Выбрать главу

Próbowała się uśmiechnąć, w nadziei, że odwzajemni się tym samym.

– Kuzyn, jak przypuszczam?

– Gubernator? – Uśmiechnął się przelotnie. – Nie on, jego żona. Burns będzie potrzebował czegoś więcej niż poszlak, żeby wsadzić Dwayne'a za kratki.

– Mogę zadzwonić do ojca, jeżeli chcesz. Jest radcą prawnym, ale zna doskonałych adwokatów.

Tucker napił się piwa.

– Miejmy nadzieję, że to nie będzie konieczne. Najgorsze jest to, że Dwayne zwątpił w samego siebie.

– Nie rozumiem.

– Boi się, że mógł się upić, wpaść w szał i…

– Mój Boże! Tucker, nie myślisz chyba…?

– Nie! – Nawet nie starał się ukryć wściekłości. – Jezu, Caroline, Dwayne jest nieszkodliwy jak nowo narodzone kocię. Może rozbijać się po pijanemu, ale krzywdzi tylko siebie. Pomyśl, sposób, w jaki te kobiety zostały zabite. Mamy cztery morderstwa popełnione ze zjadliwą furią, w jakimś szale, to prawda, ale sprytnie zaplanowane. A mężczyzna z głową pełną whisky nie jest sprytny. Jest ślamazarny i głupi.

– Nie musisz mnie przekonywać, Tucker – powiedziała cicho. Ale nie była pewna, czy nie próbuje przekonać samego siebie.

– On jest moim bratem. – Dla Tuckera słowa te mówiły wszystko, Z miejsca, gdzie siedzieli, widział Dwayne'a, jak przekazuje sobie z O'Hara termos. I na pewno nie było w nim lemoniady. – O północy będzie już kompletnie pijany. Nie mam serca odciąć go od butelki.

– Prędzej czy później będziesz musiał, prawda? – Przyłożyła mu dłoń do policzka. – Myślałam o tym, co powiedziałeś o rodzinie. O tym, że trzeba naprawiać błędy, swoje i innych. Postanowiłam zadzwonić do matki.

– Chcesz mi powiedzieć, że skoro już coś radzę, powinienem sam się do tej rady zastosować?

– Coś w tym rodzaju. – Uśmiechnęła się.

Skinął głową i znów pobiegł wzrokiem ku Dwayne'owi.

– Jest taka klinika w Memphis. Cieszy się niezłą opinią. Chcę namówić Dwayne'a, żeby tam pojechał. Jeżeli dobrze to rozegram, powinno się udać.

– Złotko – powiedziała naśladując południowy akcent – z twoim talentem wycyganiłbyś od głodującego ostami kawałek chleba.

– Naprawdę?

– Naprawdę.

Pochylił się i dotknął wargami jej ust.

– Jeżeli tak się sprawy mają, może mógłbym namówić cię na zrobienie czegoś dla mnie. Czegoś, co już od dawna chodzi mi po głowie.

Caroline pomyślała o chłodnym, pustym domu za ich plecami, o wielkim łożu z baldachimem.

– Myślę, że masz duże szanse. Co ci chodzi po głowie?

– Widzisz, pragnę czegoś. – Odwrócił głowę, żeby skubnąć wargami jej ucho.

– Miło mi to słyszeć.

– Nie chciałbym cię urazić. Zachichotała z ustami na jego szyi.

– Nie krępuj się.

– Pomyślałem, że może będziesz się wstydziła zrobić to na oczach tych wszystkich ludzi?

– Co?! – Odsunęła się od niego. – Co mam zrobić na oczach tych wszystkich ludzi?

– Zagrać coś, złotko. A ty myślałaś, że o czym ja mówię? – Uniósł karcąco brew. – No wiesz, Caroline, bo zacznę podejrzewać, że tylko jedno ci w głowie.

Caroline odetchnęła głęboko i przeczesała palcami włosy.

– Chcesz, żebym zagrała?

– Sądzę, że chcę tego niemal tak samo jak ty. Zaczęła coś mówić, ale urwała i potrząsnęła głową.

– Masz rację. Chcę tego. Tucker pocałował ja szybko.

– Pójdę po skrzypce.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY

Została przyjęta do małej orkiestry, choć bez entuzjazmu. Ludzie usiedli bardzo grzecznie, jak studenci mający wysłuchać nudnego, ale szanowanego wykładowcy.

Nagle zdała sobie sprawę, że przywykła do owacji. Rozbrzmiewały w chwili, gdy pojawiała się na scenie. Mała łąka nad brzegiem Sweetwater nie była Carnegie Hall, ale była swego rodzaju sceną. A widownia zachowywała się powściągliwie.

