Śledztwo w sprawie Jensenów było dla niego jedynie przykrywką, wymyśloną przez jedną z asystentek. Stwierdziła, że to wiarygodny pretekst, ponieważ państwo Jensenowie naprawdę tajemniczo zaginęli gdzieś w okolicach autostrady, prowadzącej również do Cove.
Ale czemu starsza pani kłamała? Jaki mogła mieć powód? Teraz był zaciekawiony. Szkoda, że nie ma czasu. Tajemnice go fascynowały. A na dodatek był najlepszym z najlepszych, tak przynajmniej powtarzała mu Teresa w łóżku, zanim uciekła z człowiekiem wysyłającym pocztą bomby, którego sam wytropił i aresztował, a którego ona broniła i uwolniła od oskarżeń.
Powiesił spodnie i koszule, a bieliznę ułożył w górnej szufladzie pięknej starej komody. Powędrował do łazienki, aby rozpakować przybory toaletowe i doznał przyjemnej niespodzianki. Pomieszczenie było duże, całe wyłożone różowym, pożyłkowanym marmurem i całkowicie zmodernizowane, aż po oszczędzający wodę sedes. Wanna była ogromna i wyposażona w zasłony, jeśli więc chciał, mógł w niej korzystać z prysznica.
Stara Thelma Nettro wyraźnie była hedonistką. Zastanowiło go, skąd, u diabła, mogła mieć tyle pieniędzy, aby tak przerobić łazienki. Miał wrażenie, że jest tu jedynym gościem.
W Cove znajdowała się jedna restauracja, pretensjonalny lokalik o nazwie Na Zapleczu, którego okna zdobiły skrzynki z pięknymi czerwonymi i białymi tulipanami. W przeciwieństwie do pozostałych budynków, stojących wzdłuż Main Street, restauracja odwrócona była w stronę oceanu i wyglądała niezwykle uroczo ze swoim brukowanym podwórkiem i podcieniami, które, był tego pewien, zostały dobudowane wyłącznie dla ozdoby.
Podawano wyłącznie dorsza i okonia. Nic innego, tylko dorsza i okonia – pieczone, smażone, duszone, gotowane. James nie znosił ryb. Zjadł wszystko, co miał do zaoferowania mały bar sałatkowy i zrozumiał, że będzie musiał się żywić wyrobami garmażeryjnymi z Safewaya. Cholera, Safeway był tak mały, że mogło w nim nawet nie być działu garmażeryjnego.
Kelnerka, starsza pani odziana w ludowy strój szwajcarski, który opina! sznurowanym gorsetem jej biust i ciągnął się po podłodze, powiedziała mu: -Och, w tym tygodniu jest ryba. Zeke może robić naraz tylko jedną rzecz. Mówi, że przy większej ilości wszystko mu się miesza. Przyjdzie pan w przyszły poniedziałek, to będziemy mieli coś innego. Może zje pan teraz pure ziemniaczane i jakąś zieleninę?
Ukłonił się Marcie i Edowi Draperowi, którym wyraźnie smakował smażony dorsz, sałatka z kapusty i ziemniaki. Martha obdarzyła go wspaniałym uśmiechem. Nie miał pewności, czy go poznała. Była bez okularów. Lewą ręką bawiła się perłami.
Po obiedzie, kiedy James skierował się w stronę czterech staruszków grających w karty wokół beczki, dostrzegł co najmniej tuzin samochodów, zaparkowanych przed Sklepem z Najwspanialszymi Lodami Świata. Popularne miejsce. Czy istniało już wtedy, gdy Harve i Marge tędy przejeżdżali? Tak, na pewno. To właśnie przy wzmiance o lodach kaprawe oczy starej Thelmy poruszyły się gwałtownie, a stare ręce zacisnęły się z całych sił. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby mógł poznać tutejszych mieszkańców, zanim wytropi Susan St. John Brainerd.
Nie był jeszcze zupełnie pewny, co zrobi, kiedy ją odnajdzie. Prawda, pomyślał. Chciał tylko usłyszeć od niej prawdę. I usłyszy ją. Zwykle dostawał to, czego chciał. A potem może zajmie się tą drugą tajemnicą. Jeśli w ogóle była to jakaś tajemnica.
Dziesięć minut później James wkroczył do Sklepu z Najwspanialszymi Lodami Świata, wiedząc już, że czterej staruszkowie nie są lepszymi kłamcami od Thelmy Nettro. W przeciwieństwie do Thelmy nie powiedzieli ani słowa, tylko potrząsnęli ze smutkiem głowami, patrząc jeden na drugiego. Jeden z nich splunął, powtarzając imię Harve. To był Pum Davies. Stary mężczyzna, rozwalony na krześle oświadczył, że zawsze chciał mieć samochód kempingowy. Nazywał się Gus Eisner. Inny dodał, że Gus potrafi wszystko zreperowac przy samochodzie. Następny staruszek unikał wzroku Jamesa. James nie zapamiętał, jak nazywali się ci dwaj ostatni.
