– Jak długo jeszcze? – chciała wiedzieć Lucy.
– Och, nie więcej niż pół godziny.
– Ja czekam już cały dzień!
Caroline zaśmiała się, słysząc te odwieczne dziecięce żale.
– Ale z niej jeszcze dzieciuch – powiedział Jim szyderczo, kiedy rodzice odeszli.
Caroline westchnęła. Wiedziała, że Jim bronił siostry z narażeniem życia, ale już o tym nie pamiętał.
– Wiesz, co mi przyszło do głowy, Jim?
– Nie, psze pani.
– Że jestem jedynaczką. – Roześmiała się na widok jego zdumienia. – Idź z rodziną, Jim. Jeżeli spotkasz Tuckera, powiedz mu, że zaraz przyjdę.
– Mógłbym odnieść skrzypce, panno Caroline. Zrobiłbym to z przyjemnością.
– Dziękuję ci, ale muszę jeszcze dokądś zatelefonować, zanim się ściemni.
Będzie to nie lada niespodzianka dla matki, pomyślała Caroline idąc przez trawnik w stronę białego domu. Złoży matce życzenia szczęśliwego Dnia Niepodległości.
„Uwolniłam się od ciebie, mamo i ty możesz uwolnić się ode mnie. Może kiedy pozrywamy te cieniutkie, napięte struny między nami, odnajdziemy uczucia”.
Caroline odwróciła się, by jeszcze raz spojrzeć na pola Sweetwater. Choć zaczynało dopiero zmierzchać, migotały już światełka na głównej ulicy. Nie wyglądały tandetnie, lecz pogodnie. Nawet tutaj dolatywały ją piski zapóźnionych pasażerów karuzeli.
Niedługo zapadnie noc i niebo rozbłyśnie światłem, a powietrze zadrży od wybuchów. Caroline poszła szybko ku domowi. Nie chciała stracić ani minuty.
Była tak pochłonięta myślą o tym, co się wkrótce zdarzy, że nie zwróciła uwagi na podniesione głosy. Dopiero gdy usłyszała czyjś gniewny krzyk, zatrzymała się, chcąc uniknąć spotkania.
Kiedy zobaczyła Josie i Dwayne'a stojących na podjeździe, przy samochodzie Josie, cofnęła się instynktownie. Pomyślała, że wejdzie przez boczny taras. Wtem dostrzegła nóż w dłoni Dwayne'a.
Zamarła, tuż obok ostatniej kolumny na tarasie, i patrzyła na ostrze połyskujące srebrem między bratem a siostrą. Po drugiej stronie trawnika świętujący czekali niecierpliwie na nadejście nocy. A tutaj, przed domem, cykady rozpoczynały dopiero śpiewy, lelek nawoływał samiczkę, a brat i siostra stali naprzeciwko siebie nieświadomi obecności obcego.
– Nie możesz tego zrobić! Po prostu nie możesz! – zawołała Josie z wściekłością. – Sam to rozumiesz, Dwayne.
– Nóż. Jezu! Josie! – Obrócił go w dłoniach, jak zahipnotyzowany wpatrując się w ostrze.
– Oddaj mi to. – Próbowała nadać głosowi spokojne brzmienie. – Po prostu mi go oddaj. Zajmę się wszystkim.
– Nie mogę. W imię Boga, Josie, musisz zrozumieć, że nie mogę. To zaszło za daleko. Widzę je, Josie. Jak w upiornym śnie. Ale to nie jest sen.
– Przestań! – Przysunęła się do niego, zaciskając dłoń na przegubie ręki, w której trzymał nóż. – Przestań natychmiast! To szaleństwo. Nie pozwolę ci na to.
– Muszę…
– Musisz mnie słuchać. I to wszystko, do cholery! Spójrz na mnie, Dwayne. Chcę, żebyś na mnie spojrzał. Jesteśmy rodziną – powiedziała spokojnie, kiedy utkwił w niej wzrok. – To oznacza, że trzymamy się razem.
– Zrobię dla ciebie wszystko, Josie. Wiesz o tym. Ale…
– To dobrze. – Z leciutkim uśmiechem wyłuskała mu nóż z ręki. Caroline jęknęła z ulgą.
– Powiem ci teraz, co dla mnie zrobisz. Pozwolisz mi zająć się wszystkim. Dwayne ukrył twarz w dłoniach.
– Co chcesz zrobić?
– Zostaw to mnie. Zaufaj Josie, Dwayne. Wracaj na pole i obejrzyj sztuczne ognie. Wyrzuć całą sprawę z pamięci. To ważne. Zapomnij o wszystkim, a ja zajmę się nożem.
Dwayne opuścił ręce. Był szary na twarzy.
