Выбрать главу

Na skraju ogniska leżały nie dopalone resztki: kilka owczych racic, kłąb cuchnących wnętrzności, dalej kupa liści tkniętych zarazą upraw. Adamsowi wydawało się, że w ogniu widzi tańczące zwłoki ludzkie. Z jednych płomień zlizywał ciało, inne tylko omiatał. Ale to tylko wyobraźnia podsuwała takie obrazy.

Gęsty, gryzący, słodkawy dym leniwie snuł się w dolinie.

– Nie tu. Jeszcze nie tu – powiedziała Sylwia.

– Pewnie, że nie. Tutaj pali się padłe zwierzęta. My podejdziemy wyżej – przytaknęła Renata.

Płomienisko ciągnęło się nieoczekiwanie daleko. Ogień nie palił się równomiernie, lecz nasilał i słabł, pulsował. „Czy trupy zwierząt gospodarskich albo zgniłe rośliny wystarczą do podtrzymania takiego płomienia? Tu musi być jakaś żyła lawy albo wypływ gazu”.

– O tu, tu – wskazała Renata. – Wyżej nie trzeba.

– Jak to zrobić? Od razu całą skrzynkę?

– Kiedy byłam mała i odwoziłam tu moją mamę, rzucałam kości po jednej, żeby doleciały. Kiedy Hrabban odwiózł tu mojego braciszka, też robił tak samo.

Sylwia zamyśliła się.

– No, już – powiedziała Renata – bo się błyska.

Sylwia pokiwała głową, wybrała sczerniały piszczel, pocałowała go i posłała w ogień. Za słabo rzucona kość wylądowała na stromym trawniku. Adams zszedł w pobliże płomienia po piszczel. Bijący żar palił twarz. Przynajmniej trawa sucha jak wiór nie groziła poślizgnięciem.

– Rzucaj mocniej. Nie chcę spłonąć żywcem.

– Płomień Chciwości ci nie grozi. Czego nie rozpaliłeś, ciebie nie spali – powiedziała Renata.

Następne kości Sylwia ciskała z całej siły. Każdą pocałowała, ale nie było to już intymne pożegnanie siostry, gdyż jednocześnie myślała, aby rzut się udał. Małe i lekkie kości trudno było dorzucić do płomienia, Adams nie musiał jednak drugi raz schodzić w pobliże żaru. Na koniec Sylwia ciasno zrolowała truchło Gracji i z rozmachem miotnęła w płomień. Widać było, jak zawiniątko rozwija się, a języki ognia biorą je w posiadanie.

– Niepotrzebnie spaliłaś jej suknię – powiedziała Renata. – Była w dobrym stanie. Mogła się jeszcze przydać.

– To była suknia Gracji. Nie chciałam, żeby w niej pochowano kogoś innego.

Chwilę patrzyła w ogień, potem razem zebrali się w drogę powrotną. Wózek był niewiele lżejszy, ale w dół poszło łatwiej.

– Ależ było chmur w tej dolinie – powiedział Adams, gdy pożegnali już Sylwię. – Cień taki głęboki. Może z tego powodu rośliny nie rosną na jej zboczach.

– Tam zawsze jest ciemno. Jej imię to znaczy.

– Tylko płomień ją rozjaśnia. Skoro mi tamten nie groził, to który mi zagraża…?

– Myślę, że Płomień Niezgody. Ale tamten zapłonął, gdy byłeś już dość daleko. Nie dałabym ci się wtedy zbliżyć.

– Ile ich jest, tych różnych płomieni…?

– Cztery – wyjaśniała cierpliwie. – One rozpalają się nawzajem. Dlatego wszyscy skończą w tych płomieniach, w Mehz Khinnom albo na Drodze Trupa.

– Ale Hrabban ma własny grobowiec.

– To nie ma znaczenia. Przepis mówi, że każdego, kto sam nie chce odejść w Drogę Trupa, pochłoną płomienie Mehz Khinnom w dwa lata i trzydzieści dni po zgonie. Nie liczy się, czy ktoś ma własny grobowiec, czy korzysta z gminnego. Nie można dopuścić do zarazy.

