Pociągnął spory ryk piwa i przyłożył sobie puszkę z powrotem do oka. Nie było sensu myśleć o czymś, co wydarzy się dopiero za wiele miesięcy. Miał dość aktualnych problemów.
Cierpiał i gdyby się nie wstydził całej tej historii, zadzwoniłby po doktora Shaysa.
Żeby się odprężyć, postanowił znaleźć sobie przyjemniejszy temat rozważań.
Caroline Waverly. Była jak smukła czarka mrożonego kremu, z rodzaju tych, które chłodzą od środka i rodzą apetyt na więcej. Uśmiechnął się pod nosem, przypomniawszy sobie wyniosłe spojrzenie, jakim obrzuciła go dzisiaj u Larrsona.
Spojrzenie królowej, która potknęła się o wieśniaka. Chryste, to spojrzenie sprawiło, że chciał ją z miejsca poderwać.
Chciał, ale nie zamierzał. Chwilowo miał dość kobiet. Wygarbowano mu skórę, szczęście jakby go opuściło. Ale mimo wszystko przyjemnie było pomyśleć o poderwaniu Caroline Waverly. Podobał mu się jej głos, miękki i przytłumiony, tak różny od pozy małej niedotykalskiej.
Przez chwilę zastanawiał się, co musiałby zrobić, by zdecydowała się porzucić tę pozę. Usnął z uśmiechem na ustach.
– Tuck!
Mruknął coś i próbował zepchnąć rękę, która potrząsała jego ramieniem.
Nagły ruch wywołał falę ostrego bólu. Zaklął i otworzył oczy. – Jezu, czy człowiek nie może mieć tutaj odrobiny spokoju? – Zamrugał oczami na widok Burke'a. Cienie wydłużyły się i jego pierwszą myślą było, że Della nie zawołała go na kolację. Drugą, że żołądek boli go tak, że może to i lepiej.
– Pamiętasz, kiedy bracia Bonny i ich zwariowany kuzyn spuścili nam łomot w Spook Hollow?
Burke trzymał dłonie w kieszeniach.
– Bo co?
– Byliśmy wtedy wyrostkami. – Tucker rozprostował obolałe dłonie. – Nie zdaje mi się, żeby to bolało tak jak teraz. Może wejdziesz do domu i przyniesiesz nam po piwie?
– Jestem na służbie. Tucker. Muszę z tobą porozmawiać.
– Możesz rozmawiać, popijając piwo. – Ale kiedy przyjrzał się twarzy Burke'a, uśmiech znikł z jego twarzy. – O co chodzi?
– Stało się coś złego. Bardzo złego. Wiedział, jakby to już zostało powiedziane.
– Edda Lou, prawda? – Zanim Burke zdołał odpowiedzieć, Tucker zerwał się na nogi i zaczął biegać w tę i z powrotem po trawie przeciągając rękoma przez włosy.
– O Jezu, Jezu Chryste!
– Tuck…
– Daj mi chwilę. Niech to cholera! – Chory z żalu, wściekły, uderzył pięścią w pień drzewa. – Jesteś pewien?
– Aha. To samo co z Anette i Francie.
– Święty Boże! – Oparł czoło o drzewo i skupił się na tym, by odegnać upiorny obraz. Nie kochał jej, doszedł do punktu, kiedy jej nawet nie lubił, ale dotykał jej kiedyś, smakował ją, był w niej. Wstrząsnął nim nagły żal, nie tylko za nią, ale i za dzieckiem, którego nawet nie chciał.
– Powinieneś usiąść.
– Nie. – Odwrócił się od drzewa. Twarz mu się zmieniła. Malował się na niej twardy, groźny wyraz, który Burke widział zaledwie parę razy. – Gdzie ją znalazłeś?
– W stawie McNairów, parę godzin temu.
– To około kilometra stąd. – Pomyślał najpierw o siostrze, o Delii, o zapewnieniu im ochrony. Potem o Caroline. – Ona… Caroline… Nie Powinna być tam sama.
– Teraz jest z nią Josie. I Carl. – Burke przeciągnął dłonią po warzy. – Josie namówiła ją na wypicie jabłecznika panny Edith. To właśnie ona, znaczy się Caroline, znalazła ciało.
– Kurwa! – Usiadł ponownie na hamaku i ukrył twarz w dłoniach. – Co my zrobimy, Burke? Co my, do cholery, zrobimy?
– Musze zadać ci parę pytań, Tuck, ale zanim to zrobię, chcę ci powiedzieć, że widziałem się z Austinem. Musiałem mu powiedzieć. Wyciągnął paczkę chesterfieldów w stronę Tuckera. – Powinieneś na siebie uważać, stary.
Tucker wziął papierosa.