– Nigdy bym cię nie skrzywdził, Josie. Wiesz o tym. Ale boję się. Jeżeli to się powtórzy…
– Nie powtórzy się. – Wrzuciła nóż do swojej obszernej torby. – To się już nigdy nie powtórzy. – Łagodnym ruchem położyła mu dłonie na ramionach. – Z czasem o wszystkim zapomnimy.
– Chciałbym w to uwierzyć. Może powinniśmy powiedzieć Tuckerowi, a on…
– Nie! – Josie potrząsnęła nim ze zniecierpliwieniem. – Nie chcę, żeby wiedział. W ten sposób nie oczyszcza się sumienia, Dwayne, więc zostaw to tak jak jest. Tak jak jest – powtórzyła. – Wracaj na pokaz, a ja zajmę się resztą.
Przycisnął pięści do oczu, jakby chciał odgrodzić się od świata.
– Nie mogę myśleć. Nie mogę myśleć.
– Więc nie myśl. Po prostu rób, co ci każą. Idź. Ja zaraz przyjdę. Odszedł dwa kroki, pochylony, z opuszczoną głowa, zanim się odwrócił.
– Josie, dlaczego to się stało? Wyciągnęła rękę, ale go nie dotknęła.
– Porozmawiamy o tym, Dwayne. Nie martw się już.
Dwayne minął Caroline, nie zauważywszy jej, ona zaś dostrzegła mękę na jego twarzy. Po chwili wchłonął go mrok.
Caroline stała jak posąg, z dziko walącym sercem, pośród zapachu róż, owładnięta strachem.
Dwayne był odpowiedzialny za śmierć pięciu kobiet. Brat człowieka, którego kocha, jest mordercą. Brat, do którego Tucker był głęboko przywiązany.
Współczuła im, współczuła im całą duszą. Oddałaby wiele, żeby móc się teraz odwrócić i odejść, udając, że nic nie słyszała, nic nie widziała.
Ale Josie była w błędzie. Tucker musi się dowiedzieć. Niezależnie od tego, jak silne są więzy rodzinne Longstreetów, tej sprawy nie załatwi kochająca siostrzyczka. Tucker musi się dowiedzieć, musi się przygotować na to, co nastąpi. Oni wszyscy muszą się na to przygotować.
Caroline weszła do domu. Wśród głuchej, przerażającej ciszy wspinała się po schodach na piętro. Nie potrafiła znaleźć właściwych słów. Stanęła w drzwiach sypialni Josie i zajrzała do środka.
Chaos panujący w pokoju zdawał się podkreślać bezruch kobiety, która stała w otwartych drzwiach wychodzących na taras.
– Josie. – Choć głos Caroline był cichy, Josie drgnęła gwałtownie, zanim się odwróciła. W mroku wyglądała jak duch.
– Zaraz zacznie się pokaz sztucznych ogni, Caroline. Idź, bo się spóźnisz.
– Przykro mi. – Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że ciągle trzyma w ręku futerał ze skrzypcami. Odłożyła go na podłogę i stanęła bezradnie. – Josie, tak mi przykro. Nie wiem, jak mogę wam pomóc, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy.
– Dlaczego ci przykro, Caroline?
– Słyszałam was. Ciebie i Dwayne'a. – Odetchnęła spazmatycznie i weszła do pokoju. – Słyszałam was. Widziałam nóż.
– O, Boże! – Josie jęknęła z rozpaczą, opadła na fotel i ukryła twarz w dłoniach. – O, Boże! Dlaczego?
– Przykro mi – Caroline przycupnęła u kolan Josie. – Trudno mi sobie nawet wyobrazić, co teraz czujesz, ale chcę ci pomóc.
– Trzymaj się od tego z daleka. – Josie opuściła dłonie. Oczy miała wilgotne, ale już płonął w nich gniew. – Jeżeli chcesz pomóc, trzymaj się z daleka!
– Wiesz, że nie mogę. Nie tylko z powodu Tuckera i uczuć, jakie do niego żywię.
– I właśnie dlatego powinnaś zapomnieć o całej sprawie. – Josie chwyciła ją za ręce. Smukłe palce zacisnęły się jak kleszcze wokół przegubów Caroline. – Wiem, że ci na nim zależy, że nie chcesz, by cierpiał. Zostaw to mnie.
– I co wtedy?
– Ja to załatwię. Wkrótce o wszystkim zapomnimy.
– Josie, tamte kobiety nie żyją. Nie można uznać tego za niebyłe, nawet jeżeli Dwayne jest chory.
– Ujawnienie wszystkiego, rozdarcie rodziny nie przywróci im życia.
– To kwestia dobra i zła, Josie. Musimy pomóc Dwayne'owi.
– Pomóc? – Podniosła głos. Jednym ruchem wydostała się z fotela. – Nie pomożemy mu, zamykając go w więzieniu.