– Przecież kości Gracji nie stałyby się przyczyną zarazy. Po dwóch latach nic na nich nie pozostało.

– Może, ale zawsze tak robiono. Władca tak ustanowił.

– Jak się nazywa władca tej krainy?

– Ma swoje imię. Ale nie należy go wymawiać. Mówi się na niego Pan z Morza albo Pan Czuwający.

61.

Wyjazd na zakupy był pretekstem, żeby posiedzieć nad cuchnącymi falami. Renata niemal wymusiła zakup oliwy tylko dlatego, że nad głowami znów szarzała wolna od oparu mgieł, pokryta delikatnymi żyłkowaniami, intrygująca Pieczęć Sylwestra. Pamiętała, że Adams lubi taką pogodę.

Zmaltretowana roślinność nie zdążyła się odrodzić: tu i tam leżały pozrywane liście, sterczały połamane łodygi, ale Renata wypatrzyła dogodny zjazd na plażę. Jak mogli tego nie zauważyć poprzednio? Zarósł kolczastymi krzakami i zielskiem, jednak nie dość gęstym, by nie dało się przejechać dwukołowym wózkiem. Plażą wrócili na swoje stare miejsce, niewidoczne z drogi.

Adams wyciągnął się z rękami pod głową.

– Pierwszy raz w życiu jesteś niewolnikiem?

– Zgadłaś.

– Szybko się wykup.

– Jak to zrobić?

– Musisz zapłacić Hrabbanowi swoją wartość.

– Ile?

– Nie wiem. Spytaj go sam.

– Nie chcę oberwać.

– Jak kto inny spyta, to Hrabban poda twoją wartość.

– Ty?

– Może ja. – Zaczęła się śmiać. – Wtedy będziesz musiał mi być posłuszny.

– I tak jestem.

– No tak, ale wtedy Symmachs nie mógłby cię tknąć.

– Czasem mam ochotę mu przyłożyć.

– Lepiej nie rób tego. Wybije ci zęby. Przestaniesz być bellvekhi.

– A ty przestaniesz zabierać mnie na zakupy?

Zamilkła.

Adams zauważył, że horyzont nie tworzy prostej linii. W kilku miejscach dojrzał jakby wzniesienia. Wyspy? Samotne skały sterczące z głębin? Tak daleko ciągną się przybrzeżne płycizny?

Renata zdjęła chustkę. Odwróciło to uwagę Adamsa od horyzontu. Miała ciemno-miodowe włosy przewiązane szarą opaską. Rozplatała ją, poruszyła głową, a włosy opadły na ramiona. Rozsypały się w złocistą burzę. Właściwie pierwszy raz je zobaczył, wcześniej mógł się ich jedynie domyślać na podstawie kosmyków uciekających spod chustki. A były właśnie takie, jak sobie wymarzył.

Patrzyła mu w oczy, a w spojrzeniu perlił się uśmiech. Wzrok Adamsa musiał wyrażać wszystko, bo Renata ruchem głowy jeszcze raz rozrzuciła włosy i przeczesała je dłońmi.

Spojrzała w górę raz i drugi, tak aby niebo przejrzało się w jej oczach, i wybuchnęła śmiechem. Nie mogła zbyt długo grać, zachowując powagę. Doskonale wiedziała, kiedy wygląda najpiękniej.

On też się roześmiał. Jej gra była zbyt czytelna.

Renata jednak rozsupłała pas i rozsunęła poły szaty. Tej nowej grze trudno się było przeciwstawić. Oczy zaświeciły się mu jak kotu. Ona jednak pokręciła przecząco głową. Całkiem zdjęła szatę, pozostając w białej, sięgającej do pół łydki, tunice. Złożyła błękitną tkaninę w kosteczkę.

„Przecież ona ma zbyt szerokie ramiona…”, pomyślał.

– Będziesz się kąpać?

– Kąpać się w morzu? Tylko choroby można by dostać od takiej kąpieli.

