– A czy nie zadzwonił pan do żony z baru tuż przed północą? – ciągnął Burns. – Nie groził jej pan?
– Zadzwoniłem. Siedziałem w pokoju, podczas gdy chłopcy spali. Moi chłopcy. Uznałem, że to nie w porządku, że mam jej pomóc kupić większy dom, żeby mogła w nim mieszkać z innym mężczyzną, którego moi synowie będą uważali za ojca. – Blady, roztrzęsiony Dwayne spojrzał na Tuckera. – To nie była kwestia pieniędzy.
– To była kwestia dumy – uzupełnił Burns. – Został pan upokorzony przez kobietę. Już raz wystawiła pana na pośmiewisko, wyrzucając pana z własnego domu. Zostawiła pana dla innego mężczyzny, a teraz żądała więcej pieniędzy, żeby żyć wygodnie z tym właśnie mężczyzną.
– Nie obchodzi mnie, z kim ona żyje. To jest nie w porządku…
– Nie w porządku – zgodził się Burns. – Więc powiedział jej pan, że nie da pieniędzy i że pozwie ją do sądu. Że jej pan odpłaci.
– Nie pamiętam dokładnie, co mówiłem.
– Ona pamięta. I lojalnie dodaje, że zawsze strasznie się pan chełpił po pijanemu. Nie potraktowała pana poważnie i wróciła spokojnie do baru. Została nawet po zamknięciu, ponieważ chłopców nie było w domu. Natomiast Barbara Kinsdale opuściła bar około drugiej. Weszła na opustoszały parking, gdzie została ogłuszona i zawleczona do czekającego samochodu. Zawieziono ją nad jezioro i poderżnięto gardło.
Burns zrobił efektowną pauzę.
– Ma pan nóż, panie Longstreet? Nóż myśliwski o bardzo długim ostrzu?
– To jakieś wariactwo. – Dwayne opuścił dłonie na kolana. – Nikogo nie zabiłem.
– Gdzie pan był trzynastego czerwca między dziewiątą wieczorem a północą?
– Na litość boską! – Dwayne poderwał się na nogi. – Burke, na litość boską!
– Myślę, że on powinien mieć adwokata. – Napięcie wyżłobiło bruzdy wokół ust Burke'a. – Chyba nie powinien odpowiadać na więcej pytań bez adwokata.
Burns rozłożył ręce, bardzo zadowolony.
– To jego prawo, oczywiście.
– Jeździłem po okolicy! – wybuchnął Dwayne. – Padał deszcz i nie chciało mi się wracać do domu. Więc wsiadłem w samochód i jeździłem.
– A w nocy dwunastego czerwca? – zapytał Burns. Była to noc śmierci Eddy Lou.
– Nie wiem. Skąd mam, kurwa, pamiętać, co robiłem przez okrągły rok?!
– Nic więcej nie mów. – Tucker położył obie ręce na ramionach Dwayne'a. – Nic nie mów. Słyszysz?
– Tucker, nie zrobiłem tego.
– Wiem. Bądź cicho. – Tucker stanął przed Burnsem, odgradzając go od brata. – Wnosisz oskarżenie?
Świąteczny weekend pokrzyżował plany agenta specjalnego. Nie każdy był tak oddany sprawie tępienia przestępstw jak Matthew Burns.
– Będę miał nakaz w przeciągu dwudziestu czterech godzin.
– Świetnie. A na razie – pieprz się. Idziemy do domu, Dwayne.
– Panie Longstreet. – Burns wstał. – Radzę nie myśleć o opuszczeniu miasta. Rząd federalny ma bardzo długie ramię.
– Muszę się napić.
– Musisz zachować jasny umysł. – Tucker rozpędził samochód Josie do stu dwudziestu na godzinę. – Chwilowo zapomnij o alkoholu, Dwayne. – Oderwał wzrok od szosy, by rzucić bratu ostrzegawcze spojrzenie. – Ugrzęźliśmy i, dopóki nie wydostaniemy się z tego bagna, masz nie pić, zrozumiano?
– Myślą, że ja to zrobiłem. – Dwayne tarł dłońmi twarz jakby chciał zedrzeć sobie skórę. – Myślą, że zabiłem te wszystkie kobiety. Nawet tę, której nigdy nie widziałem. Wyglądała jak Sissy. Chryste, naprawdę wyglądała jak Sissy.
– Zadzwonimy do naszego adwokata – powiedział Tucker spokojnie, choć jego palce zacisnęły się na kierownicy. – A ty będziesz myślał. Będziesz myślał, dopóki nie przypomnisz sobie, gdzie i z kim byłeś w czasie, gdy zamordowano Arnette, Francie i Eddę Lou. Wystarczy jedna. Którejś z tej nocy musiałeś być z kimś. Wtedy nie będą mieli podstaw. Wiedzą, że morderca jest jeden. Przypomnij sobie!
