– Chciałam tam pójść i go zabić, ale nie mogłam zostawić jej samej. Trzymałam ją, kiedy siedziała w wannie i płakała, płakała bez końca. Potem powiedziała, że nic nie powiemy panu Beau, że nie powiemy nikomu. Bała się, że oni się pozabijają i pewnie miała rację. Uważała, że to ona jest za to odpowiedzialna. Nie mogłam wybić jej tego z głowy. Zawsze istniał dla niej tylko pan Beau. Była kiedyś młoda i ładna i spotykała się przez jakiś czas z Austinem. Ale nigdy nie obiecywała, że za niego wyjdzie. Ten pomysł zalągł się w jego chorym umyśle.
– Nie miał prawa tego zrobić, Delio. To oczywiste.
– Ona myślała inaczej. – Della pociągnęła nosem i otarła łzę. – Uważała, że jakoś go do tego sprowokowała. Potem dowiedziała się, że jest w ciąży, a pan Beau był w Montrealu przez dwa miesiące, więc musiało to być dziecko Austina. Znowu postanowiłyśmy, że nie powiemy nikomu. Ona nie chciała, żeby dziecko ucierpiało. Próbowała zapomnieć, ale zżerał ją niepokój, Josie była taka nieokiełznana. Podobna do matki, tak jak jej bracia, miała jednak też coś ze swego ojca. Nie powinna się dowiedzieć, nigdy. Ale skoro już tak się stało, żałuję, że nie przyszła z tym do mnie, żebym mogła jej powiedzieć, jak matka próbowała ją chronić. – Della westchnęła i podniosła rękę do oczu, po czym zamarła w połowie gestu. – Wiedziała jednak, Boże dopomóż, ona wiedziała! Czy dlatego…? Och, moje dziecko, moje biedne dziecko!
– No cicho, cicho. – Caroline ujęła dłoń Delii w obie ręce i pochyliła się ku niej nad stołem. Postanowiła, że to, co usłyszała od Josie, pozostanie w czterech ścianach tamtej mrocznej sypialni. W ciemności.
– Ona była chora, Delio. Tylko tyle wiemy. Oni wszyscy już nie żyją; Josie, jej rodzice, Austin. Nie ma winnych. Myślę, że z uwagi na żyjących, na tych których kochamy, powinniśmy dochować tej tajemnicy.
Della skinęła głową.
– Może Josie będzie wtedy spokojniejsza.
– I my też.
Liczyła na to, że on przyjdzie. Wiedziała, że potrzebuje czasu, ale minął już tydzień od pogrzebu Josie, a Tucker się nie pojawiał.
Innocence otrząsnęło się z wolna z szoku i lizało rany. Caroline dowiedziała się od Susie, że Tucker odwiedzał rodziny ofiar, i miała nadzieję, że pomoże to obu stronom zapomnieć.
Lato zbliżało się ku końcowi. Temperatura spadła do dwudziestu pięciu stopni i delta odetchnęła. Caroline wiedziała, że ochłodzenie jest chwilowe, ale cieszyła się nim, jak odroczeniem wyroku.
Przypięła smycz do czerwonej obroży psiaka i poszła na spacer. Kwiaty, które jej babcia zasadziła wiele lat temu, rozkwitły. Wystarczyła odrobina troski i cierpliwości.
Nieprzydatny szarpał smyczą i Caroline przyspieszyła kroku. Być może zrobią sobie spacer aż do Sweetwater.
Wyszła na szosę i zobaczyła samochód Tuckera. Wóz wyglądał dokładnie tak jak w dniu, w którym zagrodził drogę jej samochodowi. Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Serca goiły się wolniej niż samochody, ale się goiły. Przy odrobinie starań i cierpliwości.
Pociągnęła Nieprzydatnego z powrotem między drzewa. Wiedziała, gdzie znajdzie Tuckera.
Bardzo lubił spokojną, cichą wodę. Nie był pewien, czy potrafi znów nad nią siedzieć. Powrót był swego rodzaju próbą. Jednak głęboki, zielonkawy cień i ciemny, nieruchomy staw nie straciły dawnego uroku. Tucker poczuł, że choć daleko mu jeszcze, aby mógł cieszyć się życiem, to jednak potrafi się z nim pogodzić.
Pies wypadł z krzaków poszczekując i wspiął się przednimi łapami na kolana Tuckera.
– Cześć, mały! Ha! Zaczynamy rosnąć, co?
– Wkroczył pan na prywatny teren – powiedziała Caroline wychodząc na polankę.
Tucker uśmiechnął się smutno i podrapał psa za uchem.
– Pani babcia pozwalała mi tu przychodzić i posiedzieć nad wodą.
