Dysponując w forcie jedynie kilkoma ludźmi, nie był w stanie utrzymać tak długiej linii frontu. Trzeba się było ograniczyć do obrony fortu. Zwiadów nie mógł zaniechać. Na bieżąco informowały o sytuacji po Stronie Trupa. Mógłby poprosić o posiłki Chettiego, ale już jeden posłaniec znacząco osłabiłby załogę, a przecież stan kadrowy obozu na Nocnej Grani był równie zły. Tym bardziej że ścieżka na Nocną Grań ciągnęła terenem łatwym do zrobienia zasadzki, a bardzo niewygodnym do obrony. Na dodatek wszystko wskazywało, że właśnie w tamtym rejonie grani Czarne przeszły do Krum. Musiało wśród nich pozostać jeszcze wiele osobników znających tę drogę.
„Znowu dzisiaj nie dotarli nosiwodzi”, przerwał rozmyślania nad mapą. „Trzeba rozwiesić koce”. Wody wprawdzie jeszcze nie brakowało, ale w zbiorniku w forcie pozostało jej niewiele. Z korytarza dochodziło cichutkie pochrapywanie Złotej Gabery.
W dolinach już ciemniało. Dzień miał się ku końcowi. Pora wydać rozkazy. Hugge był starszym, bardzo doświadczonym żołnierzem. Rozkazywanie mu wymagało wiele taktu. Wezwany, przyszedł z trzema swymi korpuśnymi. Adams zaplanował na jutro płytki zwiad w sile jednego korpusu (dowodzi Hugge, wzmocniony o jednego simpla z korpusu Palli) w rejonie Mrocznej Przełęczy. Zwykłe rozpoznanie terenu, liczenie przechodzących grup, bez łapania brańców. Unikać starcia. Korpus Palli, ale z Urbanyjem w miejsce jednego z żołnierzy, penetruje grań na wschód od Mrocznej Przełęczy. Rachubiec ma skartować wszystkie przejścia przez grań, których jeszcze nie zaznaczono. Uważać na Czarne, Linii nie przekraczać. Spenetrować mniejszy teren, ale dokładniej. Reszta decymy, korpus Oalbertusa, pozostaje w Wentzlu, a tej nocy wystawia wartę. Za dnia Oalbertus z jednym simplem trzymają posterunek nad Mehz Khinnom.
Hugge wysłuchał rozkazów, pokiwał głową, nie skomentował. Adams odebrał to jako dobry znak. Nie było już czasu na przegląd medyczny. Zresztą nie wolno mu było w czasie dowodzenia zarabiać w taki sposób.
Adams zaniósł na rękach śpiącą Pięknooką Złotą do swojej kwatery. Potem zrobił jej posłanie przy wyjściu. Transportowana i układana do snu nie przebudziła się nawet. On sam nie mógł usnąć do późna. Dziesiątki myśli zaprzątały uwagę. Rozwiązywał problemy, przygotowywał wypowiedzi. Kilka razy chciał zrywać się, by sprawdzić, czy wartownik nie przyspał. Śmiały wypad Czarnych obecnie mógł mieć katastrofalne skutki. Bez solidnej fortyfikacji utrzymanie tej pozycji siłami paru żołnierzy było praktycznie niemożliwe. Trudno było nie docenić geniuszu strategicznego Drubbaala.
Futra, którymi przykrył się Adams, grzały zbyt mocno, skóra go swędziała, nie mógł znaleźć wygodnej pozycji do snu.
141.
Przed świtem był już na nogach. Odprawił korpusy wychodzące na zwiad. Przejrzał ekwipunek. Rzucił okiem na opatrunki, nie badając gojących się ran. Spodziewał się życzliwości odprawianych, a wyczuł ich niepokój. Sprawa się wyjaśniła, gdy na dziedzińcu pojawiła się spóźniona Pięknooka. Dopiero gdy skronie każdego z legionistów obdarzyła dotknięciem złocistych dłoni, Adams dostrzegł ulgę u żołnierzy. „Sprawni propagandziści chwytają się też dziwacznych sposobów”, pomyślał, odsalutowując wymaszerowującym.
