Выбрать главу

Obaj pretorianie, ignorując leżącego Adamsa, sprawnie napięli cięciwy. Kilka sekund później mierzyli w Sykenu kryjącego się za trupem.

– Poddaj się, decymusie - powiedział spokojnie Reutel. – Jednym rozkazem ściągnę tu drugi korpus. Tamci użyją obrzynów.

– Widziałeś moją siłę i szybkość – odpowiedział Sykenu. – Zanim nadejdą następni twoi żołnierze, zdążę zabić tych tutaj, a was wszystkich wziąć do niewoli.

„Oczywiście blefuje, ryzykant”, pomyślał Adams.

– Musisz odpowiedzieć za zamordowanie Drubbaala. To nie pretorianie go zabili, lecz ty.

– Nie jestem przekonany – odezwał się stary Quirinu. Reutel uniósł brwi.

– Pretorianie wykonali rozkaz – powiedział. Tu nie ma wątpliwości – stary mówił z wysiłkiem, oczy mu błyszczały. – Jest zgoda wszystkich. Ja chcę wrócić do naszej dyskusji. Pamiętasz moje zdanie. Decyzja Drubbaala była błędna, teraz dodam, że była jego osobistą zemstą na Krawcu. Pachoma też chciał się pozbyć. Dla nikogo z nas nie jest tajemnicą, że po ostatnich klęskach sotnik zdałby dowództwo. Na emeryturę przydałoby się mu wtedy dobre gospodarstwo w Krum. Na przykład to zarekwirowane od zdrajcy Hrabbana, którego syn przeszedł na stronę Czarnych.

– Rozważ to, decymusie, zanim ściągniesz tu swoich strzelców, którzy zmienią Pachoma w krwawą miazgę – włączył się ciemnoskóry Hugge.

– Przecież ty mocno popierałeś Drubbaala…!

Hugge przetarł spocone czoło. Błysnął białkami oczu.

– To prawda. Popierałem, zanim ujrzałem zwiadowców – powiedział. – Żaden Czarny nie potrafiłby mówić tak składnie. – Wskazał palcem na Sykenu i Adamsa: – To są nasi ludzie. Nie mam wątpliwości.

– Nawet jeśli przemienili się w Czarne?

„Skąd on to wie?”, Adams się skrzywił.

– Stare zapisy mogły być niedokładne. Tamte zwiady mogły odbywać się w innych warunkach.

Reutel spojrzał po oficerach. Coś w myślach ważył, czegoś się obawiał.

– Dobrze – powiedział wreszcie. – Wyjdź zza osłony, decymusie. Stań przed nami i złóż raport.

– Wcześniej twoi pretorianie złożą przede mną swoje kusze. Chciałbym też, żeby tam położono sztylety.

– Masz moje słowo. – Reutel pokręcił głową. Sykenu złożył na ziemi zwłoki Drubbaala.

– Rozwiążcie Krawca – powiedział.

W chwilę potem Adams rozcierał nieznośnie mrowiące ramiona. Nie mógł ściągnąć hełmu, bo czucie w palcach jeszcze nie wróciło. Poprosił o kubek destylatu. Siedział na podłodze, co chwilę skręcając się z bólu. Czucie wracało powoli, coraz bliżej bezwładnych palców.

Sykenu zrelacjonował przebieg zwiadu. Nie pomijał szczegółów. Jego doświadczenia nie różniły się wiele od obserwacji Adamsa. Historia żołnierza, który spłonął wierny swojemu dowódcy, wstrząsnęła oficerami. Nawet twardy Reutel rzucił okiem na strażników, obojętnie dzierżących naładowane kusze.

– Jak się zwał tamten żołnierz? – spytał.

– Wentzel, simpel z korpusu Bethmanna. Reutel pokiwał głową. Słuchał dalej.