Ich zachowanie było wiele mówiące. Cokolwiek się stało z Harve i Marge Jensenami, każdy, kogo do tej pory spotkał, musiał coś o tym wiedzieć. Teraz nie mógł się doczekać Najwspanialszych Lodów Świata.
Ta sama starsza kobieta, którą zauważył tuż po przyjeździe, nakładała coś, co przypominało lody brzoskwiniowe, dla rodziny turystów, najpewniej zwabionych tu reklamą przy autostradzie.
Dzieci skakały i wrzeszczały. Chłopiec chciał lody czekoladowe, a dziewczynka waniliowe.
– Macie tylko sześć smaków? – spytała kobieta.
– Tak, tylko sześć. Zmieniamy je sezonowo. Niczego nie robimy w nadmiarze.
Chłopiec wrzasnął, że teraz ma ochotę na lody jagodowe. Czekoladowe są za ciemne. Starsza pani za ladą uśmiechnęła się do niego.
– Nie możesz ich dostać. Wybierz inny smak albo się zamknij.
Matkę zatkało.
– Nie może pani tak się zachowywać wobec naszego syna, on jest taki…
Starsza pani uśmiechnęła się w odpowiedzi i poprawiła swój czepeczek z białej koronki.
– Jaki jest, proszę pani?
– Jest rozpuszczony – odparł mąż. Zwrócił się do syna. – Na co masz chęć, Mickey? Masz sześć smaków do wyboru. Wybierz jeden albo nie dostaniesz nic.
– Chcę waniliowe – powiedziała dziewczynka. – A on może sobie wziąć robaki.
– Nie można tak, Julio – rzekła matka, po czym polizała lody, wręczone jej przez kobietę zza lady.
– O Boże, wspaniałe! Świeże brzoskwinie, Rick. Świeże brzoskwinie. Cudowne.
Kobieta za kontuarem tylko się uśmiechnęła. Chłopiec wybrał czekoladowy rożek. James obserwował, jak rodzina wreszcie opuszcza sklep.
– Słucham, czym mogę służyć?
– Bardzo proszę o lody brzoskwiniowe.
– Jest pan nowy w mieście – powiedziała, nabierając łyżką lody z wielkiego pojemnika. – Jest pan tu przejazdem?
– Nie – odparł James, biorąc rożek z lodami. – Pozostanę tu jakiś czas. Próbuję znaleźć Marge i Harve Jensenów.
– Nigdy o nich nie słyszałam.
James liznął. Miał wrażenie, jakby słodkie brzoskwinie spływały mu do gardła. Kobieta umiała kłamać.
– Tamta pani miała rację. Są pyszne.
– Dziękuję. A ta Marge i Harve…
James powtórzył historię, którą opowiedział już wcześniej Thelmie i Marcie oraz staruszkom. Kiedy skończył, wyciągnął rękę i rzekł:
– Nazywam się James Quinlan. Jestem prywatnym detektywem z Los Angeles.
– A ja jestem Sherry Vorhees. Mój mąż jest tutejszym kaznodzieją, to wielebny Harold Vorhees. Pracuję tu po cztery godziny przez większość dni.
– Miło panią poznać. Czy mogę panią poczęstować lodami?
– Och, nie. Mam swoją mrożoną herbatę – powiedziała i pociągnęła łyk z dużego plastikowego kubka. Herbata miała bardzo jasny kolor.
– Jeśli pani pozwoli, także chętnie napiłbym się mrożonej herbaty – stwierdził Quinlan.
Sherry Vorhees mrugnęła do niego porozumiewawczo.
– Bardzo mi przykro, ale z pewnością nie ma pan ochoty na taką herbatę jak moja, a innej nie mamy.
– Pozostanę więc przy lodach. A więc nigdy nie słyszała pani o Marge i Harve? Nie przypomina pani sobie, aby przejeżdżali tędy jakieś trzy lata temu? W samochodzie kempingowym?
Sherry pomyślała, że jest przystojny, wygląda jak ten Anglik, grający w dwóch filmach o Jamesie Bondzie, tyle tylko że ten człowiek jest Amerykaninem, potężniejszym i o wiele wyższym. Naprawdę spodobał jej się jego dołek w brodzie. Zawsze zastanawiało ją, w jaki sposób mężczyźni się tam golą. I właśnie taki śliczny mężczyzna chciał teraz dowiedzieć się czegoś o parze starszych ludzi. Stał przed nią i lizał lody brzoskwiniowe.