Выбрать главу

Sotnik lekko opuścił ciało gabery na ziemię, uważając, żeby futro nie zmoczyło się w kałuży krwi.

– Odczucie rozkoszy czy tylko przyjemności jest u niej mocniejsze niż uczucie bólu – wyjaśnił Sykenu już w okopie. – Nawet wykrwawiając się, czuje słabszy ból niż przyjemność, którą sprawiają jej moje dłonie.

– W sumie, lekka śmierć – zauważył Adams.

– Właśnie. Widzisz, one nie zaznają w życiu zbyt wiele frajdy. Nawet jak pokrywa je busierec, to bije po mordzie, czasem przy tym wybije oko. Skoro tak mało mają w życiu przyjemności, to muszą być na te jej resztki szczególnie wrażliwe. Żeby w ogóle chciała zbliżyć się do samca. Dlatego łatwo dają się podejść.

Adams spojrzał na leżące ciało Czarnej. Do tej pory miała w kącikach ust płatki piany, a na pysku stężał wyraz błogości.

– Znieść ją poniżej grani – rzucił Sykenu. – Później losujemy, kto dostanie skórę i czaszkę. To jeszcze nie koniec na dzisiaj. Nie wybrudziła mi futra, więc spróbujemy jeszcze raz. Przykryć tę kałużę płaskówami.

Nehanu skinął głową i wydał rozkazy simplom.

Sykenu zaczekał, aż ciało zostanie usunięte, a kałuża zakryta. Potem wyruszył na drugą stronę Linii.

Legioniści znowu rozdzielili między siebie chwile drzemki. Tym razem czekali długo, aż wreszcie pomiędzy wantami kończącymi płaśń po Stronie Trupa pojawił się sotnik, wiodąc za rękę kolejną gaberę.

Wybrał podobną do poprzedniej: bez szczeniaka, bez ozdób, futro gładkie, aż lśniące. Jedynie aureole sutkowe miała uformowane w kształt małych twarzyczek, które nieustannie stroiły dziwaczne grymasy. Każda z nich jakby trzymała w zaznaczonych zmarszczką ustach cylindryczną brodawkę Czarnej. I ta gabera poddawała się zabiegom Sykenu. Nieustannie międląc jej cyce, wolno, metodycznie popychał ją ku Linii. Uciskane jego dłońmi, obie twarzyczki krzywiły się na przemian to niechętnie, to zaciekawione; czasami traciły formę, nadmiernie rozciągane twardą dłonią.

W pobliżu stanowiska strzeleckiego gabera zaczęła się niepokoić. Nerwowo rozglądała się, otwierała paszczę. Próbowała sięgnąć za siebie łokciami, żeby wydobyć się z uścisku Sykenu.

Przewleczona na Stronę Człowieka, zaczęła rzucać głową na prawo i lewo, zerkając z ogromnym przerażeniem. Wyglądające spod dłoni sotnika twarzyczki na jej cycach powtarzały te grymasy. Wreszcie nagłym ruchem spróbowała wyrwać się z objęć Sykenu. Ten ściągnął jej długie cyce do tyłu i dzierżył ją za nie, jak za rękawy kaftana bezpieczeństwa. Gabera próbowała machnięciami szablastych pazurów sięgnąć przeciwnika. Nie okazywała śladów podniecenia.

Sykenu został trafiony raz i drugi ostrzem pazura.

– Nehanu, wal w nią! Celuj obok mostka! – krzyknął.

Bełt wbił się pomiędzy jej żebra z odgłosem przypominającym uderzenie drewnianego młota. Drugi trafił ją w przedramię, kiedy próbowała się osłonić.

Legioniści natychmiast zakręcili korbami kusz.

Zraniona gabera zaryczała wściekle. Nie bacząc na ból rozciąganego cyca, próbowała się obrócić.

Raz za razem uderzała za siebie ramieniem.

