Выбрать главу

– Tego się nie doczeka. Nie przepracowujcie się, panowie! Zachichotali z aprobatą. Tucker wyminął ich i pchnął drzwi biura szeryfa. Była to duszna klitka wyposażona w żelazne biurko z demobilu, dwa obrotowe krzesła, odrapany bujany fotel, szafkę na broń, do której klucze Burke nosił przy pasku, i błyszczący ekspres do kawy, prezent gwiazdkowy od pani Burke. Podłoga upstrzona była białymi kropkami farby, resztkami po ostatnim malowaniu.

Za biurkiem znajdowała się ubikacja wielkości szafy, a dalej wąski magazyn z metalowymi pólkami i składaną pryczą. Burke i jego zastępca sypiali na niej, kiedy trafiał im się więzień na noc. O wiele jednak częściej ją wykorzystywali, kiedy trzeba było zejść żonom z oczu.

Tucker zastanawiał się często, jak Burke, syn niegdyś bogatego plantatora, może być szczęśliwy wypisując mandaty, przerywając bijatyki i zgarniając pijaczków.

Ale Burke sprawiał wrażenie zadowolonego i z pracy, i ze swojego siedemnastoletniego małżeństwa z dziewczyną, która zaszła z nim w ciążę, kiedy oboje byli w szkole średniej. Nosił odznakę szeryfa bez ostentacji i był wystarczająco uprzejmy, by zachować popularność w Innocence, gdzie ludzie nie lubią słuchać, czego nie wolno im robić.

Tucker zastał Burke'a za biurkiem, przeglądającego jakieś papiery. Sufitowy wentylator bełtał zawiesinę z dymu i stęchłego powietrza nad jego głową.

– Burke!

– Cześć, Tuck! Gdzie się po… – urwał ujrzawszy opuchniętą twarz Tuckera. – Niech mnie diabli, na co ty się nadziałeś?

Tucker uśmiechnął się krzywo, co okazało się błędem.

– Na pięści Austina.

Burke pokazał zęby w uśmiechu.

– Jak on wygląda?

– Della twierdzi, że gorzej. Byłem zbyt zajęty utrzymywaniem wnętrzności na miejscu, żeby to sprawdzić.

– Pewnie nie chciała zranić twoich uczuć. Tuck osunął się ostrożnie na obrotowe krzesło.

– Całkiem możliwe. Nie sądzę jednak, żeby cała ta krew na koszuli wyciekła ze mnie. Przynajmniej mam taką nadzieję.

– Edda Lou?

– Aha. – Tucker wsunął ostrożnie palce pod okulary i dotknął opuchniętej powieki. – Jego zdaniem zbrukałem białą dziewiczą lilię, która nigdy przedtem nie widziała kutasa.

– Cholera!

– Z ust mi to wyjąłeś. – Tucker ustrzegł się przed następnym błędem, jakim byłoby wzruszenie ramion. – Rzecz w tym, że ona ma dwadzieścia pięć lat, a ja spałem z nią, a nie z jej staruszkiem.

– Miło mi to słyszeć.

Po obrzmiałych wargach Tuckera przemknął uśmiech.

– Mama Eddy Lou zamyka pewnie oczy i zanosi modły do Boga za każdym razem, gdy mężuś postanowi się spuścić. – Tucker spoważniał nagle Obraz Austina kopulującego ze swą kruchą, zastraszoną żoną był zbyt przykry, żeby się nad nim dłużej rozwodzić. – Widzisz, Burke, nie wiem, jak mam postąpić. – Wypuścił ze świstem powietrze, zrozumiawszy, że istnieje więcej niż jeden powód, dla którego przyjechał dzisiaj do miasta. – Między tobą a Susie sprawy się jakoś ułożyły.

– Aha… – Burke wyciągnął chesterfieldy, wydłubał papierosa i przesunął paczkę w stronę Tuckera. – Byliśmy za młodzi i za głupi, żeby przypuszczać, iż mogą się nie ułożyć. – Popatrzył, jak Tucker obcina koniuszek papierosa. – I kochałem ją. Wariacko. I nadal kocham. – Rzucił Tuckerowi zapałki. – Ale łatwo nie było. Marvella urodziła się jeszcze przed maturą, przez dwa lata musieliśmy mieszkać u moich rodziców, zanim mogliśmy sobie pozwolić na własny kąt. A potem urodził się Tommy. – Pokiwał głową, wydmuchując dym. – Trójka dzieci w pięć lat.

– Trzeba było trzymać rozporek zapięty. Burke pokazał mu zęby w uśmiechu.

– To dotyczy również ciebie.

– Sprawa wygląda tak; nie kocham Eddy Lou ani wariacko, ani w żaden inny sposób i wiem, że mam wobec niej obowiązki. Ale nie mogę się z nią ożenić, Burke. Po prostu nie mogę.

