Adams przeciął przełyk i jelito we wskazanym miejscu, Hjalmir zaś zręcznie przemknął ostrzem po naczyniach krwionośnych. Nieco krwi wyciekło do jamy ciała. Z pomocą gniewnego legionisty wygarnęli całą kupę dymiących wnętrzności do prześcieradła. Adams rozpoznał jelita, żołądków było kilka, ale małych, wątroba wyglądała zwyczajnie. Wielu gruczołów nie potrafił nawet nazwać. Następnie wyrzucili to w trawę.
– Powieście to prześcieradło, niech na mgle obcieka do rana – polecił żołnierzowi Hjalmir. – Ludzi nie będę zawijał w brudne szmaty. – Wiedział, że legioniści krzywo patrzą na zwyczaj krojenia Czarnych.
– Raz, dwa, trzy, cztery. – Wyłuskiwał kolejne nerki. Składał je w nadstawione dłonie Adamsa. – Całkiem nieźle uformowane. Wygląda, że wszystkie działają. Od biedy można by zaryzykować zjedzenie takiej jednej.
Adams skrzywił się z obrzydzenia.
– Z reguły mają zwielokrotnione narządy? – spytał.
– Na ogół tak. Już się ściemnia, więc nie zdążymy obejrzeć tego starannie, ale wygląda, jakby przejmowały czynność jeden po drugim. Zwykle, jak Czarny ma trzy żołądki, to najstarszy jest perforowany wrzodami albo zrakowaciały drugi trawi, a trzeci nie jest jeszcze dojrzały. Te zużyte, nie działające już, częściowo wyglądają jak rozłożone, nadgniłe czy pożarte, czy jak to nazwać. Tobie też kiedyś wypadły zęby mleczne, którymi gryzłeś jako szczeniak, no nie, Krawiec…? – Hjalmir wyszczerzył zęby.
Adams odpowiedział uśmiechem.
– Rzuć te nerki na kupę flaków. Głodu nie ma, nie będziemy eksperymentować na naszych kolegach. Piękny, zdrowy pęcherz – dodał, dotykając go palcem. – Drożny. Już zaczęła szczać, ledwie nacisnąłem.
Adams odwrócił wzrok.
– Co się krzywisz…? To rutynowy test. Niektóre z nich mają tyle pasożytów, że cewka moczowa jest prawie zatkana.
Słońce skryło się za grań. Szarzało.
– Zdejmiemy z niej skórę, żebyś miał się czym popisywać na przepustce, a jak czasu starczy, to obejrzymy, co ma w środku klatki piersiowej i w czaszce. Ale ja też powinienem coś dostać za tę robotę. Może czaszkę…?
– Na co mi futro…? – wzdrygnął się Adams.
– Głupcze. Możesz to zawsze sprzedać. A schodzącego w skórze Czarnego witają w Krum jak bohatera. Zniżka w burdelu… Darmowe wino w knajpie… Nie każdy potrafi zabić takiego wroga. Skóra gabery jest najlepsza, nie trzeba podwijać futra.
– Dobrze. Czaszkę weź, jak chcesz.
– Do czego to doszło… Niewolnik daje prezenty swojemu panu. Niech tak będzie. Ale czaszkę trzeba gotować. Nie wiem, czy jest dość opału.
Wziął kozik z tępym końcem przeznaczony do skórowania.
– Tę dziurę na jej brzuchu zaszyjesz. Cięcie do zakładania skóry na siebie zrobimy na plecach, ale to już jutro.
– Nie szkodzi. Będę wiązał ją na brzuchu.
– Tak wygląda gorzej. Ta samica ma bardzo efektowne cyce. Skóra będzie się lepiej prezentować wiązana na plecach.
Hjalmir starał się ciąć jak najmniej. Cięcia zaczynał nożem operacyjnym; ciągnął kozikiem, żeby nie kaleczyć tkanki leżącej głębiej. Czarna nie miała ogona, jej pośladki przypominały ludzkie, natomiast uda były skrócone, stopa zaś wydłużona i smukła. Czarna stąpała na palcach przekształconych w drobne kopytka. Dlatego Adams odnosił wcześniej wrażenie, że kolana zginają się jej w przeciwną stronę.