Dwa kolejne bełty głęboko utkwiły w jej klatce piersiowej. Samica oddychała chrapliwie, na jej pysku rosły bąble różowej piany. To ryczała, to charczała, aż w gardle jej bulgotało. Sykenu spróbował zadać parę ciosów nożem, ale ledwie kąsał nim pokrytą sfilcowanym futrem grubą skórę. Był w złym położeniu, bestia lada chwila mogła uwolnić się z jego podstępnego chwytu.

Wreszcie świst i twarde uderzenie: bełt z kuszy Nehanu po brzechwę utkwił pomiędzy jej żebrami.

Gabera upadła na kolana. Wtedy Sykenu dobił ją, podrzynając gardło od ucha do ucha.

Chwilę stał ze sztyletem w ręku, ciężko dysząc.

– Będziesz miał ze mną trochę roboty, Engilu – rzucił do Adamsa, przyciskając dłonią ranę na ramieniu, żeby powstrzymać krwawienie.

Do obozu Adams z korpuśnym nieśli na drągu jedną upolowaną gaberę, a obaj simple drugą. Sykenu prowadził, Adams podążał w ślad za nim.

– Wiatr szedł od waszego stanowiska – wyjaśnił sotnik.

– Poczuła nas?

– Jucha poprzedniej śmierdziała, aż w nosie kręciło. Gabera czuła bratnią juchę i była śmiertelnie przerażona.

– Tym razem magia pieszczot nie wzięła góry?

– Właśnie. Dla mnie też jest to zaskakujące. Te Czarne, widać, nie są jednakie…

119.

Z każdym dniem Adams czuł się gorzej. Osłabł, gorączkował. Między kudłami futra skóra pękała, rany sączyły się przezroczystą cieczą. Mozolnie skubane futro rzedło. Na akcje Sykenu obecnie brał Hjalmira. Wprawdzie Adams podczas zwiadu nie przekroczył Linii, jednak podejrzewał, że pogorszenie zostało wywołane samą bliskością Strony Trupa. W głębi duszy taił przekonanie, że to właśnie on, a nie Sykenu, był bardziej podatny na Ukąszenie Płomieni. Przecież skóra zidentyfikowała jego płeć już wtedy, gdy odprowadzał Jelenę, znacznie wcześniej, niż rozpoznała Pachoma. Przed kompletnym przyrośnięciem skóry Czarnej uratowało go wyłącznie założenie pełnej kolczej zbroi. Skoro okazał się tak nieodporny na te zmiany, to, czy zachowa ludzką postać, nadal wydawało się wielce niepewne.

Jeszcze niedawno był zachwycony swoim maleńkim pokoikiem, o wymiarach ledwie przekraczających jego wzrost, a obecnie nie mógł w nim wytrzymać. Wydawało mu się, że zamknięto go w pudełku, a kamienne ściany zewsząd napierają, chcąc go stłamsić.

Mimo podwyższonej temperatury często przesiadywał na dziedzińcu. Zakutany w wyprawione futro, siedział na zwiniętej skórze innego Czarnego – drewniany zydel miał tylko sotnik; w pretorium były drewniane ławy. Adams pił jeden kubek gorących ziółek po drugim. Hjalmir porządkował notatki. Wypytywał Adamsa, wygładzał swój raport, dodawał spostrzeżenia. Cieszył się, że jego praca wzbogaci archiwa Krum. Podsunął Adamsowi kubek destylatu na rozgrzewkę.

– Zastanawiam się, ile jeszcze człowieka zostało w Młodym. – Chirurg zerknął znad papierów.

– A ile we mnie? – Adams skubał futro z lewego nadgarstka. Wyławiał pojedyncze włosy i krzywiąc twarz z bólu, jeden po drugim je wyrywał.

– Ciągnie cię do gaber?

– Do jednej mnie ciągło. Prawie za nią poszedłem w płomienie. – Mały łyk alkoholu palił gardło jak kwas.

– Musiało cię nieźle przypilić na tamtym pustkowiu, żeby ci się taka paskuda spodobała.