Burke strząsnął popiół do metalowej popielniczki, która kiedyś była niebieska, a teraz przybrała kolor sadzy.

– Byłbyś idiotą, gdybyś to zrobił. – Odchrząknął. Temat był śliski. – Susie twierdzi, że Edda od tygodni rozpowiadała, że zamieszka w wielkim domu ze służącymi. Susie mówi, że nie przywiązywała do tego wagi, ale inni, owszem. Zdaje się, że ta dziewczyna postanowiła zamieszkać w Sweetwater.

Był do cios dla męskiej dumy Tuckera Longstreeta i ułaskawienie dla jego sumienia. Więc Eddzie Lou wcale nie chodziło o niego! Chodziło jej o Sweetwater. Ale przecież musiała zdawać sobie sprawę, że prędzej czy później on się o tym dowie.

– Przyszedłem ci powiedzieć, że nie mogę się z nią skontaktować od tamtego popołudnia w restauracji. Austin napadł na mnie, bo myślał, że chowam ją u siebie w domu. Pokazała się w mieście?

Powoli Burke zdusił papierosa w popielniczce.

– Nie przypominam sobie, żebym ją ostatnio widział.

– Prawdopodobnie zaszyła się u jakiejś koleżanki. – Czepiał się uporczywie tej myśli. – Chodzi o to. Burke, że od czasu, kiedy znaleźliśmy Francie…

– Aha – Burke poczuł skurcz żołądka.

– Odkryłeś coś? O niej albo o Arnette?

– Nic. – Na myśl o porażce fala krwi napłynęła mu do twarzy. – Sprawę przejął szeryf okręgowy. Współpracowałem z lekarzem i chłopcami z policji stanowej, nie mają nic konkretnego. Jakaś kobieta została zaszlachtowana w Nashville w zeszłym miesiącu. Jeżeli znajdą powiązanie, sprawę przejmie FBI.

– Nie chrzań!

Burke skinął tylko głową. Nie podobała mu się myśl o policjantach federalnych węszących w jego miasteczku, odbierających mu chleb, patrzących na niego jak na wsiowego prostaczka, który nie potrafi nawet przyskrzynić pijaka.

– Martwię się tylko dlatego, że przypomniałem sobie Francie – ciągnął Tucker.

– Popytam ludzi. – Wstał, chcąc od razu zabrać się do roboty. – Sądzę, że jest tak, jak mówiłeś. Przyczaiła się gdzieś u koleżanki na parę dni, żeby wycisnąć z ciebie oświadczyny.

– Aha. – Zadowolony, że udało mu się przerzucić ciężar na barki Burke'a, Tucker wstał i pokuśtykał ku drzwiom. – Daj mi znać, jak się czegoś dowiesz.

– Jasna sprawa. – Burke wyszedł razem z nim i objął spojrzeniem miasteczko. Miejsce, gdzie się urodził i wychował, gdzie po ulicach biegały jego dzieci, gdzie robiła zakupy jego żona. Gdzie mógł uniesieniem ręki pozdrowić każdego mieszkańca i zostać przez niego rozpoznany.

– Kogo my tu mamy! – Tucker westchnął cichutko patrząc, jak Caroline Waverly wysiada z BMW i kieruje się w stronę sklepu Larrsona. – Z nią jest tak, jak ze szklanką zimnej wody. Człowiekowi zachciewa się pić od samego patrzenia.

– Krewna Edith McNair?

– Aha. Wpadłem na nią wczoraj. Gada jak księżna i ma największe zielone oczy, jakie widziałeś w życiu.

Rozpoznając symptomy, Burke zachichotał.

– Masz dość problemów, synu.

– To moja słabość. – Kulejąc lekko, Tucker ruszył w stronę porsche'a. Nagle zmienił zdanie i przeszedł przez ulicę. – Chyba kupię paczkę fajek.

Uśmiech Burke'ego znikł, kiedy szeryf skierował się w stronę domu noclegowego. On też pamiętał Francie. Jeżeli Edda Lou chciała zmusić Tuckera do małżeństwa, powinna siedzieć gdzieś na widoku, a nie znikać na dwa dni. Na myśl, że jej nie ma, poczuł gorzki sam w ustach.

Zadomawiam się tu, pomyślała Caroline idąc przez spalony słońcem trawnik w stronę drzew. Panie, które poznała u Larrsona tego popołudnia, były odrobinę bardziej wścibskie, niż Caroline mogła oczekiwać, ale zarazem niezwykle przyjacielskie i serdeczne. Dobrze wiedzieć, że kiedy poczuje się samotna, może poszukać towarzystwa w miasteczku.