– Nie będę zrywać z tradycją. – Usiadła przy nim na pniu i patrzyła, jak Nieprzydatny liże ręce Tuckera. – Tęsknił za tobą. Ja też.
– Ostatnio… mało bywam między ludźmi. – Rzucił Nieprzydatnemu patyk. – Upał zelżał – mruknął bez przekonania.
– Zauważyłem.
– Zdaje się, że to tylko chwilowe ochłodzenie.
– Zdaje się.
– Caroline, nie rozmawialiśmy o tamtym wieczorze – powiedział, nie odwracając wzroku od wody.
– I nie musimy.
Potrząsnął głową, kiedy ujęła go za rękę i wstała.
– Ona była moją siostrą.
Usłyszała napięcie w jego głosie. Dopiero teraz dostrzegła, jaki jest zmęczony. Pomyślała, że może już nigdy nie zobaczy tego beztroskiego uśmiechu na jego twarzy.
– Ona była chora.
– Staram się tak właśnie o tym myśleć. Jakby miała raka. Kochałem ją, Caroline. Kocham ją nadal. Boli mnie jej wspomnienie. Była taka pełna życia. Boli mnie myśl o tych wszystkich grobach, które za sobą zostawiła. A. najciężej jest mi wtedy, gdy zamykam oczy i widzę ciebie wybiegającą z pokoju, a za tobą Josie z nożem w ręku.
– Nie twierdzę, że o tym zapomnimy, ale nauczymy się nie oglądać wstecz.
Sięgnął po kamyk i rzucił go w wodę.
– Nie byłem pewien, czy będziesz chciała się ze mną zobaczyć.
– Posłuchaj, Tucker. To ty zacząłeś tę historię między nami. Nie chciałeś zostawić mnie w spokoju. Nie słuchałeś, kiedy mówiłam, że nie chcę się angażować.
Rzucił kolejny kamyk.
– Chyba masz rację. Zastanawiałem się, czy nie będzie lepiej pozwolić ci odejść, żebyś zaczęła wszystko od miejsca, w którym byłaś, zanim pogmatwałem ci życie.
Patrzyła na koła rozchodzące się na wodzie. Czasem lepiej jest wzburzyć spokojne wody niż pozwolić im gładko płynąć.
– Świetnie! Po prostu znakomicie! Cały ty! Sprawa z kobietą zaczyna się komplikować i pan Tucker zwija manatki. – Chwyciła go za ramię j odwróciła ku sobie. – Przyjmij do wiadomości, że ja nie jestem taka jak inne.
– Chciałem powiedzieć…
– Powiem ci, co chciałeś powiedzieć! – Grzmotnęła go mocno w pierś i Tucker otworzył usta ze zdziwienia. – „Było miło, Caro. Dzięki, cześć!” Zapomnij o tym. Nie pozwolę ci zburzyć mojego życia, a potem odejść pogwizdując. Kocham cię i chcę wiedzieć, co masz zamiar z tym zrobić.
– Ja wcale nie… – urwał. Zamknął oczy, jakby z bólu, potem położył dłonie na jej ramionach. – O, Boże! Caro!
– Chcę, żebyś…
– Ciii! Nic nie mów przez chwilę. Chcę cię przytulić. – Przyciągnął ją do siebie i objął z całych sił, aż jęknęła. – Tak bardzo chciałem cię przytulić, Caro, przez te ostatnie dni. Bałem się, że się odsuniesz.
– Byłeś w błędzie.
– Chciałem być szlachetny i pozwolić ci odejść. – Zanurzył twarz w jej włosach. – Nie potrafię.
– Dzięki Bogu i za to! – Odchyliła głowę. – Nie odpowiedziałeś mi.
– Myślałem raczej o tym, żeby cię pocałować.
– Nic z tego. – Położyła dłoń na jego piersi. – Chcę otrzymać odpowiedź. Powiedziałam że cię kocham i chcę wiedzieć, co masz zamiar z tym zrobić.
– No więc… – uwolnił ją z objęć. Nie wiedział, co zrobić z rękoma, więc wepchnął je w kieszenie spodni. – Miałem to nieźle opracowane, zanim… Zanim to się stało.
Potrząsnęła głową.
– To było przedtem. A teraz jest teraz. Wymyśl coś nowego.
– Myślałem o twoim następnym tournee. Bo chcesz jechać na tournee, prawda?
– Tym razem chcę. Dla samej siebie.
– No więc… Pomyślałem sobie, że może nie miałabyś nic przeciwko temu, gdybym ci towarzyszył.
Uśmiechnęła się leciutko.
– Nie miałabym.
– Chciałbym jeździć z tobą od czasu do czasu. Nie mogę wyjeżdżać na długo, ze względu na Cyra i Sweetwater, zwłaszcza teraz, kiedy Dwayne jedzie do tej kliniki, ale od czasu do czasu…