– Faktycznie jeszcze lepsze. Ale nie potrafię objaśnić Crawhezowi, jak należałoby je zrobić, nawet gdyby on potrafił.
– Ile wziął za te buty?
– W sumie z cholewkami cztery i pół sycela, ale od ciebie pewnie weźmie siedem.
– Zaczynasz mnie irytować, chyba cię sprzedam.
– Nie chcę nowego pana. Zaczekaj, aż zbiorę pieniądze i sam się wykupię od ciebie.
– I wtedy ożenisz się z Adalą, a Pachom wespół z Drubbaalem uczynią moje życie nie do zniesienia?
Adamsa na chwilę zamurowało.
– Mógłbyś mnie nie skuwać na noc – powiedział po chwili. – Nie zamierzam uciekać. Zresztą, stąd nie ma gdzie.
– Nie robię tego dla przyjemności. Przepis mówi, że niewolników trzeba zakuwać.
– Nieodwołalnie?
– Dziesiętnik może uwolnić z nakazu za niewielką opłatą.
– Quirinu?
– Tak, ale to przecież stary, suchy służbista bez wyobraźni, prawda…?
80.
Po paru dniach gęstej mgły zalegającej na zboczach, przejaśniło się dość, by można było wyruszyć na patrol. Hjalmir pozostał w obozie, do zwiadu przydzielając Adamsa. Szli wolnym tempem prowadzącego grupę Quirinu. Stary szedł zgarbiony, milczał. Żołnierze zerkali po sobie, niecierpliwili się.
W oparach targanych podmuchami wiatru osiągnęli suchy płaskowyż, gdzie mgła nie sięgała. Zalegli w kolebie. Było już późno, wkrótce nadeszły pierwsze grupy Golców.
Quirinu wskazał podbródkiem.
– Wybierz jakiegoś, podejdź i przekonaj.
Palla spojrzał zaskoczony. Pamiętał niedawną rozmowę, jednak dlaczego Quirinu puszcza Adamsa wolno, skoro ten jest niewolnikiem Hjalmira, nie jego…?
– Tak zwyczajnie?
– Czarnych nie widać.
– A jak Golcy podniosą alarm?
– Twoje ryzyko.
Sam się wkopał. Musiał mieć nietęgą minę, bo Quirinu dodał:
– Masz dość czasu. Żaden Czarny nie zdąży się do ciebie zbliżyć. Dostaniesz od nas wsparcie, jak który się pojawi.
„Jakie tam wsparcie…? Nie otworzą ognia”. Adams niechętnie spojrzał na powolne w działaniu kusze i jednostrzałowe samopały. „Quirinu nie zaryzykuje utraty oddziału dla jednego niewolnika. Przynajmniej jeśli uda się zwerbować jakiegoś siłacza, będzie powód do dumy”. Jak na złość maszerowali teraz otyli lub rachityczni, na przemian z paskudnymi jędzami.
Adams wystartował w kierunku kolumny przechodzących. Wybrał mężczyznę średniego wzrostu. Po zrzuceniu dwudziestu kilogramów byłby z niego żołnierz.
– W pobliżu jest wojsko. Walczymy z Czarnymi, z twoimi prześladowcami – powiedział zdyszany. – Możesz do nas dołączyć. Wyrwiesz się z tego korowodu. Nie musi tak być.
– Pewnie, że nie musi. Nic nie musi. – Mężczyzna nie zatrzymał się.
– Zostaniesz legionistą. Będziesz walczył przeciw tym włochatym potworom.
– Lepszy wróbel w garści. Tu mi nic nie grozi. Chyba że z twojej strony. – Mężczyzna krzywo spojrzał na Adamsa. – A walczył będę pewnie o tę wolność?
Nie otrzymał odpowiedzi.
– Ja idę, gdzie chcę. Jestem wolny. A ty jesteś wolny?
– Akurat jestem niewolnikiem.
– To czego chcesz ode mnie? Takich jak ty powinno się wyłapywać. Skąd się tu wziąłeś w tym ubraniu? Chcesz ukryć fartuszek?
– Chcesz pokazać, że jesteś lepszy?
– Podszedłem do ciebie.
