Natalio.

Nie odezwała się. Wypiła za szybko brandy.

– Proszę spróbować i tego. – Z szafy wyjął matową butelkę o przyjemnie pękatym kształcie.

Natalia podsunęła szklaneczkę.

– Ach, nie… To z czystego szkła.

Płyn był jaśniejszy niż brandy, ledwie słomkowy. Natalia powąchała i się skrzywiła.

– To drożdże. Powinno lekko się je wyczuwać.

Spróbowała: aromat soku gronowego mieszał się ze zharmonizowanym bukietem destylatu. Lekki, ale pobudzający smak. W jego tle przebijała niepokojąca, cierpka nuta.

– To jest pynuj.

– Świetne, chociaż ma cierpki posmak.

– Ach, to tajniki produkcji… Taki jest najlepszy. Może drugą szklaneczkę.

Natalia podsunęła naczynie. Pynuj smakował wyśmienicie.

– Oto moja wizytówka. Wszystkie informacje, łącznie z adresem urzędu dla przyspieszonej poczty służbowej, gdyby chciała pani skontaktować się ze mną. Proszę zachować wizytówkę, gdy pani zostanie już zwolniona.

Podsunął jej kartonik.

– Tu jest też moje prawdziwe imię.

Natalia przeczytała: „Behetomotoh”.

– Przecież wiedziałam – mruknęła.

– Może chciałem przekonać panią, że nie kłamię. Natalia skinęła głową.

– Chciałem też wręczyć pani drobny prezent – Człekoust spojrzał jej w oczy – jako drobną rekompensatę za przykrości związane z aresztowaniem. – Wyjął z biurka płaską, srebrzystą butelkę z blachy, wytłoczonej w liście winorośli i smukłe jaszczurki.

Natalia uniosła brwi zdumiona.

– To piersiówka, butelka na lekarstwo.

– Lekarstwo?

– Tak. To brandy. Czasem jeden łyk pomaga. Pynuj jest za słaby, trudno coś poczuć po jednym łyku.

Natalia zważyła w dłoni piersiówkę.

– Pełna?

– Oczywiście. To prezent od urzędu. Proszę z niej korzystać.

– Dziękuję – schowała piersiówkę do torebki.

31.

Adams rozsiadł się w fotelu. Uombocco otworzył teczkę z notatkami. Protokolant Ciaken przycupnął w kącie z rozłożonym notatnikiem. Blaszany ptak dreptał w kółko po skraju biurka, to zadzierając ogon, to rozpościerając skrzydła.

– Jestem zszokowany. Samoorganizacja struktury ciała ludzkiego z najprostszych składników przebiegła jak idealna animacja. Wykreowana z niczego – zaczął Adams niepytany.

Uombocco znalazł wreszcie szukaną stronę zapisków.

– Nie… – rzucił. – Dokładnie tego się spodziewaliśmy. Według wyliczenia, prawdopodobieństwo było bliskie jedności.

– Jak to…? Pojawia się człowiek i co dalej…? Gdzie życiorys, wykształcenie, gdzie dokumenty? A dowód osobisty?

Uombocco uśmiechnął się.

– To drobiazgi. Jeśli powstała, to i jej miejsce w społeczeństwie uformowało się. Mam tu jej życiorys i dowód osobisty.

– A wykształcenie…?

– Całkiem niezłe – powiedział Uombocco. – Natalia właśnie zaczyna studia na architekturze… Nie, nie, na historii sztuki anatomicznej. No, właściwie to architektura form małych.

– A inne dane?

– Oczywiście, wpisane w dowodzie. Natalia Adams. Małżeństwo z panem zawrze za sześć tygodni, dokładnie za czterdzieści dwa dni.

– Sześć tygodni? To nieźle.

– No, tak. Jest pieczątka i wpis potwierdzający uroczystość – Uombocco studiował dowód osobisty Natalii.

– To dziwne: wpisany ślub z przyszłości.