Jedyną rzeczą opuszczoną w relacji Sykenu była Złota Gabera. Poza tym opisał nawet swoją transformację. Nie było sensu kłamać. Zresztą nie zrobiło to na nich wielkiego wrażenia. Oficerowie już wcześniej wiedzieli o zmianach zachodzących w zwiadowcach przebywających głęboko po Stronie Trupa.

Potem przesłuchano Adamsa. Hjalmir pilnie notował. Wypytywał ze szczególnym zainteresowaniem o Grietę. Nie wierzył, by ktoś mógł wchodzić w płomienie i stamtąd bezkarnie wracać. Na dodatek, żeby temu komuś wolno było chodzić wśród Golców w odzieży. W swojej relacji również Adams zataił spotkanie Złotej Gabery.

– Usiądź, decymusie - powiedział wreszcie Reutel. – Dokonałeś rzeczy niebywałej. Nikt jeszcze nie powrócił spoza Płomienistych Wrót. Nikczemnością byłoby ukarać twoje bohaterstwo.

Do ręki Sykenu trafił puchar z winem. Adams też usiadł na ławie. Hełm położył obok.

– Trzeba wybrać sotnika - powiedział Quirinu. Zapanowało krótkie milczenie.

– Powinien nim zostać Reutel – przerwał je Hugge. – Jest tu najlepszym dowódcą. – Rozejrzał się po oficerach. – Myślę, że nie obraziłem tym nikogo.

Pierwszeństwo należało do Izabbaala, dowódcy garnizonu w Krum, jednak było tradycją, że sotnikiem zostawał decymus pretorii. Tak stało się przecież w przypadku Drubbaala. Jednakże nie było wątpliwości, że Hugge miał na myśli ich seniora.

– Reutel jest najlepszym dowódcą – powiedział Quirinu. – Ja jestem zbyt chory.

Oficerowie spojrzeli teraz na prefektusa. Ten odpowiedział poważnym spojrzeniem.

– Odmawiam przyjęcia dowództwa – powiedział. Ruchem ręki uciszył szum na sali. – To jest przemyślana decyzja. Wyszkoliłem się w taktyce działań zbrojnych, to prawda. Jednak do dowodzenia legionem potrzeba stratega wiedzącego więcej od innych. Drubbaal był takim dowódcą.

Izabbaal taki nie jest – rzucił Hugge.

Oczywiście. Obermacajbaba ani razu nie był na Linii. Oddziały liniowe i garnizon strzegący zaplecza darzyły się nie skrywaną niechęcią. Na żołnierzy garnizonu mówiono pogardliwie macajbaby, oni z kolei nazywali liniowych szczury.

– Jest jednak kandydat – powiedział Reutel, a Quirinu uśmiechnął się nieznacznie. – To młody Pachom. Wie więcej niż każdy z oficerów. Jest bohaterem, który już wielokrotnie wcześniej udowodnił swoje umiejętności taktyczne. Poza tym ma do pomocy nas, którzy wesprą go swym doświadczeniem. – Prefektus rozejrzał się po dowódcach.

Zapanowało milczenie, zgromadzeni ważyli ryzyko tej decyzji. A jeśli Pachom przemienił się całkowicie w Czarnego? A jeśli nawet częściowo przemieniony okaże się zdrajcą? Nikt jednak nie wypowiedział tych wątpliwości na głos.

– Przyjmij tę godność, Pachomie! – powiedział senior Quirinu. – Bądź mądrym dowódcą!

Pachom powstał.

– Tak – powiedział chrapliwym głosem. Pod ciężkimi powiekami czarnej bestii zakręciły się łzy.

Adams pierwszy uścisnął mu prawicę.

117.

Adams, oswobodzony z groźnego przebrania, zanurzył się w gorącej kąpieli. Tyle wody kosztowało go dwa sycele, ale nie żałował: czuł, jak schodzą warstwy zaschłego potu, jak otwierają się pory skóry. Bolały strupy zrywane z zakażonych otarć.