Na blankach chrapał Oalbertus po skończonej warcie; jego simpel, zakutany w futro, lustrował otoczenie fortu.
„Dobry dowódca”, pomyślał Adams o korpuśnym. „Sobie wziął parszywą wachtę”.
Mrok rzedł. Zbliżał się przedświt. Mgła opadła już do doliny. Trzej niewolnicy fortowi ostrożnie zdejmowali rozwieszone na noc koce. Następnie wycisną je starannie do dzbana, gdzie woda się odstoi. Potem zostanie ostrożnie zlana znad zanieczyszczeń, chociaż nie straci wstrętnego smaku.
Adams tkwił na blanku, wpatrując się w mroczną grań. Oczyma duszy widział oba patrole wspinające się ścieżką. Jeszcze idą razem, dopiero na Mrocznej Przełęczy się rozdzielą: Palla pójdzie dalej granią, a Hugge poprowadzi swoich na płaskowyż. Żeby tylko nie wplątali się w jakąś potyczkę. Strata każdego żołnierza byłaby w obecnej sytuacji nie do powetowania. Bliskość ciepła Złotej nie uspokajała. Nie zauważył nawet, że przykryła go swoim płaszczem. Trzeba wziąć się za jakąś robotę. Oka zmrużyć się nie uda.
Kaganek w pretorium dawał niewiele światła. Adams rozłożył mapę i wziął się do studiowania Strony Trupa. Zaznaczono siedem Latarń Umarłych idących łańcuszkiem na wschód. Ku zachodowi mapa nie sięgała miejsca, gdzie wznosi się Skała, o której wspominała Złota. Trudno się zresztą dziwić, że nie potrafiła wskazać, jak to miejsce jest ulokowane względem obszaru ujętego na mapie. Natomiast dalej ku północy, z Mrocznej Przełęczy zaznaczono ścieżkę schodzącą w dół z płaskowyżu. W otchłań, która kończyła jego krawędź. „Nawet tam prowadzili zwiady”, pomyślał. Znacznie niżej wiódł równoległy do górnego szlak wyznakowany Latarniami Umarłych. „Tędy przeganiają piękniejsze dusze”, pomyślał. „Wiele dróg wiedzie pod Płomieniste Wrota, a tylko jedna z nich przebiega przy grani i tylko w tę mamy stały wgląd. Co więc mierzą nasze statystyki transportów Golców?”
Nagle podniósł głowę znad ławy. Słoje jej deski zostawiły ślady na policzku. Kości go bolały. Ruszał się z nieoczekiwanym trudem, coś krępowało ruchy. Jego spojrzenie spotkało się z ciepłym spojrzeniem Złotej, która jak wierny adiutant oczekiwała w pobliżu. Teraz właśnie wyplątywała go z futra, którym go wcześniej przyrzuciła.
– Spałeś całe trzy godziny. Nie budziłam cię, chciałam, żebyś odpoczął. W Wentzlu nic się nie działo – powiedziała.
Było już zupełnie jasno. Adams usiadł na ławie.
– Dlaczego tak łatwo się z tobą porozumieć? – spytał nieoczekiwanie. – Gdzie nauczyłaś się tak dobrze mówić w naszym języku?
– Nie musiałam się uczyć. Mówimy wszyscy językiem sprzed poplątania.
– Wydaje mi się, że to włoski dialekt.
– Tak ty go nazywasz. Pora, żeby dowódca coś zjadł – zauważyła. – Więcej pożytku z silnego decymusa - powiedziała, przynosząc przełamany chleb, kawałek sera i dzbanuszek wina.
Około południa do Wentzla dotarł Crawhez. Żadnych walk czy zamieszek w Krum nie zauważył. Może plan Reutela rozwija się pomyślnie? Crawhez przyniósł aż trzy pasy do wyboru. Złota wybrała najbardziej wcięty, bo najmniej widoczny, za to wsparty na metalowych łańcuszkach. Nawet pazur busierca nie przetnie stalowego ogniwa. Crawhez zażądał czterech i pół sycela za ten pas (najdroższy ze wszystkich przyniesionych), ale wystarczyło, że wzrok Adamsa trochę stwardniał, a kuśnierz natychmiast obniżył cenę do czterech syceli. Dowódca mógł przecież pozbawić go dochodów, przepędzając z warowni. Złota nie miała dość pieniędzy, ponad połowę musiał więc za nią wyłożyć.