– Może ja nie czekałem na twoją wizytę, co…?
Adams oddalił się już poza zasięg wsparcia ogniowego. Rozejrzał się ostrożnie.
– A dokąd ty idziesz?
– Do mojego pana.
– Co cię tam czeka?
– Nie twoja sprawa. Ja jestem wolny przy moim panu, ty przy swoim jesteś nędznym niewolnikiem.
Takiemu tylko przyłożyć. Adams w wyobraźni usłyszał mlask, z jakim jego pięść rąbnęłaby w spocone brzuszysko aroganta. Niestety, w oddali dostrzegł grupę Czarnych. Rzucił się biegiem do najbliższej koleby. Zanurkował jednym susem, mając nadzieję, że go nie zoczą. Przeczekał jeszcze kilka przechodzących grup i przedarł się do kryjówki oddziału. Nikt na niego nie czekał.
Do obozu wrócił po zmierzchu. „Przecież nie straciłem aż tyle czasu na płaskowyżu…”, pomyślał.
Było już po awanturze. Chirurg zarzucał, że przez nierozwagę starego stracił pomocnika i pieniądze, jakie w niego zainwestował, a które zamierzał odzyskać z nawiązką przy wykupie. Katrup był uważany niemal za oficera, dlatego zwracał się jak do równego sobie. Jednak Quirinu miał prawo wysłać Adamsa. W czasie zwiadu Adams pozostawał pod dowództwem decymusa. Hjalmir mógł zastrzec przed akcją, żeby jego niewolnik, felczer, nie był bez istotnego powodu wysyłany do akcji indywidualnych, ale tego nie zrobił.
Przy ognisku Adams dostał kubek Hjalmirowej gorzałki. Wrócił, dając dowód wierności swojemu panu. Adams nie kupował alkoholu od handlarzy wychodzących pod przełęcz, chociaż na razie nie przysługiwała mu racja służbowa. Formalnie do sotni przydzielić go mógł dopiero sam Drubbaal.
– Straciłbyś osiemdziesiąt syceli, panie.
– Dziewięćdziesiąt.
– Rozszarpaliby i pożarli twoją własność.
– To akurat by się nie stało. Nie miałeś broni. Szedłeś z tym tłumem. Raczej wzięliby cię za brańca. Najwyżej który Czarny zdarłby ci łachy z grzbietu.
– Dokąd bym z nimi zaszedł?
– Nie wiadomo. W Krum przechowują o tym bajkowe relacje. Mówią, że droga kończy się Płomienistymi Wrotami. Pewnie tam jest kraina Czarnych. – Dorzucił do ognia bryłę węgla. – Nie słyszałem, żeby ktoś stamtąd wrócił.
– Myślisz, że włada tam Pan z Morza? – Adams uważnie wpatrywał się, jak węgielek łapie żar.
– To po co Czarne podbijałyby Krum? Po co starałyby się nas zepchnąć z Mrocznej Przełęczy? Choć właściwie… – Hjalmir głośno myślał -…może władać i nimi, i nami. A swym poddanym pozostawia ustalenie, którzy z nich zasługują na niewolnictwo.
„Ja zasługuję na niewolnictwo?”, pomyślał Adams, ale głośno powiedział:
– Czarne rzeczywiście kiedyś władały Dolnym Miastem?
– Tak wszyscy mówią.
– Jak się udało ich przegnać? Jak zdołano sformować oddziały podczas okupacji? Jak w tych warunkach udało się wyprodukować broń? – Adams popchnął węgielek patykiem: niech rozżarzy się do białości.
– Tak… Mało prawdopodobne, ale wszyscy to powtarzają.
– Co rano budzę się ze zdrętwiałymi dłońmi i stopami. Do południa nie mógłbym operować nawet w razie nagłych przypadków. – Adams wrócił do starego tematu.
– Ja operuję nagłe przypadki. – Hjalmir uśmiechnął się. – Ale skoro Quirinu uważa, że nie uciekniesz, to niech bez opłaty zwolni cię od obowiązku zakuwania na noc. Ja się zgadzam.
81.
