Выбрать главу

– Uśmiechnij się teraz. Zrobiła to, jak umiała najpiękniej.

– Śliczna dziewczyna. Zrobisz sobie z tych kłów naszyjnik. A dzisiaj ani kropli wina więcej. Musi się zagoić.

Rozsiadła się wygodniej. Była imponującym zjawiskiem.

– Lepiej załóż tunikę – powiedział po chwili.

– Wreszcie wyglądam dość ludzko dla ciebie? – Założyła białą tunikę, ale celowo niedbale, żeby jedna pierś była nadal widoczna. Przynajmniej już nie siedziała z nagim łonem, otwartym ku niemu.

Zmilczał. Opowiadać jej teraz, jak trudno mu było się powstrzymać przy Płomienistych Wrotach, nie miało sensu.

– Dlaczego mi wtedy nie powiedziałeś, że należysz już do tej ciemnookiej dziewczyny? Skąd miałam to wiedzieć?

– Skąd teraz to wiesz?

– Przez te wszystkie dusze zwierząt i ptactwa, które nosisz przy sobie, a które cię pilnują. Przecież ja je widzę.

– Nie miałem ich z sobą na Drodze Trupa. Podobno demaskują przed Czarnymi.

– Mnie byłoby łatwiej cię zrozumieć. Busierce widzą dusze, ale mało z tego rozumieją. Gabery są bardziej spostrzegawcze, ale one często mają nadzieję na potomstwo z ludźmi.

– Bałem się, że mnie zdemaskujesz. Nie chciałem podzielić losu innych zwiadowców.

– Ja od pierwszej chwili wiedziałam, że jesteś człowiekiem. Dlatego wpadłam ci w ramiona, kiedy wyrwałam się z łap tamtych napastników. Przecież jestem córką zwiadowcy, który też wędrował przebrany w skórę Czarnego.

– Sykenu powiedział mi, że nim wzgardziłaś. Mogłaś mieć go natychmiast. Dlaczego wtedy mnie wybrałaś?

– Bo ty masz piękną duszę. Powiedziałam ci, że potrafię ją ujrzeć. Ta ciemnooka, do której należysz, a ona należy do ciebie, ma duszę jeszcze piękniejszą od twojej.

– Mówiłem na nią „Pięknooka”.

– To daj mi chociaż to jej imię.

– Cała jesteś piękna, ale skoro chcesz, to nazywasz się „Pięknooka”.

– Dobrze, Hemfriu. Ona też cała jest piękna, chociaż jej jeszcze całkiem nagiej nie widziałeś.

134.

Żołnierz z szarą pręgą na łydce nie zgłosił się. „Jego noga, jego wybór. Jeśli to rzeczywiście zakażenie, nie potrafiłbym mu pomóc”, pomyślał Adams.

Przygotował Złotej posłanie w drugim końcu celi, z dala od swojego, na wszelki wypadek.

– Masz nie wyjść z tego pomieszczenia. Odpowiadam za ciebie gardłem. Można ci zaufać?

– Tak. Nazywaj mnie moim imieniem. Już nie jestem bezimiennym stworzeniem.

– Śpij dobrze, Pięknooka Złota.

W ciemności przed oczyma duszy Adamsa rysowały się wydarzenia minionego dnia. Wkrótce docierał do niego równomierny oddech Złotej, a do niego samego sen nie chciał przyjść.

W pomieszczeniu było nadal jasno, mrok nocy też jakoś nie nadchodził.

„Popatrz, dziąsła mi się już zupełnie wygoiły”, Złota delikatnie przejechała paluszkiem wzdłuż zębów. „Czy ja kiedykolwiek miałam kły…? Nawet różki mi odpadną, jeśli pozostanę w Dolnym Mieście”, powiedziała. „Tylko te włosy na całym ciele zostaną”. „Złota sierść”, poprawił Adams. „Ale nie każ mi stale chodzić w odzieży, bo się wytrą i zbrzydnę. Przestanę być Złota, zostanę tylko Pięknooka”, mówiąc to, wyswobodziła się z tuniki i lekko kopnęła ją w kąt. „Zostaniesz Pięknooka, nawet jak się zestarzejesz”. „My żyjemy zbyt krótko, żeby się zestarzeć”.