– Chyba nie myśli, że to ja skrzywdziłem Eddę Lou? Na litość boską! Potarł zapałkę i patrzył, jak dopala mu się w palcach. – Nie myślisz chyba… – Upuścił ją i zerwał się na nogi. – Do cholery, Burke, znasz mnie przecież.
Burke pożałował, że nie przyjął tego piwa czy czegokolwiek, co zmieniłoby gorzki smak w ustach. Tucker był jego przyjacielem, niemal bratem. I pierwszym podejrzanym.
– To, że cię znam, nie ma tu nic do rzeczy.
Tucker poczuł pierwsze uderzenie paniki, bardziej bolesne niż jakikolwiek cios w żołądek.
– Niech to wszyscy diabli!
– Wykonuję tylko swoją pracę, Tucker. To mój obowiązek. – Wyjął notatnik, czując, jak żal ściska mu serce. – Kłóciłeś się publicznie z Eddą Lou przed paroma dniami. Zaraz potem zniknęła.
Tucker potarł następną zapałkę. Tym razem przypalił papierosa i zaciągnął się dymem.
– Przeczytasz mi teraz moje prawa i założysz kajdanki, czy jak? Dłoń Burke'a zacisnęła się w pięść.
– Do cholery, Tucker, spędziłem dwie godziny patrząc, co zrobiono tej dziewczynie. Nie jest to odpowiednia chwila, żeby mnie prowokować.
Tucker uniósł pojednawczo dłonie, ale było w tym geście zbyt wiele sarkazmu, by można go uznać za deklarację pokojową.
– Nie przeszkadzaj sobie, Burke. Wykonuj swoją cholerną pracę.
– Chce wiedzieć, czy widziałeś się z Eddą lub rozmawiałeś z nią po tymi jak wyszedłeś z restauracji.
– Przecież byłem u ciebie w biurze dzisiaj rano i powiedziałem, że nie.
– Co robiłeś po wyjściu z restauracji?
– Poszedłem do… – urwał, blednąc. – Chryste, poszedłem nad staw McNairów. – Zaczął podnosić papierosa do ust i zastygł w połowie gestu. Jego brązowe oczy połyskiwały w gasnącym świetle dnia. – Ale ty jut o tym wiesz, prawda?
– Tak. Ale cieszę się, że mi o tym sam powiedziałeś.
– Pieprz się.
Burke chwycił go za przód koszuli.
– Posłuchaj mnie. Nie podoba mi się to, co muszę zrobić. To jest jednak nic, zupełnie nic, w porównaniu z tym, co zrobi FBI, kiedy tu zjedzie. Mamy trzy zamordowane kobiety, pokrajane na plasterki. Edda Lou grozi ci publicznie, a dwa dni później zostaje znaleziona martwa. Mam świadka, który widział cię na miejscu zbrodni, może na parę godzin przed jej dokonaniem.
Tucker poczuł pierwsze liźnięcie strachu.
– Wiesz, że chodziłem nad staw McNairów setki razy. Podobnie jak ty. – Odepchnął ręce Burke'a. – Fakt, że byłem wkurwiony na Eddę Lou, nie czyni ze mnie mordercy. Co z Arnette, z Francie?
Burke zacisnął szczęki.
– Umawiałeś się z nimi, z wszystkimi trzema.
– Jezu, Burke! – Tym razem słowa Burke'a nie wywołały gniewu, lecz wstrząs. Tucker usiadł, powoli, macając za sobą ręką. – To niemożliwe, żebyś w to wierzył. Po prostu niemożliwe.
– To, w co wierzę, nie ma nic wspólnego z pytaniami, które muszę ci zadać. Muszę wiedzieć, gdzie byłeś przedwczorajszej nocy.
– No cóż, zgrywał się do czysta. W remika. – Josie podeszła do nich wolno. Była blada, ale jej oczy patrzyły twardo. – Przesłuchujesz mojego brata, Burke? Zaskakujesz mnie. – Weszła między nich i położyła dłoń na ramieniu Tuckera.
– Mam zadanie do wykonania, Josie.
– Więc bierz się do roboty. Dlaczego nie szukasz kogoś, kto nienawidzi kobiet, zamiast czepiać się faceta, który darzy je taką sympatią jak Tucker.
Tucker nakrył ręką jej dłoń.
– Myślałem, że jesteś z Caroline.
– Susie i Marvella z nią zostały. – Wzruszyła ramionami. – Zebrało się tam ciut za dużo kobiet jak na mój gust. Zresztą ona świetnie sobie radzi bez nich. Może pojechałbyś do domu, Burke, i sprawdził, czy twoi chłopcy nie roznieśli chałupy na strzępy.
Zignorował i tę sugestię, i gniewne błyski w oczach Josie.