Выбрать главу

– Co robisz!? – rzucił zdumiony Hjalmir.

– Na pazurach Czarnego mogła być trucizna. Myję ranę.

– Wodą?

– Ani olej, ani gorzałka nie nadają się do tego. Woda nie zaszkodzi, a zwykle pomoże.

– Soliłeś ją.

– To naturalny płyn ludzkiego ciała. – Lekko palcami rozsunął rozerwany policzek Drubbaala. Chciał wykryć, jak w głębi biegnie rozdarcie tkanki. – Szyć od wewnątrz i od zewnątrz czy tylko od zewnątrz? – szepnął, zerkając bystro na Hjalmira.

– Od zewnątrz. Policzek sam się zgoi. Nie jest przecięty całkowicie – podpowiedział cicho chirurg.

– Daj, panie, swój puchar – Adams zwrócił się do Drubbaala. Nie potrafił odmówić sobie odrobiny teatru. Z obojętną miną złowił zdziwione spojrzenie dowódcy.

– Alkohol pali rany. Źle się goją – szepnął Hjalmir.

Adams spojrzał na niego w milczeniu, wydobył zza pazuchy trzy półkoliście zgięte igły i pincetę, następnie okrągłym ruchem wrzucił to wszystko do samogonu. Zamieszał ciecz w kielichu i wypił łyk.

Hjalmir uśmiechnął się w duchu.

Adams skrzywił się i poprosił o dolewkę.

– Ile? – rzucił pogardliwie ordynans.

– Do pełna.

Adams wypił łyk, potem drugi. Chciał się uspokoić i poprawić krążenie w rękach. A poza tym łatwiej będzie wyłowić narzędzia.

Zaczął od czoła. Rana była tam płytsza, więc łatwiej szło wyrównywanie brzegów. Szył półkolistą igłą, trzymaną pincetą. Każdy szew kładł z osobna, ale w niewielkich odległościach, starał się też nie wkłuwać igły za obszernie, zbyt daleko od krawędzi rany. Blizna nie powinna być duża. Poruszona rana znowu zaczęła krwawić, wytarł krew.

Hjalmir nie bez zazdrości patrzył na pracę Adamsa, lecz potem uznał, że i on by tak potrafił. Widział błędy i brak wprawy niewolnika, jednak doceniał talent i pomysłowość.

Adams od linii włosów doszedł do łuku brwiowego. Niepewny swoich umiejętności, zeszył go w sześciu miejscach.

– Nie zaciskasz zeszytej skóry? – nie wytrzymał chirurg.

– Chcę, żeby skóra ułożyła się tak jak przed zranieniem. Szwów jest więcej, ale są delikatne. Twarz ma się nie zmienić.

Adams rozmawiał, nie przerywając szycia. Teraz przystąpił do łatania policzka, a Drubbaal zaczął mimowolnie krzywić twarz. Dotąd był w stanie zapanować nad bólem, w tym miejscu już nie.

– Nie zdołam zeszyć bezbłędnie, panie, jeśli skóra będzie drgać.

Drubbaal spojrzał na niego wściekle.

– Potrafię znosić ból.

– Tylko tam, gdzie dusza sięga – Hjalmir przyszedł w sukurs Adamsowi. – Twoja dusza nie włada policzkami.

– A dlaczego nie? – obruszył się nieustraszony dowódca.

– Bo… lejce, którymi sterowała policzkiem, zostały przecięte pazurem Czarnego – palnął Hjalmir.

– Aha – zgodził się operowany.

– Musisz, panie, odlecieć – powiedział Hjalmir.

– Nigdy nie biorę tych świństw. Jak ja zidiocieję, Czarne wrócą do Krum.

– Musisz, panie. Chociaż na godzinę. – Hjalmir wiedział, że Adams nie zostałby wysłuchany. – Po obudzeniu nie możesz, panie, zwymiotować. Rana mogłaby się zakazić.

– Reutel, przejmijcie dowodzenie na czas mojej nieświadomości.

Prefekt pretorii skinął głową. Prefettus był formalnie jedynie decymusem, jednak faktycznie numerem drugim na Linii.

– Wybierz taki, co nie daje przyjemności, a pomocnik niech dalej szyje.

