Catherine Coulter
Miasteczko Cove
Tytuł oryginalny: The Cove
FBI tom: 1
Tłumacz: Rostkowska-Kowalczyk Hanna
ROZDZIAŁ 1
Ktoś ją obserwował. Poprawiła czarną perukę, obciągając ją nad uszami i szybko zaczęła nakładać na usta jeszcze jedną warstwę intensywnie czerwonej szminki, trzymając przy tym lusterko wysoko w górze, tak by móc widzieć, co się dzieje za jej plecami.
Młody marynarz dostrzegł jej twarz w lusterku i uśmiechnął się. Podskoczyła, jakby ją ktoś postrzelił. Przestań wreszcie. On jest nieszkodliwy, tylko próbuje flirtować. Nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat, krótko ostrzyżony, o policzkach tak gładkich jak jej twarz. Pochyliła lusterko, żeby zobaczyć więcej. Kobieta siedząca obok marynarza czytała powieść Dicka Francisa. Na siedzeniu za nimi para młodych ludzi spała, opierając się o siebie.
Miejsce przed nią było wolne. Kierowca Greyhounda gwizdał „Tears in Heaven", melodię, która zawsze przyprawiała ją o skurcz żołądka. Jedynym człowiekiem, który zwrócił na nią uwagę, zdawał się być ten młody marynarz, który wsiadł na ostatnim przystanku w Portland. Pewnie jechał do domu na spotkanie ze swoją osiemnastoletnią dziewczyną. Na pewno to nie on ją śledził, lecz ktoś inny. Nie da się znowu oszukać. Tyle zdołali ją nauczyć. Nie, nigdy więcej nie pozwoli się oszukać.
Włożyła lusterko do torebki i zapięła klapę. Popatrzyła na swoje palce, na biały pasek, gdzie jeszcze trzy dni temu znajdowała się obrączka. Przez ostatnie pół roku usiłowała ją ściągnąć, ale bez skutku. Była zbyt mało przytomna, żeby zapiąć rzepy przy tenisówkach – kiedy pozwolili jej na chodzenie w tenisówkach – a co dopiero mówić o zdjęciu ciasnej obrączki.
Już niedługo, pomyślała, niedługo będę bezpieczna. Również matce nic nie będzie zagrażało. O Boże! Noelle, która łkała w środku nocy, sądząc, że nikt jej nie słyszy. Ale teraz nie mogli nic zrobić Noelle, skoro jej tam nie było. Aż dziw, jak rzadko myślała ostatnio o Noelle jak o swojej matce. Nie tak, jak jeszcze dziesięć lat temu, kiedy Noelle wysłuchiwała wszystkich zwierzeń nastolatki, zabierała ją na zakupy, woziła na mecze. tyle rzeczy robiły razem. Przedtem. Tak, przed tamtą nocą, gdy zobaczyła pięść ojca uderzającą w pierś matki i usłyszała trzask co najmniej dwóch pękających żeber.
Wpadła do środka, krzycząc, żeby zostawił jej matkę w spokoju i skoczyła mu na plecy. Był tak zaskoczony, tak zdumiony, że jej nie uderzył. Strząsnął ją z siebie, odwrócił się i wrzasnął: – Pilnuj swoich spraw, Susan! To ciebie nie dotyczy. – Wbiła w niego wzrok, a cały strach i nienawiść, które w owej chwili do niego czuła, wyraźnie rysowały się na jej twarzy.
– Nie dotyczy mnie? To moja matka, ty bydlaku! Nie waż się jej znowu uderzyć!
Nie zwiódł jej jego opanowany wygląd; widziała oszalałe pulsowanie żył na jego szyi.
– To była jej wina, Susan. Pilnuj swoich cholernych spraw. Słyszysz? To jej wina. – Uniósł pięść i zrobił krok w kierunku matki.
Porwała z biurka kryształową karafkę i krzyknęła:
– Jeśli ją dotkniesz, roztrzaskam ci głowę.
Ciężko dysząc, odwrócił się znowu w jej stronę, już bez udawanego spokoju. Wykrzywił się ze złości.
– Suka! Przeklęta, wściekła mała suka! Zapłacisz mi za to, Susan. Nikt nie ma prawa mi się przeciwstawiać, zwłaszcza rozpieszczona mała dziewczynka, która nigdy nic nie zrobiła w życiu poza wydawaniem pieniędzy swojego ojca. – Nie uderzył już Noelle. Popatrzył na obie z nieskrywaną wściekłością i wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.
– Taaak. Dobrze – powiedziała i bardzo wolno, ostrożnie, odstawiła karafkę, zanim zdążyła wypaść jej z rąk.
Chciała wezwać pogotowie, ale matka się nie zgodziła.
