– Powinno się amputować dłoń – powiedział. To prawdopodobnie było jedyną szansą dla starego.
– Nie mogę stracić prawej dłoni – powiedział decymus. - Usuń tylko guza. – Zbyt wiele czasu mu pozostało do końca służby. Nie dostałby jeszcze odprawy. Odszedłby z legionu jako żebrak.
Adams starannie wyrywał nitki narośli wgryzające się w tkanki dłoni Quirinu. Bardzo chciał wyrwać wszystkie. Dziesiętnik, oszołomiony gorzałką, słabo szamotał się w stalowym chwycie Palli i Gerona. Wreszcie skórę, rozciętą wcześniej w kształt nierównej litery „z”, Adams zgrabnie scalił serią szwów. Kiedy wyczyszczoną ranę już zabandażowano, stary spytał:
– Czy znów będę mógł władać mieczem? Urwać się można z nudów, prowadząc ciągle tylko zwiady rozpoznawcze.
– Po operacji będzie poprawa. Garda miecza stale drażniła narośl.
– Garda nie przeszkadzała. Jelec sklepałem, a kosz odgiąłem, kiedy to jeszcze było małe. Problem, że ręka osłabła. Czy bóle też przejdą?
– Jakie bóle…?
– Czasem nie mogę usiedzieć przy ognisku, tak rwie we flakach i w boku. Najgorzej jak złapie podczas zwiadu. Trudno utrzymać twarz przed żołnierzami. Przestałbym jeść, żeby ustąpiły.
– Od dawna te bóle?
– Zanim poszedłeś ze mną na pierwszy zwiad. Ale z każdym dniem są mocniejsze.
– Poprawa będzie, jeśli narośl nie odrośnie. – Adams pokiwał głową. „Ma przerzuty. Dobry człowiek nie pożyje długo. Co zrobią z należącą do niego częścią mojej wartości?”
90.
Skóra Czarnej wyglądała znakomicie. Futro przyjemnie pachniało środkami użytymi do wyprawiania. Można je było nosić jak odzienie. Miało tylko jedno duże rozcięcie: od mostka do sromu. Czarna była wzrostu Adamsa, jednak dużo potężniej zbudowana, tak że bez trudu mieścił się w futrze w ubraniu, nawet w kolczudze. Dłonie wsuwał w skórę jej dłoni jak w rękawiczki, tyle że ostatnie człony palców, wystawały. Obszerne rozcięcie zapinało się na haftki; mógł nawet załatwiać potrzebę, nie zdejmując skóry. Warstwa na cycach ładnie ułożyła się po wypchaniu suchymi wodorostami – sierść połyskiwała efektownie.
Niestety, Adams zdradził się zachwyconą miną: Ebener zażądał jeszcze trzech syceli. Tłumaczył, że robota zajęła mu wyjątkowo wiele czasu, a wszystko odrobił z niepraktykowaną zwykle starannością. Trudno było zaprzeczyć, widząc, że nawet drutowate rzęsy nie wypadły z powiek. Adams klął pod nosem, ale zapłacił.
Hjalmir zaraz zgarnął z tego pół sycela, usuwając Ebenerowi kaszak z potylicy. „Że też nie zauważyłem tej narośli”, pomyślał Adams ze złością. Znowu był bez grosza. Musiał odsprzedać kirys. Została mu kolczuga.
Nie wiedział jeszcze, co zrobi ze swoim majątkiem – myślał sprzedać skórę za sporą cenę któremuś z legionistów lub komuś z Dolnego Miasta. Futro nie miało ani jednego miejsca nadżartego gniciem, ani spłachetka wyłysiałej skóry. Na razie składał je sobie pod głowę do snu, a w resztę się zawijał.
