Выбрать главу

Hjalmir milczał.

– No, pokaż drugą połowę, i wtedy niech oni wyjdą albo zapomnę o tym, co powiedziałeś!

– Pokaż tę tabliczkę. Tu, do światła.

– Jest na niej imię Drubbaala. – Adala nachyliła się z lampką. – To jest simbolon Drubbaala.

Hjalmir nic nie powiedział, umiał przecież czytać.

– Jednak sotnik powiedział wyraźnie. Nalegał, żebym cię zbadał. Widać zapomniał o tabliczce…

– Gdyby rozkazał, miałbyś simbolon ze sobą. To nie jest rozkaz, a jeśli zrobisz to przemocą, chirurgu, to ja nigdy nie zapomnę tego upokorzenia. Wszystko zrobię, żebyś trafił do linii, do pierwszej linii, i zginął.

– Możesz tego nie mówić. Stale jestem na Linii. Nie podniosę ręki przeciw żonie mojego dowódcy. Sam utnę taką rękę. – Ostatnie stwierdzenie zabrzmiało bardzo wiarygodnie. Adams odetchnął głęboko. Wiedział, że gdyby Renata sama się nie obroniła, on nie zdołałby jej pomóc.

Cisza przedłużała się. Zapanowała nieprzyjemna, ciężka atmosfera. Nikt nie chciał wywołać gniewu Hjalmira, wielkiego chirurga i żołnierza, właśnie upokorzonego przez nie lubianą nietykalską.

– Nalej nam! – powiedział Hrabban, przerywając wreszcie milczenie.

Adams skwapliwie wypełnił oba cynowe pucharki.

– Chciałem jeszcze z tobą porozmawiać – Hjalmir zwrócił się do gospodarza – na osobności.

Wszyscy chętnie opuścili izbę. Jedynie Adams pozostał w gotowości z dzbanem wina. Próbował złowić spojrzenie wychodzącej Renaty, ale ona uparcie gapiła się w ziemię.

– Dolej gospodarzowi i też wyjdź. – Chirurg wzmocnił rozkaz stanowczym gestem dłoni. – Zaczekasz w sieni.

Rozmowa w cztery oczy przeciągała się. Zza kotary dolatywały tylko pojedyncze słowa. Liczby i kwoty. Inni domownicy gdzieś się pochowali, może w oczekiwaniu burzy.

Adala nadeszła cicho jak kot i lekko dotknęła jego ramienia.

– Wiesz, o czym mówią? – szepnęła. Adams przecząco pokręcił głową.

– A ja wiem.

– Nie daj się prosić. Powiedz.

– Dla mnie to nic dobrego. – Podsunęła kubek. – Więcej roboty w gospodarstwie. Hjalmir kupuje niewolnika.

Adams spojrzał na nią pytająco.

– Tak, tak, ciebie. – Sączyła wino, zerkając na niego.

– Jak to?!

– Zwyczajnie. Zgodzili się na sześćdziesiąt syceli. Myślę, że jesteś więcej wart. Ale ojciec nie chce mu odmówić.

Adams zadrżał. Wypiła wino do dna.

– Dolej mi jeszcze.

Hrabban nie pozwalał pić domownikom. Zobowiązał Adamsa do pilnowania dzbana. Nie widziana przez innych, Adala korzystała więc z okazji. Adams popatrzył znacząco na dzbanek.

– Przecież to z powodu twego odejścia.

– Odejścia?

– Jeszcze nie rozumiesz? Pójdziesz z Hjalmirem.

– Gdzie Renata? Muszę z nią porozmawiać.

– Renata i Renata. – Oczy Adali nabrały soczystej niebieskozielonej barwy. – To ja będę miała kłopot, a nie ona.

Adams napełnił jej kubek.

– Pamiętaj, że chirurg nie powinien zażądać więcej niż dziewięćdziesiąt syceli wykupnego – powiedziała. – Zbierz te pieniądze jak najprędzej – rzuciła. Opróżniła kubek i szybko odeszła.

Spojrzał za nią i też wypił parę łyków. Okazja była ważna. Wino pite wprost z dzbana śmierdziało drożdżami mocniej niż z kubka.