Rano, gdy gniew już minął, Hjalmir przyznał, że czasami udawało się przekonać kogoś z kolumn maszerujących z dala od przełęczy, a Czarne specjalnie przepędzały w pobliżu ich stanowisk wyjątkowo zatwardziałych głupców. Czytał o tym kiedyś w archiwach twierdzy.
Tydzień później zmarł Surister. Dzień przed śmiercią był nieprzytomny, parę dni wcześniej bredził w gorączce. Pogrzebali go blisko grani, usypując nad mogiłą wysoki kopiec z kamieni obok wielu podobnych. Zmarłych lub zabitych niewolników, jak brańców, pozostawiano na płaskowyżu.
Tego samego dnia do obozu dotarł kolejny posłaniec, wyzwoleniec legionowy Krippel. Został wykupiony przez legion, jako szczególnie zdatny do służby wojskowej. Był własnością jednostki wojskowej, a nie konkretnego człowieka i jego status nie różnił się od pozycji przeciętnego legionisty. Tyle że nie dostawał regularnego żołdu. Musiał wyróżniać się w walce, skoro uzbrojony był jak oficer: w samopał i kuszę; posiadał też sporo elementów zbroi i hełm pretoriański z czerwonym pióropuszem. Jego służba miała trwać do czasu, aż się nie wykupi, nie krócej jednak niż dwadzieścia pięć lat, jak u wolnego legionisty. Dlatego zwyczajowo mówiono na niego „wyzwoleniec”, chociaż był niewolnikiem.
Krippel przyniósł lepsze wieści. Drubbaal wsparty decymą Pachoma przegnał Czarnych nękających obóz na Nocnej Grani. Udało się zwabić cały ich oddział na Stronę Ludzi. Czarne dostały nauczkę. Jorge-Grizius nie mógł nadążyć ze skórowaniem, a potem skóry i czaszki przez trzy dni znoszono do Krum. Jednak w przełomowej bitwie poległo aż pięciu legionistów, a dwóch Czarne uprowadziły.
W obozie skończyła się żywność, więc Drubbaal wraz z decymą pretorii zamierzał się przenieść pod Mroczną Przełęcz. Miał tam pozostać, dopóki zapasy nie zostaną uzupełnione dostawami z Krum. Należało mu wysłać na spotkanie dwa korpusy z decymy Quirinu.
Blady strach padł na Adamsa. Nieuniknione właśnie nadchodziło. Aby się czymś zająć, wziął się do konserwacji swoich butów. Na razie ten model obuwia wojskowego był daleki od ideału: sztywne, wysokie cholewki obcierały łydkę, a onuce zsuwały się w marszu. Olej powinien zmiękczyć wyschniętą skórę.
Hjalmir, który przez cały dzień chodził skwaszony i zły, teraz przysiadł się i przyglądał pracy Adamsa.
– Zawiodłem się na twoich zdolnościach, Krawiec – zaczął. Adams przerwał robotę. Spojrzał pytająco.
– Nie robisz postępów. Za wolno się uczysz.
– Szyję poprawnie.
– To prawda. Szyjesz koronkowo, ale powoli. A tutaj czasem trzeba pozszywać czterech rannych w godzinę. Do tego się nie nadajesz.
– Nigdy nie byłem chirurgiem. Nie chciałeś mi wierzyć.
– Nie będzie z ciebie chirurg.
Adams przytaknął skinieniem głowy. Trudno było nie zgodzić się z tą opinią.
– Ile masz już pieniędzy? – zapytał Hjalmir. Adams rzucił mu spojrzenie.
– Odłożyłem dwanaście syceli na lepszą żywność czy wino. Upatrzyłem sobie też niezły kirys u płatnerza. Pasuje akurat na mnie. Jak go kto wcześniej nie kupi, to wkrótce powinienem mieć dość pieniędzy. Przyda mi się zbroja. Często wysyłasz mnie na płaskowyż.
– Dwanaście syceli, hę…?
Adams pokiwał głową. Nie przerywał roboty. Wysuszona skóra łapczywie chłonęła tłuszcz. Niewolnik miał prawo do własnych pieniędzy, właścicielowi nie było wolno mu ich odebrać.
– Jako wykupne zapłacisz mi dziewięćdziesiąt syceli.
– Wiem o tym. Mówiłeś mi już.