Drubbaal uznał, że w obozie na Nocnej Grani wystarczą obecnie dwie decymy. Czarne bardziej zagrażały nowo wznoszonym umocnieniom. Zwiedziały się, gdzie prowadzone są roboty fortyfikacyjne, i zaatakowały od strony bezimiennej płaśni na zachodzie. Jednakże oba ich ataki odparto bez strat. Trudno powiedzieć, jakie straty zadano Czarnym, bo po nocnej strzelaninie nie został żaden trup. Jedynie kałuże krwi oraz ubywająca w zastraszającym tempie amunicja świadczyły o nocnych starciach. Odzyskano niewiele strzał – wszystkie legionowe, zrobione w Tibium. Własnych wystrzelonych bełtów nie znajdowano. Palla zameldował, że koło głowy świsnął mu jeden wystrzelony z przedpola. Nikt tego nie potwierdził.
Nadal wystawiano wzmocnione warty, a ukończone fragmenty wznoszonych fortyfikacji od razu włączano w linię obrony.
Po służbie prefektus Reutel przesiadywał z Quirinu i popijając wino, rozmawiali godzinami. Uważał go za swojego mistrza – kiedyś wprowadził go w arkana sztuki wojowania, a potem dowodzenia. Irytowało go, że wielu uważa starego decymusa za złego dowódcę – mimo że poprawnie planował akcje, te kończyły się niepowodzeniem; jego słuszne decyzje często miały złe następstwa. Pech szedł za nim od lat, a inni uznawali to za błędy rutyniarza.
– Znać rękę Hjalmira w waszym obozie – powiedział Reutel do Quirinu, przecierając dłonią przerzedzoną, siwiejącą czuprynę. – Nie było mnie kawałek czasu, a tu wszyscy cali. Nasz Jorge-Grizius uciął legionistom dwie dłonie i jedną nogę. Z brańcami po utracie obozu zrobił taką jatkę, że połowę trzeba było posłać na tarcze albo dobić.
– Zanim przyszliście, u nas było spokojnie. Zwiady, trochę drobnych starć. Nie było rannych. – Quirinu trzymał kubek w lewej ręce. Prawą miał na temblaku.
– Jorge ucina ręce w przypadku głębokich cięć pazurami.
– Tak, to różnica z Hjalmirem. Ale to młody wprowadził zwyczaj mycia ran wódką. Leje tego od cholery, najtwardsi wyją z bólu. Nie sarkają, że marnuje siwuchę, ale się proszą o jego robotę. Potem bierze gorączka i przechodzi, a ręka zostaje.
– Co na to Hjalmir?
– Nic. Operuje, robi wszystko inne. Ale młody myje rany. Tylko jeden mu umarł od tego. Surister.
– Wiem.
– Podobno gdyby mu rękę ucięli, toby wyżył. Tak katrupy sami mówili między sobą. Mimo tego ludzie wolą ryzykować i idą do Krawca.
– Jorgemu nikt nie umarł.
– Właśnie. Ale każdy woli mieć obie ręce.
– Młody bawił się z twoją dłonią ponad godzinę.
– Jest cierpliwy. Hjalmir zna się na wszystkim, ale jest bardziej porywczy. A jak się młody czego nauczy, to robi to najlepiej.
W gardłach zaschło od gadania, dzbanek też wysechł. Reutel przyniósł nowy. Wino niezłe, mocne, ale zbyt kwaśne. Obaj decymusi gawędzili, siedząc na ukończonym fragmencie fortyfikacji. W dole jaśniały ogniska oficerów i ogniska simpli.
– Ludzie mówią, że ta rzeź na Nocnej Grani to wina Drubbaala – powiedział Quirinu. – Dawniej było nie do pomyślenia słyszeć takie rzeczy o dowódcy.
– Obóz był na samej Linii. Kiedy Czarne odważyły się podejść, a wreszcie się wdarły, nic się ich nie imało. Można im się było przeciwstawić dopiero na schodach; tamtędy przebiegała Linia. Mur i blanki oddaliśmy właściwie bez walki.
– To był stary obóz. Stawiając go, jeszcze wtedy nie wiedziano, jak dokładnie przebiega Linia.
– To prawda, ale później Drubbaal miał dość czasu, żeby go przebudować.
– Może się starzeje. Ja też się starzeję. – Quirinu uśmiechnął się do swoich myśli. – Kiedyś Czarne całkiem zmieniły trasy swoich przemarszów jedynie ze strachu przed Drubbaalem.