– Nie… – Uombocco pokręcił głową. – To się często praktykuje. Są dni w kalendarzu uważane przez masy ludowe za szczególnie sprzyjające zawieraniu związków małżeńskich. Jak łatwo się domyślić, w te dni opłaty skarbowe za ślub znacznie wzrastają. Dlatego oszczędni zawierają związek wcześniej, za niższą opłatą, ale do rejestru wpisuje się ślub z datą szczęśliwego dnia.

Przesłuchanie przerwano na godzinę, gdyż Człekoust został odwołany do jakiejś pilnej sprawy. Adamsa wyprowadzono na korytarz.

Gdy wrócił do gabinetu, nadfunkcjonariusz właśnie karmił swą żelazną maskotkę. Na skinienie ręką blaszane ptaszysko rozgarnęło pióra i pokazało obwisłe, kobiece piersi.

– Tak się dała wytresować…? – spytał Adams.

– Niekoniecznie. Ona bardzo lubi to robić. Jak się jej w porę nie przegna, blaszany kuper też wystawi. – Człekoust ruchem dłoni odgonił mechaniton.

– Dziwaczny ptak.

– To mechaniczna harpia.

Mechaniton strząsnął z głowy maskę w formie ptasiego łba. Ukazała się nieładna kobieca twarz, stężała w wyrazie nienawiści.

– Przestań go straszyć – powiedział do niej Uombocco. – Nie będę cię karmił bez maski na głowie.

Harpia przysiadła z boku, twardym, nieruchomym wzrokiem czarnych oczu śledząc akcję.

– Chciałem wrócić do protokołu sporządzonego przez Ciakena – powiedział Uombocco.

Adams podniósł wzrok.

– Na ścianach korytarzy widzieliście diagramy.

– Tak, podobne do lullijskich.

– Czy w Ogrodzie były podobne?

– Ani jednego, żadnych liter na liściach czy na skrzydłach motyli.

– Czy diagramy na ścianach korytarza były poprawne? – Uombocco spojrzał uważnie.

– Lata badałem diagramy lullijskie i dotąd nie wiem, co znaczy „poprawny diagram”. Śledząc geniusz tego człowieka, natykałem się na jego przedziwne pomysły. Nie potrafię osądzić, które były poprawne, które błędne.

– To akademicki wywód. Nie chodzi o to, czy identyczne z lullijskimi, tylko czy wykonane wedle zasad jego sztuki.

– Wykonane wedle zasad jego sztuki, ale ich geometria była dziwaczna: wielokąty nie zamykały się.

– Może właśnie wtedy pan śnił, Adams?

– Może.

– Jesteście biegli w sztuce czytania diagramów lullijskich?

„Czy on chce, abym rozwikłał jakiś diagram dla niego…?”

– Średnio. Znam typowe, dzięki opisom, jak należy je czytać – Adams nie powiedział całej prawdy.

– Przecież jesteście specjalistą od lullizmu.

– Niezupełnie. Raczej zajmowałem się historią lullizmu, nie dociekaniami lullistów. Poszukiwałem śladów Alonzo Zumarragi, który zniknął w Rzymie.

– Czy uważa pan, że Ibn Khaldouni to Zumarraga?

– Musiałby żyć ponad sześćset lat!

– Wychodząc z drzewa, doznaliście zdumiewającego zaburzenia przestrzeni, więc może i zaburzenia czasu są tu możliwe?

– Jednak uważam, że Ibn Khaldouni to nie Zumarraga. Przesłuchanie zostało zakończone. Adams odnosił wrażenie, że Uombocco chciałby dowiedzieć się konkretnej rzeczy, tyle że nie chciał spytać wprost.

32.

Oboje z Natalią zostali wkrótce zwolnieni. Człekoust wielokrotnie podkreślał, że nie zdołano wyjaśnić większości problemów, ale dobiegł końca ustawowy czas przetrzymywania bez nakazu sądowego.

Na niewczesną uwagę Adamsa, że eksperyment można by więc powtórzyć, parsknął głośnym śmiechem.