Odwiązali jej kończyny. Skóra na ogół łatwo odchodziła od reszty ciała, wywracając się na lewą stronę. Aby jej nie rozcinać na kończynach, musieli je mocno przykurczyć. Trudniej było na dłoniach, gdzie Hjalmir odciął palce, zostawiając je z pazurami.
– Głowę robi się inaczej – powiedział.
Chciał rozciąć jej skórę na potylicy i odwrócić ciało na brzuch. Zdarta skóra trzymała się już tylko na głowie i twarzy.
– Może uda się bez cięcia – podsunął Adams.
– Tak to się robi u was…? – mruknął Hjalmir i ściągnął skórę z czaszki, dochodząc od potylicy do czoła, a potem z twarzy. Adams odwrócił się, nie umiejąc znieść tego widoku. Wyglądało to, jakby Czarna ożyła i nagle zaczęła robić błazeńskie grymasy.
– Już możesz patrzeć. Ładnie poszło: razem z chrząstką z nosa. Będziesz w niej dobrze wyglądać. Jak nie zgnije do rana, to wybierzesz resztki mięsa, a skórę dasz kuśnierzowi do wyprawienia.
Adams zebrał cały kłąb wilgotnej i cuchnącej skóry i odłożył. Tymczasem Hjalmir rozciął mostek Czarnej.
– Ma dwa podwójne serca – rzucił w trawę wycięte organy. – I kilka dodatkowych par, jeszcze niedojrzałych.
– Jak to podwójne?
– Zwyczajnie. Człowiek ma jedno poczwórne serce. Ta miała podwójne, ale za to dwa.
– Jedno płucne, drugie od reszty krwioobiegu.
– Możliwe – mruknął Hjalmir, zerkając na niego spode łba. – A człowiek ma te serca połączone razem?
– Tak.
– Nie spotkałem jeszcze tak dziwnego człowieka, jak ty, Krawiec. Głowę daję, że w życiu nie widziałeś serca Czarnej, pewnie nie widziałeś też i ludzkiego serca, a wiesz o tym zadziwiająco wiele, i na ogół się nie mylisz.
– Dajesz swoją głowę czy Czarnej…?
Hjalmir spoważniał. Adams wyczuł, że posunął się za daleko.
– To jest prawda – powiedział pośpiesznie. – Czytałem o tym.
– Gdzie są te księgi? Nie jestem zbyt szybki w sztuce czytania, ale takie księgi są warte czasu i wysiłku. – Hjalmir odpiłowywał głowę Czarnej.
– Opowiadałem ci moją historię, panie – powiedział pokornie Adams. – Te księgi są jej częścią.
– Tak, pamiętam. Nie ma do nich dostępu. – Hjalmir wziął w garść odciętą głowę. – Na dzisiaj fajerant.
85.
Nie było jeszcze całkiem ciemno. Siedzieli przy ognisku, popijając. W kociołku gotowała się głowa Czarnej. Adams wypłukał skórę, zużywając prawie wiadro wody, potem zebrał nadmiar wilgoci. Teraz starannie wyłuskiwał palce. Należało ciąć wokół pazura, wtedy skóra łatwo się zsuwała. Hjalmir poradził mu wygotować palce, by pazury ładnie się zakonserwowały. Dorzucił je więc do kociołka, ale tylko na krótko, by odeszły od reszty tkanki.
– Posoka nie trawi jej skóry – powiedział Adams. – Po umyciu jest całkiem czysta.
– Następnego zabijemy przed sekcją. Zobaczysz, jaki gnój znajdziesz w środku – powiedział Hjalmir. – Czasem trudno zdążyć ze zdarciem skóry, żeby nie zgniła.
Docierał do nich coraz mocniejszy fetor.
– Aaa… – Hjalmir wykonał w tamtym kierunku nieokreślony gest ręką. – Już się zaczęło.
Wieczór był bezwietrzny, nie dało się schować przed smrodem. Jedynie wypity alkohol mógł osłabić trupi odór.
– Do rana zostaną gołe żebra. Nie obejrzymy sobie ani płuc, ani serc, ani mięśni.
– Dlaczego w takim razie nie zostawiłeś tam głowy?