– Myślisz, że nie chcę? Że nie próbuję?! – Dwayne uderzył pięścią w tablicę rozdzielczą. – Cholera, nie wiesz, jak to jest kiedy człowiek zacznie pić. Zapominam, urywa mi się film, wyłączam się! – Jęcząc wsadził sobie głowę między kolana. – Urywa mi się film, Tuck. O, Boże, nie panuję wtedy nad sobą. Mogłem to zrobić. – Przerażony zacisnął powieki. – Jezu, pomóż mi, mogłem je pozabijać i nawet o tym nie wiedzieć.
– Bzdura!
Tucker zjechał na pobocze. Dwayne otworzył załzawione oczy, kiedy samochód zahamował. Patrzył tępo przed siebie. Patrzył i patrzył, aż Tucker szarpnął go za ramię.
– Cholerna bzdura i nie chcę o tym więcej słyszeć. – Pchnął Dwayne'a na fotel i przybliżył twarz do jego twarzy. – Nikogo nie zabiłeś. Masz to sobie wbić do głowy. Chyba wiem, kto jest mordercą.
Dwayne przełknął ślinę. Głowa wirowała mu w tym samym rytmie co żołądek, ale próbował uczepić się tego jednego zdania.
– Wiesz?
– Powiedziałem: chyba. Zbadam to, jak tylko zadzwonimy do adwokata. – Nadal trzymał Dwayne'a za koszulę. – Posłuchaj mnie. Nie pozwolę ci wejść do domu i zdenerwować wszystkich głupim gadaniem. Trzymaj język za zębami. Nie piśniesz słowa, dopóki wszystko się nie wyjaśni. Nasz stary był niezłym popaprańcem i zafajdał sobie życie, ale jednego nas nauczył; czujemy odpowiedzialność wobec rodziny. Trzymamy się razem, Dwayne.
– Wobec rodziny – powtórzył Dwayne. – Nie zawiodę cię. Tucker.
– W porządku. – Puścił Dwayne'a i siedział przez chwilę spokojnie, licząc na to, że żołądek wróci mu na swoje miejsce. – Pokażemy temu jankeskiemu skurwielowi, co potrafią Longstreetowie. Zadzwonię do gubernatora. To powinno spowolnić Burnsa. Ciekawe, jak prędko dostanie ten swój pierdolony nakaz!
– Chcę do domu. – Dwayne zamknął oczy, kiedy Tucker uruchomił samochód. – Wszystko będzie dobrze, jeżeli dostanę się do domu.
Parę minut później wjechali w bramę Sweetwater.
– Powiedz im, że Burns zadał ci kupę idiotycznych pytań – doradził Tucker. – Nie mów nic o Sissy ani o tej historii w Nashville.
– Tak. – Dwayne gapił się na dom, biały, smukły i uroczy w porannym słońcu. – Załatwię to, Tucker. Wszystko załatwię, jak kiedyś.
– Tym razem zostaw to mnie.
Kiedy Tucker zajechał pod dom, w drzwiach ukazała się Josie. Była jeszcze w szlafroku, a włosy opadały jej na ramiona. Tuckerowi wystarczył rzut oka, by ocenić jej nastrój jako niebezpieczny. Zeszła ze stopni, uderzając szczotką w otwartą dłoń.
– Zdaje się, że będę musiała zacząć zamykać samochód, a kluczyki chować w sypialni.
Wzruszywszy ramionami. Tucker wyjął kluczyki ze stacyjki i rzucił Josie.
– Miałem coś do załatwienia w mieście, a ty spałaś.
– Nie wiem, czy pan zauważył, panie Longstreet, że na karcie rejestracyjnej tego wozu figuruje moje nazwisko. Byłabym wdzięczna, gdybyś nie dysponował nim jak własnym. – Wycelowała w niego szczotką jak pistoletem. – Uprzejmość wymaga zapytać, kiedy korzysta się z cudzej własności.
– Spałaś.
Mrugając rzęsami rozejrzała się po podjeździe.
– Stoją tu inne wozy, nie tylko mój.
– Twój był pierwszy z brzegu. – Stłumił gniew i spróbował się uśmiechnąć. – Nie ma co, wstałaś dzisiaj lewą nogą, złotko.
Roześmiała się wyniośle.
– Proponowałabym, żebyś postarał się o zastępczy środek lokomocji, zanim naprawią ci twoją zabawkę.
– Tak. psze pani. – Pocałował ją w policzek. – Jakbym słyszał mamę. Josie parsknęła i odsunęła się o krok.