– Nigdy nie będziesz musiała zatrzymywać akcji serca.
– Teraz mi tego nie wolno.
Nie odpowiedział. W pobliżu Linii wiele reguł dziwnie się zmieniało.
Nadzorowanie opustoszałego fortu nie wymagało dużego wysiłku. Scholz dyrygował niewolnikami, którzy akurat mieszali przegotowaną wodę ze spirytusem, by otrzymać mocno rozcieńczony destylat do picia, a wcześniej znosili do obozu kolczaste gałęzie na podpałkę. Adams jako wartownik snuł się po blankach. Srebrzysty blask niósł się od oceanu. Piękny, jasny dzień. Byle tylko coś nie przydarzyło się patrolom.
Zaraz po południu wrócił korpus Hugge’a. Byli widoczni z dala na ścieżce wiodącej granią, na drągu nieśli pakunek. Adams patrzył zaniepokojony – przykazał przecież, żeby nie wdawać się w awantury z Czarnymi. Gdy zbliżyli się do warowni, można było rozpoznać, że niosą schwytaną gaberę. Zaraz Scholz otworzył dla nich bramę. Zdobycz jednak zostawili na kamieniu sekcyjnym Hjalmira, poza obrębem Wentzla.
Hugge złożył raport. Na zapisanym skrawku zestawił liczbę i liczebność przechodzących grup oraz liczbę towarzyszących im Czarnych. Na koniec wyjaśnił sprawę gabery.
– Sama poszła za nami na Stronę Ludzi. Zupełnie się nas nie obawiała. Nie chciałem, żeby poznała drogę do Wentzla, więc kazałem ją ustrzelić. Zraniona, łatwo dała się skrępować.
Adams mu odsalutował. Nie było powodu do awantury.
– Trzeba ją sprawić – powiedział.
Żołnierze rozwinęli Czarną z sieci, ułożyli ją na wznak i rozkrzyżowali ramiona. To była jeszcze częściowo losza o krótkich rożkach, niedużych piersiach, bez szczeniaka. Wyglądała zaskakująco ludzko; może w jej żyłach krążyło nieco ludzkiej krwi. Nie ruszała się. Na piersi miała ranę od bełtu, wokół niej nieco spienionej, zaschłej krwi.
Adams nie wyczuł tętna. Gałki oczne, wywrócone, straciły połyskliwość. Ciało stygło. Odetchnął z ulgą, że nie będzie musiał jej kroić.
– Musicie ją wynieść pod grań. Już się zaczął rozkład. Nic nie będzie ze skóry.
Bertucci, który ustrzelił Czarną, był niepocieszony. Była to jego pierwsza zdobycz w życiu.
Złota posępnie przyglądała się tej scenie. Trudno było zgadnąć, o czym myślała. Pozwoliła się potem narysować, stojąc, całą postać. Adams chciał czymś zająć myśli, bo korpus Palli się spóźniał. Złota też pozowała bez specjalnego zainteresowania. Powstał zaledwie poprawny rysunek.
Palla przyprowadził swoich dopiero o zmierzchu. Strat nie ponieśli, jednak niczego wartościowego nie dokonali. Urbanyj nie nadawał się do prac kartograficznych i nie potrafił pokierować zespołem. Po prostu przeszli odcinek trawersu płaskowyżem ku Mrocznej Grani i zawrócili. Szczęśliwie nie zostali zaatakowani. Szkice Urbanyja były bezwartościowe. Ten rachubiec wąsko wyspecjalizował się w sztuce donosów, a w innych dziedzinach był znacznie słabszy. Wymiana go na jakiegokolwiek innego przyniosłaby oddziałowi na Mrocznej Przełęczy tylko pożytek. Nieodparcie nasuwał się jako zmiennik inteligentny i fachowy Barchem.