– Wodogłów! – dobiegł krzyk Hrabbana. Adams posłusznie wrócił do izby.

– Dolej.

Wina jeszcze starczyło.

– To jest twój nowy pan. – Hrabban wskazał ręką chirurga. – Pójdziesz za nim i będziesz słuchał wszystkich jego poleceń. Jesteś wart sześćdziesiąt syceli.

– Myślę, że nie przepłaciłem – powiedział Hjalmir.

– A kto będzie pielęgnował Eluwę? – Adams zasiał przygotowaną wątpliwość. – Przecież to mnie pouczyłeś, panie, jak to robić.

– Nie bądź krnąbrny, niewolniku. Eluwa i tak umrze. Sam widziałeś szarą tkankę w kikucie. Zresztą Pięknooka potrafi zmieniać szarpie. Już to nieraz robiła.

– Symmachs! – wezwał syna. – Przypilnuj, żeby Wodogłów spakował swoje rzeczy. I żeby nie spakował czego innego.

Symmachs nie okazał zdziwienia. Wieść o sprzedaniu Adamsa zdążyła się rozejść.

– Kiedy wyrusza?

– Zaraz.

– Zbieraj się. – Symmachs popchnął Adamsa kułakiem. – No, już.

Rzeczy Adamsa zebrało się na tłumok. Ot, wypłowiałe łachy, chociaż starannie pocerowane. Celowała w tej robocie Adala. Gotówki Adams nie uskładał żadnej, bo i jak?

Symmachs znów chciał go szturchnąć, ale Adams nie pozostał mu dłużny: mocne pchnięcie i Bokserowaty runął jak długi.

– Będziesz tarmosił legionowego niewolnika?! – Adams zacisnął pięści. Znał swoje prawa, a poza wszystkim miał ochotę przyłożyć Symmachsowi. Mimo że tamten silniejszy, Adams był wyższy, miał dłuższe ramiona, a od dawna nie był w tak dobrej formie fizycznej.

Symmachs jednak zawiódł. Zbyt często go bito, aby zachował sztywny kark. Podniósł się z podłogi i tylko łypnął krzywo.

– Tyle twojego – rzucił, pogardliwie wykrzywiając usta. – Już żadna panna nie będzie cerować twoich łachów. Na Linii kobiet nie ma, chyba że Czarne… No, już. Zbieraj swoje łachy, śmieciu!

– Też trafisz na Linię.

– Ale wcześniej Czarne ciebie zeżrą i wysrają.

Nie można było awanturować się bez końca. Hjalmir chciał wyruszyć, a przecież nie wolno było rozzłościć właściciela. Adams pobiegł po schodach.

– Jasne. Biegiem na talerz do Czarnego! – krzyknął za nim Bokserowaty.

– Dużo rzeczy jak na wiejskiego niewolnika – ocenił Hjalmir. – Jak to weźmiesz?

– Tak. – Adams zawiązał worek sznurem, którego końce przywiązał do rogów wora, tworząc prymitywny plecak.

– To legionowy sposób. Skąd go znasz?

– Nie służyłem w legionach, panie. Zawsze tak nosiłem bagaże – skłamał Adams. Nie pamiętał nawet, skąd znał ten sposób robienia prowizorycznego plecaka. Może gdzieś o tym czytał.

Hjalmir skrzywił się na słowo „legiony”, jednak dalej nie dociekał. Dołożył Adamsowi swój bagaż, a sobie zatrzymał bukłak i torbę z jedzeniem. Adams starał się ułożyć bagaż w zgrabny pakunek, którego ostre krawędzie nie dotykają pleców. Weszła Adala.

– Ojciec chciałby pana widzieć – powiedziała. Hjalmir bez pośpiechu zebrał się od stołu.

– Jemu też coś dolega? – Wykrzywił gębę w uśmiechu. Przerażona Adala nie odpowiedziała uśmiechem, więc tylko prychnął coś niemiłego pod nosem. Poszedł łyknąć strzemiennego z gospodarzem.

Korzystając z okazji, przybiegła Renata. Adams złapał ją w ramiona.

– Nie. – Wymknęła mu się. – Ktoś może zobaczyć. Sięgnęła za pazuchę.