Czuła się idiotycznie ze swoim Stradivariusem i najlepszym wykształceniem muzycznym. Chciała już bąknąć jakieś usprawiedliwienie i wycofać się chyłkiem, kiedy dostrzegła uśmiech Jima.

– No, młoda damo! – Stary pan Koons przesunął palcami po strunach banjo. Nie widział dalej niż na dwa metry, ale grał jak szatan. – Jakie masz życzenie?

– Może „Whisky for Breakfast”?

– Może być. My sobie zaczniemy, panieneczko, a panieneczka sobie wejdzie, kiedy poczuje ochotę.

Caroline przepuściła parę taktów. Muzyka była dobra – sięgająca do środka i hałaśliwa. Wetknęła skrzypce pod brodę, wzięła głęboki oddech i rzuciła się w wir.

To było cudowne uczucie – świdrujące i dzikie. Prawdziwa zabawa.

– Widzi mi się, że te panine skrzypki dymią – powiedział Koons, kiedy skończyli. Wypluł tytoń. – No to jedziemy dalej.

– Znam tylko parę melodii – zaczęła Caroline, ale Koons zbył jej obawy machnięciem ręki.

– Załapie panienka. Spróbujemy „Rooling in My Sweet Baby's Arms”. Rzeczywiście załapała. Miała niezłe ucho i wprawną rękę. Kiedy trio muzyków przerzuciło się na bluesa, a potem na szorstką wersję „The Orange Bloosom Special” sekundowała im dzielnie.

Zatraciła się w muzyce. Mimo to widziała, że Burns ją obserwuje, ją i Dwayne'a. Widziała, jak Bobby Lee porywa Marvelle do tańca, kiedy zagrali „Tennessee Walts”. Zobaczyła Tuckera i Burke'a toczących, głowa przy głowie, bardzo prywatną i bardzo poważną rozmowę. I zobaczyła Dwayne'a, siedzącego ponuro z butelką whisky między kolanami, ze wzrokiem wbitym w ziemię.

Coś się działo. Słońce chyliło się ku zachodowi, cienie się wydłużały. Pod powłoką śmiechów i gwizdów narastało napięcie.

A ona była tylko jednym z graczy. Jeszcze jednym graczem w dziwnej, niełatwej grze. Los rzucił ją do tego rozprażonego słońcem miasteczka, gdzie szalał morderca, a ona przeżyła. Więcej, szła naprzód. Połowa lata minęła, a ona żyła ciągle. Ba, zaczynała wierzyć w uzdrowienie.

Uznała, że to już dużo, bardzo dużo. Pobiegła spojrzeniem ku Tuckerowi. A przecież nie bała się oczekiwać więcej.

– Niech mnie gęś kopnie! – Koons zaśmiał się świszcząco i położył banjo na swoich kolanach. – Potrafisz ty grać, młoda damo, bez dwóch zdań. I wcale nie jesteś miejską paniusią.

– Dziękuję, panie Koons.

– Czas na małe piwko. – Wstał z trudem. – Na pewno jesteś Jankeską? Uśmiechnęła się, biorąc słowa Koonsa za komplement, ponieważ tak zostały pomyślane.

– Wcale nie jestem tego pewna, psze pana.

Trzepnął się w udo w zachwycie i pokuśtykał w stronę pań, wołając na córkę, żeby przyniosła mu piwa.

– Ślicznie pani grała, panno Caroline. – Jim podszedł do niej szybko, żeby rzucić okiem na skrzypce, zanim schowa je do futerału.

– Powinnam za to dziękować swojemu nauczycielowi.

Gapił się na nią przez chwilę, potem wbił wzrok w ziemię. Ale choć miał spuszczoną głowę, Caroline dostrzegła jego szeroki uśmiech.

– Rany, a ja nie zrobiłem nic takiego.

– To my powinniśmy pani podziękować – powiedział Toby, otaczając żonę ramieniem. Chodził trochę sztywno, ochraniając zraniony bok. – Stanęła pani w naszej obronie. I była pani ogromną pociechą dla Winnie.

– Wstyd mi, że nie podziękowałam pani jak należy – dodała Winnie. – Chyba bym oszalała, gdybym nie wiedziała, że pani i panna Della opiekujecie się moimi dziećmi.

– Po to właśnie są sąsiedzi.

– Panno Caroline! – Lucy pociągnęła Caroline za spódnicę. – Mój tatuś zaśpiewa hymn przed fajerwerkami. Sam pan Tucker go o to prosił.

– To cudownie.

– No chodź, mała. – Toby podniósł córkę i posadził ją sobie na biodrze. – Jak znam Tucka, przyjdzie tu po swoją damę, a my przygotujemy się na te sztuczne ognie. Robi się ciemno.