Hjalmir rozpalił skrawek grzyba. Następnie, używając małej rurki, kilkakrotnie wdmuchnął w nozdrza Drubbaala biały dymek, unoszący się z tlącej się substancji. Drubbaal zamknął powieki.

– Uh…! – stęknął Hjalmir. – Mnie też się we łbie zakręciło.

– Wystarczy tylko tyle? – zdziwił się Adams.

– Jakby się budził, to poprawię.

Teraz policzek szyło się łatwiej. Adams pracował bez pośpiechu. Dbał, aby stare blizny składały się w równe linie.

– Rana jest zastarzała – powiedział Hjalmir. – Trzeba to szybko zeszyć.

– Pół godziny nie ma znaczenia, a chcę, żeby wyszło równiutko. Dość już ma blizn na twarzy.

Nozdrze zszył trzema szwami, resztę nosa ośmioma. Znowu robotę przekazał chirurgowi. Na drugim policzku Hjalmir położył kilka szwów na mięśniu. Rana była zbyt głęboka.

– Teraz ty szyj dalej skórę – polecił. Adams w milczeniu wziął się do roboty.

Drubbaal przebudził się, kiedy ranę już bandażowano. Choć skręcały go nudności, wymioty zdołał powstrzymać.

– Liczyłeś szwy? – zapytał Hjalmir.

– Nie, ale będzie ze czterdzieści.

– Myślę, że raczej sześćdziesiąt.

– Nigdy nie kładłem aż tylu jednemu pacjentowi. W gardle mi zaschło.

Żołnierz nalał mu wina. Po samogonie smakowało jak woda. Hjalmir podsunął swój kubek.

– Koronkowa robota. Ja mam za duże dłonie do takiego dziergania.

– Tego mnie nauczyłeś. Reszty jeszcze nie umiem. – Adams pił drugi kubek.

Drubbaal przysłuchiwał się ich rozmowie. Sam też spróbował popijać. Adams życzliwie, ale stanowczo wyjął mu dzban z dłoni.

– Rana jest świeżo szyta – powiedział. – Musisz, panie, pić tak, żeby wino po niej nie ciekło. Inaczej twarz się nie zrośnie i nie ocalisz urody.

– Uroda męża tkwi w szramach.

– Jasne. Ale kobiety wolą pocałunki foremnych ust, nie postrzępionych.

Drubbaal zarechotał, aż tłuste brzuszysko wysunęło się spod koszuli. Natychmiast jednak spoważniał i rzucił Adamsowi złe spojrzenie.

Ten udał, że nie zauważył.

– Niech zaufany żołnierz wlewa wino do twoich ust cienką strużką, omijającą ranę.

– Jak chcesz. Rauschl, chodźcie tu – wezwał ordynansa.

Wieczorem przy ognisku przygrywał im na skrzypkach korpuśny pretorii, Tatar. Mówili na niego Przedkamień, gdyż zawsze kierował akcjami na Kozich Perciach. Gdy Tatar przerwał dziką melodię, która harmonizowała ze scenerią skał i tym miejscem jak ze snu, Adams obejrzał płytkie, drążone, podłużne skrzypki.

– Wolę grać na złóbcokach. - Wąsaty muzyk wyszczerzył mocne, białe zęby, kontrastujące z jego pociągłą, smagłą twarzą. – Trąbka płuca wyrywa.

Adams uśmiechnął się.

– Niech teraz Coghan pracuje. – Korpuśny Tatar skinął na dudziarza. – To też ciężka robota.

Do późna obozowi towarzyszyła muzyka.

83.

Do znaku legionowego zawieszonego na tyczce doszedł znak sotnika. Mówiono, że na kiju tkwi czaszka pierwszego busierca zabitego przez buntowników Hevrensza-Trzy-Palce. Czynem tym przypomniano, że z bestiami można walczyć i że można przegnać to utrapienie daleko od ludzkich siedzib. Po tym zwycięstwie Hevrensz-Trzy-Palce zorganizował legion. Zasad organizacji oddziałów dotąd nie zmieniono, zaś zniszczona czaszka została już wielokrotnie podmieniona.

Drubbaal leżał w namiocie dowódcy pilnowany przez pretorian. Jednym z pierwszych rozkazów zaliczył Adamsa w stan legionu. Oznaczało to lepszą rację żywnościową, ale bez żołdu, bo Adams był niewolnikiem.