Gdy tylko nasiąkły wodą, Adams obciął długie szpony. Narastały na palcach grubą warstwą, która ustępowała dopiero pod mocnym naciskiem ostrego noża. Ściął je najkrócej, jak potrafił; jednak pozostały po nich przyrośnięte, grube klocki.

Place futra równo przyrosły do ciała. Granicy owłosienia nie dało się podważyć palcem. Ani sucha, ani namoczona, nie odróżniała się fakturą od reszty skóry Adamsa. Nieustannie czuł pod nią słabe mrowienie. Cholerstwo mościło sobie wygodniejsze miejsce w jego ciele…

Spróbował wytargać parę włosów. Bolało, ale jakby słabiej niż zwykle. Wyrwał więc jeszcze kilka innych i jeszcze kilka, i znowu. Powstrzymał go ból. Obok wanny leżał kłębek wyrwanej sierści. Skóra zaczerwieniła się.

Starannie obejrzał resztę ciała. Oprócz licznych otarć żadnych zmian spotwornieniowych nie było. Zawinął bandażem wszystkie miejsca porosłe sierścią. Później zgoli czarną szczecinę.

Następnego dnia przed południem został wezwany przez sotnika. Sykenu przyjrzał się jego zawiniętym przedramionom.

– Wyglądasz w tym przebraniu zupełnie normalnie – zauważył. – Całkiem, jakby cię płomienie nie liznęły.

Adams zrobił niewyraźną minę.

– Nalej sobie sam. – Sykenu wskazał na dzbanek. – Od jutra moim adiutantem będzie Croyn.

– Wybrałeś na swoich pretorian ludzi, którzy godzinę wcześniej chcieli cię zabić. Croyn rzucił ci w głowę sztyletem.

– Pretorianie nie przysięgali zemsty – skarcił go Sykenu. – Ślubowali wierność żywemu sotnikowi. Potrzebuję wiernych żołnierzy, nie zdrajców.

– Niewiele zostało z decymy pretorii. Drubbaal wytracił ich, używając do służby liniowej.

– Prawie dwa korpusy. Dołączę do nich Nehanu, Humruga i Caliela. To niezły oddział.

– Bo widzieli cię z bliska?

– Właśnie. Widzieli, nie przestraszyli się, a wzięli za swego.

Adams popijał niezłe wino. Już prawie odespał niedole więzienia. Wypoczywające mięśnie przyjemnie mrowiły. Niestety, mrowiła również skóra pod bandażami.

– Powiedz, skąd wiedziałeś, jak oficerowie zareagują? Myśląc racjonalnie, twój atak na Drubbaala był szaleństwem.

– Przecież jestem w dużej części Czarnym, no nie…? – Sykenu skrzywił pysk w uśmiechu. Futro oblekające czaszkę gabery przybierało ludzkie grymasy. Przetarł oblicze włochatą łapą, zakończoną pazurami ostrymi jak sztylety. Czaszka stanowiła już jedność z jego głową.

– Stałeś się jasnowidzem? Czytasz w cudzych myślach?

– Niestety, nic z tych rzeczy. Chociaż wtedy łatwiej by się dowodziło.

Sykenu leniwie sączył wino. Namyślał się, jakby szukał odpowiednich słów.

– Ja po prostu wiedziałem, że ci ludzie nie chcą mnie zabić – powiedział. – Że są do mnie życzliwie nastawieni, tylko związani podległością służbową. Po prostu to wiedziałem.

– Ale jak to odkryłeś?

– To trudno wyjaśnić. Ich gesty, zapach, barwa głosu… Dla mnie było oczywiste, że właśnie tak myślą. Wiedziałem też, że nie zaatakują. Jedynie Chetti lękał się, inni się mnie nie obawiali.

– Nie odezwał się ani razu.

– Właśnie. Ale wytłumaczyłem sobie jego strach obawą przed moją zemstą. Przejął moją decymę. Jedynie on mógłby zaatakować w obronie Drubbaala. Ale uczyniłby to bez przekonania.

– A jednak to, co zrobiłeś, wyglądało na spektakularne samobójstwo.