– Może pora, żeby się ożenił z tą swoją ciemnooką pięknością. Wiele problemów by to rozwiązało.
– Może pora, żebym ja się wycofał – burknął stary.
– Ty? Drubbaal cię nie puści. Barber skamlał, piszczał, ale dalej gania z pałaszem.
– Jak mi guz odrośnie, to poświęcę prawicę, żeby żyć.
Mrok dawno już zapadł, jedynie nad samym horyzontem jaśniał wąski pasek ciemnego błękitu. Mgła wolno, lecz konsekwentnie pięła się po zboczach. Ziąb ciągnął po kościach.
– Stawia naraz pierwszą i drugą linię umocnień. – Reutel staranniej zakutał się w czarne futro.
– Łatwiej donosić materiał. Szybciej idzie robota.
– Ale naraz dwie nie zamknięte linie. Drobne wycieczki przeganiamy, ale jak przyjdzie ten oddział, co nam rozbił obóz na Nocnej Grani, to weźmie nasze fortyfikacje spacerkiem.
– Drubbaal opiera się na raportach rachubców. Wychodzi z nich, że ataku nie będzie.
– Pod warunkiem, że on sam wyciąga z nich poprawne wnioski. Na Nocnej Grani się pomylił – odparł Reutel i ułożył się do snu.
Kostniejący z zimna za złomem skalnym rachubiec pretorii, Urbanyj, odczekał, zanim obaj oficerowie nie zaczną równo chrapać, i wrócił do obozu.
91.
Etatowy skład decymy wynosił trzy korpusy i dowódcę. Do akcji zwykle zabierano dodatkowo jednego z dziewięciu rachubców albo katrupów należących do sotni. Cała sotnia winna więc składać się z dziewięciu decym, dziewięciu pomocników i sotnika. Sotnikowi bezpośrednio podlegała decyma pretorii, której dowódca, prefektus, zwany był w Krum Drugim Szczurem. Wojsko broniące Linii nazywano legionem lub sotnią, lecz próżno by w niej szukać dziesięciu decym. Uzupełnienia z Dolnego Miasta ledwie wyrównywały straty, daleko było do osiągnięcia stanu etatowego.
Trzeba było docenić mądrość Drubbaala w dysponowaniu tak szczupłymi siłami. Taktyka ustawicznych wypadów na terytorium Czarnych, częstych starć, lecz bez angażowania poważnych sił, i jednoczesne staranne gromadzenie informacji o przeciwniku umożliwiały trzymanie wroga z dala od miasta. Jeszcze pamiętano rządy Czarnych w Dolnym Mieście, a niektórzy twierdzili, że kiedyś opanowały nawet twierdzę Krum. Drubbaal potrafił utrzymać Linię, dysponując kilkudziesięcioma legionistami, choć Czarnych były rzesze. Płaskowyżem ciągnęły ich setki, a przecież były to ciągle inne osobniki – zróżnicowanie ich wyglądu pozwalało tak sądzić.
Reutel poprowadził decymę pretorii na patrol. Zwabili kilkoro Czarnych na Stronę Ludzi i dosłownie rozstrzelali je z kusz. Cztery gabery i starego busierca (miał starte zęby i wyleniałe futro na grzbiecie, chociaż zupełny brak twarzy paradoksalnych). Czarne zachowywały się niezwykle pewnie. Bez obawy przekroczyły grań. Patrol nie zdążył przekroczyć Linii – Czarne ruszyły za nim w pościg, jak tylko dostrzegły legionistów na grani.
Z dnia na dzień zaczęto mówić o wielkich skarbach, jakie kryją się w ciemnościach, do których zmierzają Golcy.
– Skarby…? Tam skarby? – rzucił nieoczekiwanie Quirinu. – Sucha skała i szuter jak tutaj. Tyle że na dodatek mrok… – Stary wypił zbyt wiele i był dzisiaj hałaśliwy jak rzadko.
Zwykle dowódcy decym i pomocnicy popijali razem. Adams, prawie katrup, choć niewolnik, był tolerowany w ich kole.