– Masz skorupę. - Podała mu mocno wykrojone slipy ze zmyślnie uformowanym obłym pojemnikiem z przodu.

Postukał w niego palcem: blacha obszyta płótnem.

– Wszędzie jest wszyty łańcuch, jak zaciśniesz w pasie, nie da się zedrzeć – powiedziała. – Noś na przepaskę i nie zdejmuj nigdy…

– Za co ją kupiłaś?

– Miałam zaoszczędzone. Adala pożyczyła mi resztę.

– A simbolon? Ja chcę mieć twój simbolon.

Spojrzała na niego spłoszona. Przysiągłby, że w jej oczach zakręciły się łzy.

– Kiedy miałam go zrobić? Czasu zabrakło, a przecież nawet nie byłam pewna, czy chciałbyś…

– Tak, tak i tak.

Popatrzyła na niego przeciągle. Znowu go urzekła.

– Masz przecież mój simbolon. Trwalszy niż gliniany, bo nie można go zgubić. – Patrzyła mu w oczy. – Tylko ty nie zapomnij mnie, ja zaczekam.

– Wrócę.

Rzuciła mu szybkie spojrzenie i pociągnęła ku sobie. Jeden, dwa pocałunki, i zaraz musiała uciec, bo ktoś nadchodził. Jeszcze miał w oczach jej spojrzenie.

– Idziemy – zabrzmiało jak komenda wojskowa. Powlókł się za Hjalmirem.

Tom drugi Po Stronie Trupa

70.

Najpierw skierowali się przez miasto, a potem w górę, ku Mehz Khinnom. Podchodzili coraz węższą ścieżką, biegnącą stromymi zakosikami wśród zarośli. Wreszcie sterty porzuconych rupieci i gnijących odpadków pokazały, że dochodzą do głównej drogi wiodącej w dolinę. Dalej szli w smrodzie śmietnika, otoczeni kłębami wypasionych much.

„Czy tu inaczej być nie może, jak duszno i wilgotno…?”, pomyślał Adams z niechęcią.

Sznurki prowizorycznego plecaka wrzynały się w ramiona, tłumiąc natrętne myśli. Został wyrwany z nowego środowiska, akurat kiedy wspiął się na szczyt dostępnej hierarchii. Przyzwyczaił się do swojego statusu i nie pragnął zmiany. Właśnie w Dolnym Mieście, wśród ludzi żyjących według czasem odrażających reguł, zaznał najgorszego w życiu, ale i spotkał to, co najlepsze. W miarę jak odległość rosła, wracały wspomnienia wcześniejszych przeżyć z tej niezwykłej wędrówki, a miesiące spędzone w niewoli u Hrabbana jakby się oddalały.

„To nie był epizod”, pomyślał.

– Wrócę tu po nią – dodał pod nosem.

– Co chcesz? – Hjalmir odwrócił się z życzliwym uśmiechem. Choć wspinali się na próg doliny, szło mu się lekko, bo Adams dźwigał bagaże.

– Nic ważnego. Ciężko nadążyć.

– Brzmiało to inaczej. Przy obcych kończ zdanie słowem „panie”. Mnie to nie robi różnicy, ale innym tak.

„Spory awans”, pomyślał Adams. „Zaczęło się od śmieciu, a teraz nawet panie nie musi być”.

– Żałuję, że mnie kupiłeś. Nauczyłem się żyć u Hrabbana – powiedział.

– Nie żałuj. Skoro poradziłeś sobie u Hrabbana, to i do życia w legionie przywykniesz. Nie pierwsza i nie ostatnia zmiana.

Hjalmir zwolnił, by nie złapać zadyszki. Adams przestał zostawać z tyłu.

– Służba chirurga wojskowego nie jest niebezpieczna – powiedział Hjalmir. – Nie zabiją cię, chyba że przypadkiem. Na akcję biorą rzadko, a i wtedy idziesz do walki jako ostatni. Potrzebują chirurga. Legioniści na ogół płacą, kiedy dostaną żołd. Nie chcą zadzierać z katrupem.

– Katrupem…?

– Katrup to dla nich chirurg. Forsa sama szybko się zbiera. Wykupisz się ode mnie. To będzie dziewięćdziesiąt syceli.