– Nie możesz – oświadczyła głosem rozbitym jak jej żebra. – Nie możesz, Sally. Jeśli ktoś nam uwierzy, twój ojciec będzie zrujnowany. Nie mogę na to pozwolić.
– Zasługuje na to – odparła Sally, ale posłuchała matki. Miała zaledwie szesnaście lat i właśnie przyjechała do domu na weekend z prywatnej szkoły dla dziewcząt w Laurelbergu, w Wirginii. Czemu mieliby jej uwierzyć?
– Nie, kochanie – wyszeptała matka, zwijając się z bólu. – Nie. Podaj mi tę niebieską fiolkę z pastylkami z apteczki. Pospiesz się, Sally. Niebieska fiolka.
Patrząc, jak pojękująca matka łyka trzy pastylki, zrozumiała, że proszki znalazły się w apteczce, bo ojciec nie pierwszy raz pobił matkę. Gdzieś w głębi serca Sally wiedziała o tym. Nienawidziła siebie, gdyż nigdy o nic nie pytała, nigdy nie powiedziała słowa.
Tego dnia jej matka została Noelle, a w następnym tygodniu Sally porzuciła szkołę dla dziewcząt i przeniosła się do domu rodziców w centrum Waszyngtonu, w nadziei, że uda jej się chronić matkę. Czytała o przemocy wszystko, co tylko mogła znaleźć, ale niewiele to pomogło.
Wszystko to działo się dziesięć lat temu, choć czasami miała wrażenie, jakby było to wczoraj. Noelle pozostała przy mężu, odmawiając szukania jakiejkolwiek porady, odmawiając nawet czytania książek przynoszonych jej przez Sally. Sally nie widziała w tym sensu, ale trzymała się tak blisko, jak tylko było to możliwe, dopóki na wystawie Whistlera w National Gallery nie spotkała Scotta Brainerda i nie poślubiła go dwa miesiące później.
Nie chciała teraz myśleć o Scotcie ani o ojcu. Wiedziała, że pomimo zachowywanej czujności ojciec bił matkę za każdym razem, kiedy Sally wychodziła z domu. Widziała siniaki, które matka usiłowała przed nią ukryć, widziała ją chodzącą ostrożnie jak stara kobieta. Pewnego razu złamał matce rękę, ale Noel-le odmówiła pójścia do szpitala czy wizyty lekarza i poleciła Sally siedzieć cicho. A ojciec tylko spojrzał na nią ostrzegawczo i nie zrobiła nic. Zupełnie nic.
Bezwiednie potarła palcami jasny ślad po obrączce. Tak dobrze pamiętała przeszłość – swój pierwszy dzień w szkole, kiedy była na huśtawce, a jakiś mały chłopiec pokazywał ze śmiechem, że widzi jej majtki.
Tylko ostatni tydzień pozostawał pustą plamą w jej pamięci. Tydzień, kiedy został zabity jej ojciec. Cały tydzień był jak bardzo długi sen, który wraz z nadejściem dnia rozmył się, pozostając w pamięci zaledwie smugą.
Sally wiedziała, że owej nocy była w domu rodziców, ale nic więcej nie mogła sobie przypomnieć, a przynajmniej nic, o co mogłaby zahaczyć – tylko zanikające mgliste cienie, zamazane i wyblakłe. Ale oni tego nie wiedzieli. Szybko zrozumiała, że bardzo chcą ją dopaść. Skoro nie udało im się użyć jej, aby dowieść, że to Noelle zabiła męża, cóż, dorwą ją i udowodnią, że to ona zabiła ojca. Czemu nie? Dzieci nieraz mordowały swoich ojców. Chociaż było wiele momentów, kiedy miała na to ochotę, nie wierzyła, że go zabiła.
Z drugiej strony jednak nie znała prawdy. Wszystko było pustką, zamkniętą szczelnie w czeluściach jej mózgu. Wiedziała, że była zdolna do zabicia tego bydlaka, ale czy to zrobiła? Wielu ludzi mogło pragnąć śmierci jej ojca. Może odkryli, że jednak tam była. Tak, pewnie o to chodziło. Dowiedzieli się, że była świadkiem morderstwa. Pewnie rzeczywiście nim była. Tylko że tego nie pamiętała.
Musiała się skupić na bieżących sprawach. Przez okno Greyhounda popatrzyła na małe miasteczko, przez które właśnie przejeżdżali. Okropny bury obłok wydobywał się z rury wydechowej autobusu. Z pewnością mieszkańcy byli tym zachwyceni.
Jechali na południe autostradą numer 101. Jeszcze tylko pół godziny, pomyślała, tylko trzydzieści minut i nie będzie musiała się więcej martwić, przynajmniej przez jakiś czas. Potrzebowała nawet najkrótszej chwili spokoju. Już niedługo nie będzie musiała się obawiać, że ktoś ją śledzi. Nikt nie wiedział o istnieniu jej ciotki. Nikt.