– Chyba pan tego nie chce…? – powiedział. Wzrokiem jeszcze roziskrzonym od śmiechu spojrzał na Natalię, następnie głęboko w jej oczy.

Okazało się, że Adams ma wrócić do swojego pokoju hotelowego, który zgodnie z ustawą o nauce nadal trzymano dla niego. Inny przepis zabraniał zamieszkania razem z Natalią Adams, chociaż w dowodzie wpisano, że stanie się jego żoną. Powiedziano im, że naruszyłoby to nadzwyczaj ważną zasadę, na której opiera się tutejsze prawo. Natalię zakwaterowano w pensjonacie oddalonym o parę ulic od jego hotelu. Odprowadził ją na miejsce. Pięć metrów za nimi dreptał śledczy Bieleń.

– Wiesz, w dowodzie przy potwierdzeniu naszego ślubu jest wolna rubryka – powiedziała.

– Coś opuścili?

– Tak, kategorię żony. Zawarcie związku małżeńskiego potwierdzała wielka na całą stronę, niestarannie odciśnięta, sina pieczątka. W kolejnych rubrykach widniały różne adnotacje, nabazgrane niedbale przez jakiegoś urzędnika. W rubryce: „żona pierwsza, żona druga, niepotrzebne skreślić” nie było rozstrzygającej kreski.

Pokrótce wyjaśnił jej zwyczaje panujące w Mieście pod Skałą. Sam zdążył się już do nich przyzwyczaić.

– Na to się nigdy nie zgodzę – powiedziała stanowczo. – Chcę grać obie te role. Zarówno pierwszej, jak i drugiej żony. Bycie wyłącznie malowaną lalką jest upokarzające, tak samo jak bycie wyłącznie służącą nałożnicą.

Miała rację, jednak najniższa linia odciśniętej pieczęci mówiła: „związek jest ważny dopiero po wypełnieniu wszystkich rubryk”. Adams wskazał jej tę adnotację.

– Coś trzeba skreślić.

– Nie obchodzi mnie to. Chcesz, żebym była twoją żoną, czy nie…?

– Po to wszedłem do Ogrodu. – Chwilę wpatrywał się w odciśnięty napis. – Wiem – powiedział. – Będziesz dla mnie zarówno pierwszą, jak i drugą żoną. Nie przekreślimy więc żadnego z określeń, tylko obok dopiszemy słowo „zarówno”, a wskazówkę: „niepotrzebne skreślić” przekreślimy. – Natalii spodobał się pomysł. Sama zrobiła wpis do dowodu.

Adams nie mógł z nią pozostać dłużej; Bieleń dał się wyprosić na korytarz, ale czekał, by odprowadzić Adamsa do jego hotelu.

Uporządkowanie pokoju, zaplombowanego od ostatniej rewizji, zajęło pół dnia. Większość kartek z notatkami przepadła.

Drzwi Ibn Khaldouniego też zalepiono opieczętowanymi paskami papieru.

Słowa Człekousta okazały się prawdą: tutejsze społeczeństwo przyjęło Natalię, jakby była kimś oczekiwanym. Obecnie uczęszczała na zajęcia na uniwersytecie. Poznawała historię sztuki ossuarnej. W ramach trzeciego etapu studiów powinna była przygotować doktorat. Jednocześnie została zatrudniona jako formierz ossuarny. Mogła połączyć pracę w rzemiośle artystycznym ze stałym doskonaleniem tej umiejętności.

Wkrótce z Natalią zaczęło układać się jakby gorzej. Odniósł wrażenie, że (przyszła) żona go unika, szuka pretekstu, aby stronić od jego towarzystwa. Może czuła się skrępowana tym, iż znał ją od tak zupełnego początku? Że widział jej powstanie? Że obejrzał wnętrze jej ciała…? Nawet wnętrza jej organów wewnętrznych…? Natalia powinna zrozumieć, że tym razem nie mogło stać się inaczej.