Quirinu wyprowadzał codziennie rutynowe patrole w sile jednego lub dwóch korpusów. Zwykle dołączał do nich Adams, a Hjalmir pozostawał w obozie. Czarne nie pojawiały się w większej liczbie. Widać odczuwały jeszcze klęskę na Nocnej Grani. Po trzech dniach Drubbaal dostał gorączki. Zabagnionej rany nie udało się wymyć do czysta. Hjalmir ordynował mu gorzałkę i zimne okłady. Śmierć legendarnego dowódcy wywołałaby nieprzewidywalne skutki.

Obóz na Mrocznej Przełęczy nie przeżył ostatnio tak zmasowanych ataków jak ten na Nocnej Grani. Znudzeni bezczynnością żołnierze palili się do walki. Reutel sprzeciwił się wypadowi, więc Quirinu postanowił na przynętę złowić kilka Czarnych. Mieli akurat dwóch marnych brańców, pokaleczonych przez ptaki.

Quirinu szedł jak zwykle milczący i apatyczny. Inni jednak pogwizdywali, nawet wymachiwali pałaszami do taktu. „Chcą sobie dodać odwagi”, pomyślał Adams.

Przeciwnik niebezpieczny, walka trudna, ale poprawnie przeprowadzona – zwykle zwycięska. A kompletna skóra Czarnego na grzbiecie to marzenie każdego legionisty na przepustce.

Quirinu polecił uwiązać Golca na długiej lince i pozostawić na płaskowyżu. Żołnierze przycupnęli za skałami na samej grani. Najpierw rozkazano zaatakować legionistom; chirurg i felczer mieli włączyć się do walki tylko w wypadku niepowodzenia ataku. Obaj otrzymali typowy zestaw do takiej akcji: siatkę i linę. Quirinu zabronił wzięcia pałek.

„Gdzie jest Linia?”, pomyślał Adams. Środkiem grzbietu biegła wydeptana ścieżka, trochę żwiru, tu i ówdzie głazik. Lawirowała, omijając co większe wanty. „Wzdłuż tej ścieżki?”

Wystawiony na przynętę Golec ułożył na dużej wancie drut, którym go uwiązano, i próbował przeciąć go uderzeniami mniejszego kamienia.

„Chcą się uwolnić, żeby odejść”, powiedział Quirinu przed zwiadem. „Zawsze robią to samo: biją kamieniem o kamień. Ten hałas zwabia Czarne”. Używa się drutu, a nie liny, żeby za szybko nie przecięli go uderzeniami ostrego kamienia.

Powiedział jeszcze: „Gabery nie wolno zranić”. Później dodał: „Ona będzie walczyć, póki nie założymy jej worka na głowę, wtedy przestanie być agresywna”.

Akurat przechodziła gabera. Była zaaferowana kilkoma młodymi, które jak utrapione muchy próbowały przyssać się do jej sutek. Ze sromu wystawała jej mała główka, która strojąc błazeńskie grymasy, rozglądała się wokoło. Główka spostrzegła przynętę i lekko ukąsiła Czarną w udo. Ta rozejrzała się i skierowała ku Golcowi.

Wspinała się mozolnie. Wyglądało, jakby utykała, jednak to zginające się w przeciwną stronę stawy nadawały taki charakter jej chodowi.

Gdy zbliżyła się do przynęty, legioniści zaczęli nawijać drut na bęben. Pociągnięty za obręcz na szyi Golec musiał odejść od swojego kowadła. Czarna pośpieszyła za nim.

Szła wprost na Adamsa. Nie stawiała nóg równo przed siebie, jej stąpaniu towarzyszył okrężny ruch przesuwanej kończyny, wywołujący wrażenie, że Czarna stawia obie stopy w jednej linii, choć tylko stawiała je wąsko. Pochyliła głowę do przodu, skrywając zwierzęce oblicze. Nie miała rogów ani przesadnie wielkich uszu. Ze zwieszoną głową wyglądała po ludzku. Włochate cyce, połyskujące aksamitnym, czarnym futrem, teraz rytmicznie falowały w pośpiesznym marszu. Wyposzczonych żołnierzy i to podniecało.