Złota rozsiadła się szeroko na brzegu wielkiego łóżka z baldachimem. „Chcesz zobaczyć, dlaczego podobam ci się tak nieodparcie?”, pokiwała głową z uśmiechem. Nie czekając na jego odpowiedź, uchwyciła suwak zamka błyskawicznego i rozpięła futro od szyi po krok. Zsunęła z głowy czapkę ze złocistego futra i wysunęła z niego ramiona. Miał przed sobą Renatę, która właśnie z filuternym uśmieszkiem uwalniała nogi ze złocistego odzienia. „Bo to ja jestem”, powiedziała po prostu, a iskierki figlowały w jej oczach. Miała na sobie kompletny strój. „Odwróć oczy, bo chcę wyjąć kluczyk”, powiedziała. Posłuchał, a ona szybko wyswobadzała się ze swej konstrukcji. Naga usiadła naprzeciw niego, otwarta tak, jak Złota zeszłego popołudnia. Aby piersi jeszcze lepiej wyglądały, uniosła dłonie, niby po to, by poprawić włosy. Cały czas się do niego uśmiechała. Jej sylwetkę otaczała świetlista aureola. Uległ pokusie i zerwał się ku niej. Oboje upadli na miękkie posłanie. „Hemfriu, nie tak szybko. Ja tego jeszcze nigdy nie robiłam. Wiem tylko tyle, co mi powiedziała Złota”. Już dotyk jej skóry był nadzwyczajny, niebywale gładki, jedwabisty, chwilami wydawało mu się, że jej aksamitną skórę pokrywają króciutkie, złociste włoski; a potem to, co nastąpiło, nie przydarzyło się Adamsowi z żadną inną kobietą, a przecież w Górnym Mieście miał dwie należące nawet do drugiego rodzaju, Liliane i Falzarotę, a także Karen. To jakby przez ciało przepływał nurt od nieskończoności wypływający i do nieskończoności zdążający. Rozkosz nieustannie zmieniała odcienie, a Adams chciał, żeby to się nie skończyło. Każda chwila niosła spełnienie tajemnicy i obietnicę następnej chwili, jeszcze bogatszej w doznania.

Kiedyś musiało się to skończyć, ale Adams nie chciał jej wypuścić z ramion. „Podobało ci się?”, spytała Renata. Nie musiał odpowiadać. „Przecież Córki Ziemi musiały czymś zachwycić ludzi, żeby je brali dla siebie”, powiedziała. „Nie przeżyłem jeszcze czegoś takiego”. „To dlatego, że Córki Ziemi robią to zwykle raz w życiu. Musisz to więc mocno przeżyć”. „Chcę jeszcze”. „Dosyć”, delikatnie, ale stanowczo Renata odsunęła go od siebie. Lekko pchnięty jej ramieniem, uniósł się w powietrze i pofrunął, miękko lądując na swoim posłaniu.

Świat nagle zaczął kiwać się rytmicznie.

– Hemfriu! Obudź się wreszcie! Nie ma czasu!

Przed oczyma miał zatroskane oblicze Złotej. Całe pomieszczenie wypełniał duszny aromat kadzidła. Tłumiąc resztki snu, uniósł się na łokciu.

– Musimy natychmiast uciekać – powiedziała Złota. – Hjalmir został uwięziony.

– Ależ tu nadymione. – Adams próbował się niezdarnie pozbierać z barłogu. – Jakaś krew na prześcieradle…

– Znowu spałeś nago. Może rozdrapałeś jakieś otarcie. Nie wiem, czy zdążyłam cię zabezpieczyć przed złymi. Załóż wreszcie skorupę.

Nie pamiętał, żeby ściągał przepaskę do snu, ale milczał. Wstał z posłania i się odział. Wszystkie talizmany od Renaty zostały zniszczone. Pokazał jej to.

– Nie wiem, co robiłeś tej nocy, może jednak kadzidło jakoś zabezpieczyło cię przed złem osobowym.

– Skąd wiesz, że Hjalmira uwięzili?

– Powiedziałam ci, że czasem widzę dusze. Siwa kobieta miała brzydką duszę. Oszukała ciebie. Cztery porcje kadzidła kosztują pół sycela. Chciałam zobaczyć, czy ci coś grozi, i zobaczyłam, że Hjalmir siedzi w lochu.