Zaraz schyliła się i sięgnęła po poły tuniki, podciągając ją wysoko i zsuwając przez głowę. Pod spodem nie była naga. Miała na sobie metalową, obszytą płótnem i skórą obręcz na biodrach, połączoną od dołu z szerokim paskiem schodzącym między nogi, a od góry z szerokimi szelkami, rozchodzącymi się w solidnie zabudowany stanik. Renata niknęła w pancernym odzieniu: pas był jakby za obszerny, pozwalając dojrzeć sporo pod spodem, gdy się schylała, a za luźne szelki podnosiły się na jej brzuchu.

– Mam pełny strój dziewicy - powiedziała z dumą. – Mój własny.

– Drubbaal zmusił cię, żeby go założyć?

– Co ma do tego Drubbaal…? Przecież w Krum jest wojsko. Musiałabym zwariować, żeby wyjść z domu bez zabezpieczenia.

– Ale w tym można się chyba odparzyć?

– Gdzie? – Przejechała paluszkiem pod pasem na biodrach. – Nie, nigdy jeszcze mi się nic nie odparzyło.

– Zawsze go nosisz?

– Zawsze poza domem, a w domu też na wieczór, kiedy Hrabban za dużo pije. Na wypadek, gdyby zapomniał o Drubbaalu… – Roześmiała się.

Usiadła obok niego na złożonej w kostkę szacie. Przechodzący przez krok metalowy pas nie zasłaniał całkiem trójkąta ciemnych włosków pokrywających jej łono. Nie zwracała na to uwagi, miała przecież na sobie zabezpieczenie.

– Wzięłaś kluczyk do tego pasa?

– Tutaj? Oszalałeś? A jak któryś z żołnierzy ma na pieńku z Drubbaalem i będzie chciał się zemścić?

– To jak się załatwiasz?

– Przecież nie oddalam się na długo od domu. Spojrzał na nią zaciekawiony.

– Myślisz o poniewierce? No, gdyby trzeba było opuścić dom na długo, tak? – upewniła się.

Skinął głową.

– Tak, wtedy byłoby to nieprzyjemne. Ale są w nim dziurki… – Znowu się śmiała.

Cała konstrukcja trzymała się na niej luźno, przesuwając nieco w różne strony. Wyglądała podniecająco, kiedy wysuwały się spod pasów to brzegi porośniętego włoskami łona, to fragmenty piersi. Przesuwała palcami pod paskami, najczęściej na piersiach, i w pasie, widać tam jednak skóra, mimo miękkiego płótna okrywającego rusztowanie, mogła się łatwiej odparzyć. Dzień był ciepły, prawie upalny, nad wodą było duszno. Adams też miał ochotę zrzucić kubrak.

– Ciepło tutaj – powiedział i lekko rozsunął poły szaty.

– Chcesz być traktowany jak niewolnik czy jak wolny?! – nieoczekiwanie podniosła głos.

Spojrzał na nią zdziwiony.

– Mnie wolno, tobie nie! Przecież nie masz nic pod spodem.

– Mam bieliznę.

– Nie masz skorupy. Dlatego Symmachs z Illationem zrobili z ciebie niewolnika.

– Dlatego?

– Tak. Chcieli cię wykastrować, bo nie miałeś skorupy na sobie. Planowali cię na eunucha do pilnowania Adali i mnie.

– Coś takiego!

– A tak. Skoro masz takie zwyczaje, że wędrujesz bez skorupy. - Wzruszyła ramionami. – Nie znosili Engilu, a mieli okazję się zemścić.

– Co mnie uratowało?

– Raczej: kto. Lotta zauważyła, że masz prawie wszystkie zęby. Rozdziawiła twoje zakrwawione wargi i przeliczyła je. Przekonała Hrabbana, że jesteś młody i zdrowy, więc można cię będzie nieźle sprzedać. Eunuch nie osiągnie wysokiej ceny.

– Jak można zdobyć skorupę?

– Kupić u płatnerza. Takie są najlepsze. Zwykły kowal zrobi gorszą.

– Ale nie mam pieniędzy. Na dodatek nic nie zarabiam.

– Mógłbyś sprzedawać dzbanki i koszyki.

Spodobał mu się pomysł samodzielnego zarobkowania. Ale jak zdobyć materiał…? Adams przesunął dłonie pod głową.