– Kości zostają brzydkie, czarne albo brunatne. Nie takie czyste jak po gotowaniu. – Hjalmir dorzucił drew do ognia. Poruszał kijem w kociołku, żeby głowa nie przywarła. Na razie wokół rozchodził się zapach gotowanego mięsa. – Dlaczego Czarne gniją tak szybko…? Potrafisz to wyjaśnić?
– Mogę tylko przypuszczać. Mam zresztą dwa sprzeczne wyjaśnienia. – Adams drewnianą skrobaczką usuwał resztki tłuszczu. Wyczyścił skórę jak najstaranniej, żeby się nie zmarnowała.
– Mów.
– Może ich ciało przesycone jest substancjami, które w szybkim tempie potrafią trawić tkankę. Póki tkanka jest żywa, coś je od tego powstrzymuje, a gdy Czarny zemrze, trawienie natychmiast się zaczyna. W ten sposób pozbywają się zużytych narządów, ale przez to po śmierci rozkładają się, jakby pożerane.
Dotarła do nich fala skondensowanego smrodu.
– A drugie?
– Może potrafią żyć, stale mając w sobie zarodki rozkładu, całe kolonie bakterii gnilnych albo podobnych.
Hjalmir skinął głową.
– Pamiętam, mówiłeś mi o nich.
– Właśnie. Jeśli nie atakują żywej tkanki, to mogą pełnić funkcję czynnika trawiącego. Słyszałem o cmentarzu, gdzie zwłoki rozkładają się w ciągu jednej nocy i dnia. Wszystko zależy od stężenia bakterii gnilnych. Dlaczego nie mogłoby tak być z ciałami Czarnych, przesyconymi takimi bakteriami…?
– Dlatego Kazigrot stracił kutasa?
– Przy ścisłym kontakcie błon śluzowych bakterie się łatwo przenoszą. A naprawdę wiele bakterii gnilnych poradzi sobie z żywym organizmem.
– Jeśli powiesz: „czynnik rozkładu”, to oba te wyjaśnienia stają się jednym.
– Prawda, ale to zbyt ogólne. Nie wyjaśnia mi wiele.
– Twoje wywody są staranne i delikatne, Krawiec, jak i twoje szwy. Ale wolę to drugie wyjaśnienie – Czarne są stworami nieczystymi. To mówią wszyscy. Ich mięso cuchnie, niektórzy uważają, że jest trujące.
Adams wywrócił na lewą stronę oba cyce Czarnej. Starannie wyczyścił skórę z resztek tłuszczu, za namową Hjalmira wybrał, ile się dało tkanki z brodawki, a następnie zgrabnie je uformował, wypychając kłębami suchej trawy. „Za życia nie były takie ładne”, pomyślał z uznaniem o swojej robocie.
Już prawie po ciemku wyniósł skórę pod maszt ze sztandarem legionu, aż na samą kulminację grzędy, gdzie mgły zbierało się najmniej. Oba rękawy skóry starannie zawiązał na tyczce. Jak przyjdzie wiatr, wywietrzy ją i wysuszy. „Wisi nisko, nawet huragan jej nie zerwie”.
Na tyczce przyozdobionej rogatą czaszką zgodnie powiewały: wystrzępiony na wietrze smoczy znak sotnika, dywanik z czarnej wełny – godło legionu – a na samym dole, jakby podpierająca tyczkę, stojąca, sflaczała gabera. „Ładna kompozycja”, pomyślał.
Potem we dwójkę wypili cały gąsiorek do dna, a i tak czuł cuchnące ścierwo. Hjalmir, zakuwając go na noc, nie przewlókł do końca zawleczki; nie zwrócił też uwagi, że przekręcany klucz wydał inny dźwięk.
„Wlał się w porę”, zadowolony Adams wtulił się w zbutwiały pled i zaraz zsunął do reszty kajdany. „Założę je rano, zanim przyjdzie mi je ściągnąć”, pomyślał. Ułożył okowy w zasięgu ręki.
86.
Zapadł w ciężki, męczący sen, jednak zbudził się wkrótce. Czuł się podle. Obawiał się, że zacznie mu nawalać serce. Wiedział, że wypił za wiele.
Leżący opodal Golcy stękali przez sen, niektórzy już wykopywali się z odzieży, chociaż ich zęby szczękały z zimna.