Natychmiast domyślił się, dlaczego uwięziono chirurga. Szybko spakował swoje rzeczy, włożył zbroję i przytroczył pałasz; petrynał wsunął do olstra. Białą tunikę Złotej przykrył szkarłatny płaszcz legionowy. Sztyletu jednak odmówiła. Gdy zwrócił jej uwagę, że nie jest silniejsza od zwykłej kobiety, powiedziała, że potrafi zatrzymać swoje serce i gwałciciel posiądzie co najwyżej trupa. Założyła kopytka jak buty. Adams poślinił dwa palce i ścisnął w nich knot aganka. Zapadła ciemność. Ledwie szarzało, do blasku dnia było jeszcze daleko. Starali się schodzić cicho, chociaż na kamiennych płytach kopytka lekko stukały.

Most zwodzony podnoszono na noc, jednak zostawiano kiwającą się w powietrzu na linach kładkę szeroką na jednego człowieka. Podeszli do wartowni.

– A wy dokąd? – rzucił zaspany żołnierz.

– Na Linię.

– A kto?

– Spalony Krawiec, katrup legionowy.

Wartownik drapał się po głowie, przeglądał dokumenty.

– Nie mam dzisiaj zgody na żadne nocne wyjście.

– A co wy mi tu chrzanicie, korpuśny?! – wydarł mu się w twarz Adams. – Piętnaście minut do brzasku, a w Wentzlu na Mrocznej Przełęczy nie ma ani jednego chirurga! Przyszło mi sapać po nocy przez cztery godziny na górę, a wy mi tu jakieś kity sadzicie! Jak mi który Szczur w międzyczasie wyzionie ducha, to przypilnuję, żeby właśnie wami, korpuśny, uzupełnili tego Szczura! – Adams celował w niego paluchem zakończonym tępym szponem, zadbawszy, by szata się odsunęła i pokazały się czarne kudły na przegubie. Przez ramię wartownika zobaczył w jakimś spisie imię Hjalmira, imienia Adamsa nie było. Nie oznaczało to jednak, że jego samego aresztowanie nie obejmuje.

– A ta gabera w płaszczu legionowym?

– Złotej nie widzieliście, korpuśny? To moja własność, Pięknooka. Nie wiecie, że w Krum nie wolno takich trzymać?

– Simbolon tej gabery.

Adams podał mu kawałek ceramiki. Wartownik przeczytał i oddał mu dokument.

– Możecie przechodzić – powiedział. – A drzeć się nie musieliście.

Odblokował drewniane drzwi z bali. Jednak kiedy przechodzili chybotliwą kładką, złośliwie opuścił nieco liny, by most pod nimi się zakolebał. Zapadka przesunęła się ledwie o jeden ząb, a oboje niemal wpadli do fosy. Adams zaklął pod nosem.

– Podobała ci się jego dusza…?

– Czegoś tak paskudnego dawno nie widziałam, ale nie było jak cię ostrzec.

135.

Szybkim marszem pokonywali puste i mroczne ulice Krum. Złota kopytkami wystukiwała rytm. Na posterunku dwaj wartownicy grzali się przy ognisku.

– Co to, Czarne służą na Linii…? – zagadnął żołnierz.

– Tak wyszło. Wam się stąd nie śpieszy, to trzeba Czarnymi uzupełniać stan.

– Mnie się też nie śpieszy, ale jak trzeba, to pójdę. A Złota ładnie wygląda w legionowym płaszczu. Szerokiej drogi. – Obaj wartownicy wyprężyli się w pozdrowieniu.

Adams im odsalutował.

W lesie było jeszcze całkiem ciemno, jednak dobrze znał drogę. Oczy przyzwyczaiły się do rzednącego mroku. Nikogo na ścieżce do Mehz Khinnom nie spotkali. Taniec płomieni nad szczeliną przyciągał wzrok jak magnes opiłki. Przerażona Złota schowała się za Adamsem.

– Przecież to Płomienie zza Wrót. Skąd się tu wzięły?

– Wiem. Nie widziałaś ich jeszcze?