– To była Złota Gabera. Śliczna jak z żołnierskich opowieści. – Adams uśmiechnął się do swoich myśli. – Zupełnie jak dziewczyna w złocistym futerku, a nie jak bestia. Nawet kopytka miała jak damskie pantofelki. Nie zdziwiłbym się, gdyby je zdjęła.

Hjalmir przerwał notowanie. Spojrzał dziwnie na Adamsa. Słyszał już tę opowieść, jednak nadal w nią nie wierzył. Uważał, że piękne gabery nie istnieją. W raporcie konsekwentnie pomijał uwagi o nich. W pobliżu płomieni obaj zwiadowcy mogli zostać oszołomieni dymem. W rzeczywistości napotkali jedynie gaberę albinoskę, a wyobraźnia dodała resztę. Może uwierzyłby, gdyby powiedzieli o tym podczas pierwszego przesłuchania. Teraz trudno było skruszyć jego sceptycyzm.

– Młody gania za każdą bestią – powiedział Hjalmir. – Rzygać się chce. Tylko czekać, jak je zacznie posuwać.

– Na razie zabija. Gabery tylko obmacuje.

– Pamięta przygodę Kazigrota.

– Ja też jej nie zapomniałem. Nawet za Złotą nie poszedłem.

– Młody zabija tylko busierce. Nad gaberami znęca się, czasem kaleczy je i zostawia. Jest niezwykle okrutny.

– Gabery też zabija, czasem żołnierze je dobijają. Nie byłem świadkiem jego szczególnego okrucieństwa.

– Pozwala sobie na coraz więcej. Wczoraj własnymi pazurami rozszarpał brzuch jednemu busiercowi. Powiedział, że był o niego zazdrosny. Poradził sobie z potworem, chociaż był od niego niższy prawie o połowę.

– Zmiany w nim ciągle postępują. Futro linieje, skóra schodzi. Wyrastają pod spodem gęstsze kudły, a nowa skóra jest twardsza albo dziwnie zmieniona. Drżę ze strachu, że mnie spotka to samo, tyle że później.

– A co z twoimi znamionami?

– Stale to samo: futro linieje, skóra obumiera i odpada, otwierają się rany. Sączy się z nich ciecz. Nie chcą się goić. Jedynie z pazurów pożytek: nie łamią się przy robocie. W legionie ujdzie, ale jak takie łapy pokazać kobiecie…?

– Pomagasz swemu futru linieć.

– Najchętniej bym kazał to wszystko wyciąć. – Adams wytargał kilka włosów naraz – razem ze skórą.

– Wycięcie płata skóry może okazać się jedynym lekarstwem – powiedział poważnie Hjalmir.

120.

Sykenu wrócił z kolejnej wyprawy. Znowu ściągnął kilkoro Czarnych na Stronę Człowieka. Legioniści rozprawili się z nimi z obrzynów. Adams oderwał się od ogniska. Czekały go oględziny sotnika, a potem asystowanie przy sekcjach upolowanych Czarnych. Nadal gorączkował. Czarne włosy na przegubach i podbiciach stóp schodziły lekko pociągnięte. Spod nich wyzierała zarumieniona, sącząca się skóra. Futro wyrosłe na boku nie wyglądało lepiej.

Dowódca już zrzucił srebrzysty, legionowy napierśnik i blachę z pleców. Zakładał je wprost na futro – pod spodem miał przecież wrośniętą skórzaną kurtkę i takież spodnie. Nie dbał, że na porośniętej włosami czarnej skórze tworzą się otarcia, a ból od nich tylko go złościł.

– Nalej, Engilu. – Wskazał stojący pod ścianą dzbanek. – Croyn jest na przepustce.

Adams napełnił kubek dla sotnika, drugi dla siebie.

– Dzisiaj znowu się poszczęściło – powiedział do Adamsa. Rzucił mu ciepłe spojrzenie jasnych, dawnych oczu. Pozostały jedynym ludzkim elementem jego twarzy. – Ściągnęliśmy zgrabne stadko na naszą stronę.